„Syn przemienił się w bałaganiarza, a synowa stała się jego odbiciem. Mam dość życia w tym chaosie”

newsempire24.com 3 tygodni temu

Zawsze myślałam, iż jestem cierpliwa… ale teraz czuję, iż to już za dużo. Brudne naczynia, kurz na podłodze, ten wieczny zapach wczorajszego obiadu – jakbym mieszkała nie we własnym mieszkaniu, a w akademiku z najgorszymi współlokatorami. A wszystko przez mojego syna i jego „ukochaną”, która od dwóch miesięcy traktuje nasz dom jak hotel all inclusive.

Michał ma dwadzieścia lat. Studiuje zaocznie, niedawno wrócił z wojska i od razu znalazł pracę. Dorosły mężczyzna, powinien być samodzielny, płaci za część rachunków – mogłabym być dumna. Ale to było przed *tą* rozmową.

“Mamo,” powiedział któregoś dnia, “Magdzie jest ciężko w domu. Rodzice ciągle się kłócą, rzucają talerzami, nie dają jej spokojnie się uczyć. Może pobędzie u nas, aż się u nich uspokoi? Będziemy cicho, nie narobimy problemów.”

Żal mi się zrobiło tej dziewczyny. Wcześniej bywała u nas – cicha, grzeczna, oczy w podłogę. Jak odmówić? Michał ma swój pokój, miejsca jest dość. Nie wiedziałam tylko, iż ta decyzja okaże się koszmarem.

Pierwsze tygodnie byli jak z obrazka: zmywali, odkurzali, choćby ustaliliśmy harmonogram sprzątania – sobota ich, środa moja. Myślałam – może dojrzeli? Ale po miesiącu zaczęło się.

Zlew pełen brudnych talerzy z zaschniętym jedzeniem, włosy na podłodze, opakowania po chipsach. W łazience smugi po szamponie, kłaki w odpływie, mydlane zaciekami. Ich pokój zamienił się w legowisko: ubrania porozrzucane, okruszki na biurku, pościel nigdy nieposłana. Magda chodzi po domu w maseczce na twarzy, jakby była w SPA, a nie w gościnie.

Próbowałam rozmawiać, prosić, przypominać. W odpowiedzi: “Nie zdążyliśmy, zrobimy później.” A “później” nigdy nie nadchodziło. Zaczęłam wręczać im ścierkę i mopa – bez słowa. I to też nie pomogło. Raz rozlali sos na obrus… zostawili. Po prostu wyszli. I znów musiałam sprzątać sama.

Kiedy ostatnio weszłam do ich pokoju i zobaczyłam ten bajzel, nie wytrzymałam:

“Wam samym nie jest tu obrzydliwie?”

A Michał, choćby nie mrugnąwszy, odpowiada:

“Geniusz panuje nad chaosem.”

Tylko iż ja żadnego geniuszu w tym chaosie nie widzę. Widzę dwóch dorosłych ludzi, którym wygodnie żyć w chlewie i mieć sprzątającą matkę.

Michał wprawdzie obiecał, iż będzie pomagał – kupować jedzenie, dopłacać do rachunków. W praktyce płaci tylko za czynsz. Jedzenie przynosi raz w tygodniu, za to zamawiają jedzenie na dowóz co drugi dzień. Sushi, pizza, kebaby… i mnie częstują, ale co mi po tym, skoro w lodówce pustki. Za te pieniądze moglibyśmy jeść cały tydzień.

Magda nie pracuje, studiuje dziennie. Dostaje stypendium, ale ani razu nie dołożyła się do zakupów czy sprzątania. Wszystko wydaje na siebie. Kiedy zasugerowałam, żeby trochę pomogła, dostałam w zamian obrażoną minę i wzruszenie ramion.

Wychowywałam syna sama. Jego ojciec odszedł, gdy byłam w ciąży. Rodzice pomagali, harowałam na dwie zmiany, oszczędzałam każdy grosz. Nigdy mu niczego nie wypominałam. Nie chcę teraz. Ale patrzeć, jak on i jego dziewczyna zamieniają moje mieszkanie w melinę – tego już nie zniosę.

Próbowałam rozmawiać. Raz, drugi, trzeci… Teraz widzę – to nie ma sensu. Ich nie zmienię. Oni myślą, iż ja tylko marudzę i czepiam się. Że powinnam być wdzięczna, iż mogę z nimi mieszkać.

Dwa miesiące – znosiłam. Ale mam dość. Myślę powiedzieć wprost: albo sprzątacie, albo pakujecie się i wynosicie do akademika. Może tam zrozumieją, co to znaczy szanować czyjąś pracę i przestrzeń.

Bo jestem zmęczona byciem ich sprzątaczką. Chcę wreszcie żyć spokojnie – bez nerwów, bez stosu brudnych naczyń i cudzych skarpet w kuchni.

Jakbyście postąpili na moim miejscu? Iść na wojnę z własnym dzieckiem? Czy dalej udawać, iż nie widzę tego bałaganu w cała domie, który budowałam własnymi rękami?

Idź do oryginalnego materiału