„Synowa choćby nie ukrywa, iż mnie nienawidzi” – zadzwoniła do mnie, oskarżając, iż próbuję zrujnować jej małżeństwo z Mikołajem.
Jestem Jadwiga Nowak, sześćdziesięcioletnia kobieta, matka jedynego syna. Całe życie poświęciłam jemu. Wychowywałam go sama, odkąd mąż odszedł, gdy Mikołaj miał zaledwie dwa latka. Pracowałam jako pielęgniarka w przychodni, harowałam na nocnych zmianach, by syn miał wszystko – czyste koszule, zeszyty do szkoły, ciepłą kolację.
Wyrosnął na dobrego człowieka – wrażliwego, kulturalnego. Byłam dumna. A teraz mam wrażenie, iż wszystko zmarnował dla kobiety, która nie tylko mnie nie szanuje, ale choćby nie kryje swojej nienawiści. Jego żona – Weronika.
Od pierwszego wejrzenia wydała mi się… zbyt. Zbyt głośna, zbyt wyniosła, zbyt ostra. Gdy Mikołaj przyprowadził ją pierwszy raz, poczułam coś niepokojącego – w jej spojrzeniu, w sposobie poruszania się. Ogromne, ciemne oczy patrzyły na mnie z wyzwaniem, a na twarzy nie było śladu uprzejmości. Ale wtedy powiedziałam sobie – to uprzedzenie. Mikołaj jest zakochany, powinnam spróbować ją zaakceptować.
Poszliśmy do kawiarni, by się lepiej poznać. Wtedy już wiedziałam – z nią będzie trudno. Bez skrępowania opieprzyła kelnera, kazała wymienić deser, bo był „nie dość fotogeniczny”, jak to ujęła. Mówiła przez zęby, jakby wszyscy wokół byli służbą. A jej strój… mini-kombinezon, odsłaniający wszystko, co tylko możliwe, i dekolt sięgający pasa. I to na spotkanie z przyszłą teściową. Ledwo powstrzymałam się, by nie wyciągnąć Mikołaja na osobność.
Zrzuciłam to na nerwy, na stres. Ale nie. Z czasem stało się tylko gorzej. Po ślubie Mikołaj rzadko dzwonił. Nie narzucałam się, ale tęskniłam. W końcu pewnego dnia zadzwoniłam sama. A w słuchawce – lodowaty ton. Innym razem, gdy on do mnie dzwonił, wyraźnie słyszałam głos Weroniki w tle: „Odłóż słuchawkę, już wystarczy tej gadki”. Nie szeptała, mówiła to głośno, demonstracyjnie.
Nie chciałam robić scen, ale któregoś dnia zapytałam Mikołaja – co się dzieje? Westchnął i opowiedział. Okazało się, iż Weronika ma trudną przeszłość. W młodości romans, ciąża, zdrada… Straciła dziecko. Później chodziła na terapię. Upewniał mnie, iż teraz jest w porządku, tylko trochę przewrażliwiona. Ale ja czuję – to nie przewrażliwienie. To wrogość. Otwarta, zła.
Kilka dni po tej rozmowie Weronika sama do mnie zadzwoniła. Krzyczała. Oskarżała mnie o wszystko, co tylko można. Że celowo nastawiam syna przeciw niej, iż chciałam rozwalić ich związek, iż wtrącam się w ich życie. Byłam w szoku. Ja?! Ja, która całe życie dałam synowi, wychowałam go sama, teraz jestem potworem?
Mikołaj, jak zwykle, nie stanął w mojej obronie. Powtarzał tylko to, co zawsze: „Mamo, jestem dorosły, mam swoją rodzinę”. A ja kim jestem? Już nikim? Kobieta, która go urodziła i wychowała, nie ma prawa choćby do zwykłej rozmowy?
Mieszkają w jej mieszkaniu. Trzypokojowe, świeżo wyremontowane. Weronika się chwaliła, iż to jej zasługa, sama kupiła. Rozumiem, iż mieszkanie to mocny atut. Ale czy przez metry kwadratowe warto odcinać syna od matki?
Nie wymagam niczego. Nie proszę o pieniądze, nie narzucam się z wizytami. Chciałam tylko zostać częścią jego życia. Usłyszeć, jak się ma, przyjechać, przytulić. Czy to zbrodnia?
Czasem myślę, iż Weronika po prostu zazdrości. Nie Mikołajowi. Mojemu wpływowi. Chociaż jaki tam wpływ – zostały tylko wspomnienia. Z nią rozmawia na wszystkie możliwe tematy, a ze mną – oficjalnie, zdawkowo. Jakbym była obca.
Ale wciąż mam nadzieję. Że przebudzi się, zrozumie, iż nie można tak – wymazywać matki z życia tylko dlatego, iż tak każe żona. Że będą mieć szczęśliwe małżeństwo, iż pojmą, iż miłość do matki to nie zdrada wobec żony.
Wypełniłam swoją rolę. Urodziłam, wychowałam, postawiłam na nogi. Teraz – puszczam. Ale wciąż czekam. Że przypomni sobie. Zadzwoni. Przytuli. Nie z obowiązku. Z miłości.