Dzisiaj znów czuję się jak wyrzutek. Moja synowa choćby nie kryje, iż mnie nienawidzi. Zadzwoniła i oskarżyła, iż chcę zniszczyć jej małżeństwo z Michałem.
Nazywam się Janina Kowalska, mam sześćdziesiąt lat. Wychowałam syna sama, gdy mój mąż odszedł, gdy Michał miał zaledwie dwa lata. Pracowałam jako pielęgniarka w przychodni, harowałam po nocach, żeby chłopak miał wszystko – czyste ubrania, zeszyty do szkoły, ciepły obiad.
Michaj wyrósł na dobrego człowieka – serdecznego, kulturalnego. Ale teraz wydaje mi się, iż to wszystko oddał kobiecie, która nie tylko mnie nie szanuje, ale wręcz afiszuje się z nienawiścią. Jego żona, Kasia, od pierwszego spotkania wydała mi się… za bardzo. Za głośna, za pewna siebie, za ostra. Kiedy Michał pierwszy raz ją przyprowadził, od razu poczułam ten lodowaty wzrok i sposób, w jaki patrzyła na mnie – jakby byłam intruzem.
Poszliśmy do kawiarni, żeby lepiej się poznać. Już wtedy wiedziałam, iż będzie trudno. Skrzyczała kelnera za „za wolne podanie kawy”, a deser kazała wymienić, bo „nie wyglądał instagramowo”. Ubrana była jak na dyskotekę – krótkie spodenki i top ledwo zakrywający wszystko, co powinno być skromniejsze. A to przecież pierwsze spotkanie z przyszłą teściową! Ledwo powstrzymałam się, żeby nie zabrać Michała na osobność.
Próbowałam tłumaczyć to stresem. Ale z czasem było tylko gorzej. Po ślubie Michał dzwonił coraz rzadziej. Starałam się nie narzucać, ale tęskniłam. Któregoś dnia nie wytrzymałam i zadzwoniłam sama. W słuchawce usłyszałam tylko chłód. Innym razem, gdy Michał do mnie telefonował, wyraźnie słyszałam głos Kasi w tle: „Odłóż już tę słuchawkę, dość tego gadania”. choćby się nie kryła.
Nie chciałam robić sceny, ale w końcu zapytałam syna, o co chodzi. Westchnął i wyjaśnił – Kasia miała trudną przeszłość. W młodości przeżyła zdradę, poroniła. Chodziła na terapię. Michał zapewniał, iż teraz jest lepiej, tylko „trochę przewrażliwiona”. Ale ja czuję, iż to nie przewrażliwienie. To nienawiść. Otwarta, pełna jadu.
Kilka dni później Kasia zadzwoniła sama. Krzyczała, iż podważam jej autorytet, iż mieszam się w ich życie, iż chcę rozbić ich związek. Byłam w szoku. Ja? Ja, która przez całe życie poświęcałam się dla syna, teraz jestem wrogiem?
Michał, jak zwykle, nie stanął w mojej obronie. Tylko powtórzył swoje: „Mamo, jestem dorosły, mam własną rodzinę”. A ja? Kim jestem? Nikim? Kobieta, która go urodziła i wychowała, nie ma prawa choćby do rozmowy?
Mieszkają w jej mieszkaniu – trzy pokoje, nowy remont. Kasia chełpiła się, iż sama na to zapracowała. Rozumiem, iż mieszkanie to argument. Ale czy metry kwadratowe są warte odcinania syna od matki?
Nie proszę o pieniądze, nie narzucam się z wizytami. Chcę tylko być częścią jego życia. Dowiedzieć się, co u niego, przytulić go od czasu do czasu. Czy to zbrodnia?
Czasem myślę, iż Kasia po prostu jest zazdrosna. Nie o Michała – o moje miejsce w jego życiu. Choć jakie tam miejsce – zostało tylko wspomnienie. Z nią rozmawia z uczuciem, ze mną – sztywno i zdawkowo. Jakbym była obca.
Ale wciąż mam nadzieję. Że Michał w końcu zrozumie, iż nie można tak po prostu wymazać matki z życia tylko dlatego, iż żona każe. Że ich małżeństwo będzie trwałe i iż pojmą, iż miłość do matki to nie zdrada wobec żony.
Spełniłam swoją rolę. Urodziłam, wychowałam, wypuściłam w świat. Ale mimo wszystko czekam. Że jednak przypomni sobie. Zadzwoni. Przytuli. Nie z obowiązku – tylko z miłości.
(Dzisiaj znów płakałam. Ale jutro może będzie lepiej.)