Synowa żąda równej miłości do dzieci, a ja nie potrafię…

newsempire24.com 2 tygodni temu

Nie jestem z tych kobiet, które lekko odrzucają czyjeś losy. Życie nauczyło mnie wiele. Wychowałam samodzielnie dwoje dzieci, przeszłam przez trudności i rozczarowania, znam cenę prawdziwej troski i nieprzespanych nocy, gdy dziecko ma gorączkę, a ty jesteś sama — blisko, i nikt więcej nie jest potrzebny. Ale, jak by nie było, są rzeczy, których nie da się wymusić. W tym — miłości.

Kiedy mój syn Krzysztof oznajmił, iż zamierza ożenić się z kobietą, która ma dziecko, nie protestowałam. Wsparłam go, bo widziałam, iż jest naprawdę zakochany. A dla mnie co jest najważniejsze? Żeby syn był szczęśliwy. Żeby go kochano, doceniano. A skąd kto pochodzi, jakie ma bagaże — niech będzie, byle było prawdziwe. Nigdy nie powiedziałam złego słowa o Agnieszce, jego wybrance. Samotnie wychowuje dziewczynkę, mąż uciekł — takich kobiet nie ocenia się, trzeba je zrozumieć. Ale…

Minęło siedem lat, odkąd stali się rodziną. Zosi z pierwszego małżeństwa jest teraz sześć lat, a naszemu wspólnemu wnuczkowi Kacprowi — zaledwie dwa. Dziewczynka jest mądra, ładna, spokojna. Ale mimo wszystko… nie jest moją krwią. Tak, robię, co mogę. Tak, przynoszę prezenty, identyczne, bez urazy, nie dzielę grosza między dzieci. Tak, mogę poczytać Zosi bajkę, pobawić się w „dom”, pomóc z lekcjami. Ale moje serce należy do Kacpra. W nim widzę swojego Krzysztofa, rysy mojego zmarłego męża. Rozpływam się, patrząc na niego, taki swój. A Zosia? Po prostu darzę ją życzliwością. Szacunkiem, sympatią. Ale niczym więcej.

Właśnie to stało się powodem kłótni z Agnieszką. Ona, uważa, iż powinnam kochać Zosię tak samo jak Kacpra. Jakby miłość można było włączyć na zawołanie. Nie, moja droga, tak to nie działa. Nie umiem grać przed publicznością. Mogę pomóc, mogę być blisko, mogę wspierać — ale nie umiem udawać.

Nie mam Zosi za złe. To tylko dziecko, które znalazło się w trudnej sytuacji. Ale ma swoje babcie. Jedna mieszka daleko, druga zniknęła po rozwodzie — to nie moja wina. Agnieszka sama opowiadała, jak jej matka pracuje na emeryturze i rzadko zajmuje się wnukami. Jak potrafi nie wpuścić ich choćby do domu, jeżeli nie przywiozą jedzenia i ubrań na zmianę. Więc dlaczego wszystkie pretensje spadają na mnie?

W przeciwieństwie do teściowej, ja zawsze jestem gotowa pomóc. Przyjeżdżam na pierwsze wezwanie. Raz przywiozę ubrania, raz zakupy, raz odwożę Zosię na zajęcia. I wszystko to — z miłością. Ale tylko z tą miłością, którą potrafię dać. Więcej — nie. Nie proście.

Agnieszka coraz częściej wita mnie chłodno. Każdy prezent ocenia wzrokiem, jakby liczyła w myślach wartość. „A co dla Zosi? Dlaczego tylko książka, a Kacper dostał samochodzik?” Jak jej wytłumaczyć, iż książkę wybrałam z sercem, iż bardziej pasuje do Zosi? Ale nie — ona ma tylko jedną odpowiedź: „Nie kocha pani mojej córki”. Staram się delikatnie uświadomić — nie muszę kochać. Miłość się zdobywa, rodzi, nie da się jej zmierzyć. Jestem dla Zosi dobra i to powinno wystarczyć.

Z Krzysztofem też rozmawiałam. Spokojnie, bez histerii. Wyjaśniłam, iż nie mam nic przeciwko Zosi. Że staram się być uważna. Ale zmusić się do jednakowej miłości — nie potrafię. I jeżeli on z żoną będą naciskać, żebym czuła to, czego nie ma — lepiej ograniczyć kontakt, niż udawać. Zrozumiał. Mój syn jest mądry. Ale znalazł się między młotem a kowadłem. I na razie nie wie, po której stanąć.

A ja… Zmęczyło mnie tłumaczenie oczywistości. Jestem babcią. Prawdziwą. Ale tylko dla jednego wnuka — tego z krwi. Dla drugiej — jestem po prostu dobrą dorosłą. To uczciwe. To w porządku. Bez szkody dla dziecka. Ale żądać więcej — to okrucieństwo.

I wiecie co? Nie jestem zła. Po prostu nie zgadzam się, by mnie osądzano za to, iż nie potrafię przeskoczyć samej siebie. To moje serce. Moja sumienie. Moja prawda. I nie odstąpię od niej, choćby jeżeli miałoby mnie to kosztować relację z synową.

Idź do oryginalnego materiału