Szkoła Jazdy

twojacena.pl 6 godzin temu

Lekcje jazdy

Zofia zaparkowała samochód pod biurem i ruszyła gwałtownie w stronę wejścia. Przed nią szły powoli dwie dziewczyny, żywo rozmawiając. Tuż przed drzwiami nagle zatrzymały się, blokując jej drogę. Bezceremonialnie wcisnęła się między nie, odepchnęła na boki i szarpnęła drzwi do siebie.

– Hej, gdzie się pchasz… – usłyszała za plecami opryskliwe uwagi.

Innym razem odpowiedziałaby tym samym tonem, ale dziś Zofia była beznadziejnie spóźniona, więc nie wdawała się w kłótnię i pobiegła dalej, w stronę windy. Ludzie już wchodzili do środka. W ostatniej chwili wskoczyła do kabiny, wpychając się na mężczyznę i odsuwając go na bok.

– Przepraszam – burknęła i odwróciła się do zamykających się drzwi.

Na moment między nimi mignęły jej wściekłe twarze dziewczyn, które ją ścigały. Drzwi zamknęły się, a winda ruszyła w górę. *Trzeba im było pokazać język* – pomyślała z opóźnieniem.

Była rozgrzana od biegu, włosy rozczochrane. Na ścianie było lustro, mogłaby się ogarnąć, ale winda była zatłoczona, nie dałoby się przecisnąć. Przygładziła dłonią kosmyki.

Za plecami ktoś prychnął. Zofia była pewna, iż to ten mężczyzna, na którego wpadła. Spojrzała przez ramię. Stał za nią i patrzył na nią z podniesioną głową – albo tak jej się wydawało przez różnicę wzrostu. Poczula przyjemny zapach jego wody toaletowej. Przez chwilę patrzyli na siebie. Zofia gwałtownie odwróciła głowę, powiewając włosami.

Winda delikatnie drgnęła, zatrzymując się. Drzwi rozsunęły się, a Zofia wysiadła, czując na plecach jego wzrok.

– Co, spodobała ci się? – zapytał Krzysztof Jacka, gdy winda znów ruszyła. – Ona też cię lubi. Ledwo powstrzymywała się, żeby ci nie nawymyślać, co?

– Daj spokój. Długimi rzęsami i zgrabnymi nogami mnie nie złamiesz. Starego wyjadacza nie nabierzesz. Na razie taka z niej zawadiaka, ale jak wyjdzie za mąż, to się dopiero okaże, jaka jest naprawdę. *Kochanie, Nina z mężem na Malediwach, a my znowu do Turcji? Znudziło mi się. U Małgosi trzy futra, a ja tylko jedno. Czuję się jak żebraczka…* – Jacek nastroił minę, groteskowo naśladując ton żony.

Wokół rozległy się chichoty.

– Po prostu trafiłeś na Kingę – stwierdził Krzysztof.

W tej chwili winda się zatrzymała i przyjaciele wysiedli.

– W prawo – podpowiedział Krzysztof.

– Zgoda. Po niej to już na kobiety patrzeć nie mogę. I dość tego – odparł Jacek. – Tutaj? – Zatrzymał się przy szklanych drzwiach.

Tymczasem Zofia wysłuchiwała reprymendy szefa.

– Gdzie ty się włóczysz? Klient się wkurzył, zrywasz umowę! – krzyczał, aż ślina tryskała.

– Mariusz Stanisławie, przysięgam, to ostatni raz. Utknęłam w korku…

– Oszczędź szczegółów. Mniej spać, wcześniej wyjeżdżać, omijać korki. Jeszcze raz się spóźnisz, przysięgam, Nowak, nie spojrzę, iż matka chora, wypędzę cię. Teraz znikaj. Bierz próbki i ruszaj do klienta.

Zofia cofnęła się do drzwi.

– Dziękuję, Mariusz Stanisławie. Już lecę. Obiecuję, nie, przysięgam, więcej się nie powtórzy… – Otworzyła drzwi plecami i wyszła na korytarz, wypuszczając powietrze.

– Szukał cię Zawadzki. Wściekał się – powiedziała koleżanka, gdy Zofia weszła do biura.

– Już się spotkaliśmy. – Zofia złapała przygotowaną teczkę i wyszła.

Nie czekała na windę, zbiegła po schodach, opuściła budynek i zastygła na parkingu przed autem. W pośpiechu zaparkowała swoją małą *Hyundaia* zbyt blisko stojącego przed nią *Kii*. Liczyła, iż kierowca za nią zostawi trochę miejsca.

Ale on też się spieszył. Ogromny, czarny *Mercedes* górował nad jej skromnym autem, niemal dotykając zderzakiem. Jej samochód był uwięziony. *No i co teraz? Jak wyjechać? Gdybym tak zaparkowała, to by było…* Chociaż właśnie tak zrobiła.

Nie mogła przecież biec pieszo. Usiadła za kierownicą, rzuciła teczkę na fotel pasażera, włożyła kluczyk i zaczęła się powoli wycofywać. Delikatnie ruszała do tyłu, kręciła kierownicą, centymetr po centymetrze uwalniając auto.

Była zdenerwowana. W uszach wciąż brzmiały groźby zwolnienia przy kolejnym spóźnieniu. Pewnie Mariusz Stanisław już zadzwonił i uprzedził, iż jedzie. A ona traciła czas na daremne próby wyjazdu z parkingu.

Oszacowała, iż da radę wyjechać bez uderzenia auta przed nią, i ostatni raz cofnęła. Zrobiła to zbyt gwałtownie. Poczuła lekkie uderzenie. *Mercedes* warknął alarmem. Tego tylko brakowało. Lekko podjechała do przodu. Modląc się, żeby nie było śladów, wysiadła. Na przednim błotniku *Mercedesa* zobaczyła rysę i wgniecenie. Na szczęście nie trafiła w lampę. Auto mrugnęło światłami i zamilkło.

Zofia bezradnie rozejrzała się. Na parkingu nikogo nie było. Budynek miał kamery, ale odległość spora, a auto stało bokiem – wątpliwe, by nagrały tablicę. Westchnęła, wsiadła i ruszyła. Nie miała już nic do stracenia.

Gdy wróciła pod biuro, celowo przeszła obok miejsca, gdzie uderzyła *Mercedesa*. Auto zniknęło. *Pewnie właściciel nie zauważył wgniecenia, inaczej by nie odjechał. Ale jeżeli zauważy, zidentyfikuje mnie bez problemu. Wszyscy znają moje auto. Wgniecenie – nie tragedia. Nie rozbiła przecież…* – machnęła ręką, wjeżdżając windą do agencji reklamowej, gdzie pracowała. I nie wiadomo czemu, przypomniał jej się tamten mężczyzna w windzie.

Minął tydzień, nikt się nie zgłaszał, więc się uspokoiła. Ale pewnego dnia zadzwonił nieznany numer.

– Zofia Aleksandrowna Nowak?… Kapitan Sobczak… – Zofia klepała tekst na komputerze, trzymając telefon między uchem a ramieniem, ledwo słuchając. Przy słowie *kapitan* natychmiast się skupZofia zawahała się przez chwilę, ale gdy w końcu podniosła wzrok i zobaczył w jego oczach szczere skrucha, uświadomiła sobie, iż czas przestać uciekać i zacząć naprawiać swoje błędy.

Idź do oryginalnego materiału