**Bliżej już nie można**
— Szkoda, iż Anna znów nie przyszła — szepnęła Krystyna do męża, gdy ich trzyletni wnuczek Bartek z przejęciem zdmuchiwał świeczki na torcie. — Nie zobaczyła prawnuka… przykro mi.
— Nie chce? No to trudno — odpowiedział ostro Marek. — Pisałem do niej dwa tygodnie temu. Ile można zapraszać?
— Może jednak warto było zadzwonić? Przypomnieć? Nie jest już młoda…
— Kryś, daj spokój. Nie zapomina o tym, co dla niej ważne. Skoro przez trzy lata nie znalazła czasu w wnuka… to znaczy, iż nie musiała. Telefon ma, adres zna. Duma silniejsza od uczuć.
Krystyna zamilkła. Minęło już pięć lat, a uraza wciąż tliła się jak niezagojona rana. Głupia, uparta, wżarta w serce. I niby nikt nie zawinił specjalnie. A jednak…
Marek poznał Krystynę na weselu kolegi. Wtedy była z kimś innym — przystojnym, pewnym siebie mężczyzną, który przyciągał spojrzenia. „Alfa”, jak to mówią. Marek nie odważył się wtedy podejść. Potem dowiedział się, iż tamten zostawił Krystynę samą z małą córeczką. Przez znajomego zaaranżował „przypadkowe” spotkanie. Zaczął zalecać się — cierpliwie, wytrwale. Pobrali się, gdy Zosia nie skończyła jeszcze roku.
Anna, jego matka, przyjęła synową chłodno. Nie cieszyła się, ale nie wtrącała też. Myślała, iż to przeminie — obce dziecko, żona starsza… Ale Marek był szczęśliwy. Dla niego postanowiła przemilczeć wątpliwości.
Tylko raz powiedziała głośno, co myślała. Gdy Marek postanowił adoptować Zosię, matka wezwała go na „poważną rozmowę”.
— Po co ci cudze dziecko? Rozumiesz, iż to nie twój obowiązek?
— Mamo, Zosia nie jest dla mnie obca. Nazywa mnie „tatusiem”. Nigdy nie miała innego.
— Ale ma ojca biologicznego! choćby jeżeli się wyparł — fakt pozostaje.
— Czy to ważne, kto spłodził, skoro ja jestem od początku?
— Ważne! A jeżeli się z Krystyną rozwiedziesz? Będziesz płacił alimenty na dziewczynkę, do której nie masz prawnego zobowiązania?
— Mamo! Naprawdę myślisz, iż się rozstaniemy?
— Chcę tylko, żebyś myślał o swoich prawdziwych dzieciach. O tych z krwi.
— A jeżeli ich nie będzie?
— Będą! Musisz zapewnić przyszłość prawdziwej rodzinie, nie komuś obcemu!
Marek wstał.
— Dość. jeżeli sądzisz, iż zostawię Krysię i Zosię — mylisz się. Kocham je. A Zosia będzie twoją wnuczką, czy ci się to podoba, czy nie.
Siedem lat później urodził się Bartek. Dla Anny stał się światem. Spacerowała z nim, rozpieszczała, pieściła. Zosia zeszła na drugi plan. Krystyna milczała — nie chciała psuć relacji. Bartek i babcia byli nierozłączni. choćby na wyjazdy zostawał z nią. Zosia, bystra dziewczynka, wyczuwała. Pytała:
— Dlaczego babcia rzadziej się mną zajmuje?
— Po prostu długo marzyła o wnuku — tłumaczyła matka. — Bartek wygląda jak tatuś w twoim wieku.
Zosia podrosła, ale choćby w czternastym roku życia coś ją tknęło. Pewnego dnia wróciła ze szkoły i spytała wprost:
— Mamo, powiedz szczerze… Marek nie jest moim biologicznym ojcem?
— Nie…
— Przeczuwałam. Ale co za różnica? On jest moim tatą. Prawdziwym.
I wszyscy odetchnęli z ulgą.
Ale gdy Bartek skończył szesnaście lat, przy rodzinnym stole babcia uniosła toast:
— Bartku, najwyższy czas na narzeczoną! Jak znajdziesz — dam ci mieszkanie. Chcę zdążyć z prawnukami!
Chłopak zaśmiał się:
— Babciu, jeszcze czas! Niech Zosia pierwsza dostanie — ona ci szybciej wnuczki urodzi.
Anna zastygła. W końcu odparła spokojnie:
— Ale wy nie jesteście rodzeństwem. Ona ma innego ojca.
Stół zamilkł. Cisza stała się gęsta. Bartek zbladł. Spojrzał na rodziców. Wstał:
— Chodźcie. Impreza skończona.
Goście zaczęli się rozchodzić. Krystyna krzyczała na teściową jak nigdy:
— Po co to?! Dlaczego teraz? Czegoś tym chciała?!
— Nie chcę odejść z tajemnicą. Niech wie prawdę.
— Komu to pomogło?!
Ale Anna milczała.
Od tamtej pory Bartek nie dzwonił do babci. Zrozumiał: rodzice postępowali z miłości. Babcia… przez lata przypochlebiała się, szepcząc o siostrze. Poznał, iż więzi krwi to nie wszystko. Zerwał kontakt.
Zosia wyszła za mąż. Babcia ignorowała zdjęcia wnuczki. Na wieść o prawnuczce — cisza. Marek próbował dzwonić — bez odpowiedzi. Anna trwała przy swoim: prawdziwa rodzina to krew.
Aż Bartek w osiemnastce oznajmił:
— Żenię się.
Rodzice oniemieli:
— Za wcześnie!
— Babcia chciała prawnuków — wzruszył ramionami. — Chyba nie za bardzo.
Wtedy Anna obraziła się na dobre. Czekała na przeprosiny. Nie przyszła choćby na narodziny prawnuka.
Wiosną Krystyna ciężko zachorowała. Gdy wróciła do zdrowia — telefon:
— Anna złamała nogę, jest w szpitalu.
Milczała. W końcu krótko: „Powiedzcie… iż wpadnę.”
Trzy dni później stała w sali z paczką słodyczy. Babcia patrzyła w okno.
— Przyniosłam wam krówki. Zawsze je lubiliście…
Cisza.
— Tęsknimy.
Anna, nie odwracając się:
— Bartek wciąż zły?
— Już nie. Chce, żebyśmy znów byli razem.
Zabrali babcię do siebie. Wszyscy pomagali. Najpierw rzadziej, potem — codziennie. Nikt nie wracał do przeszłości. Tylko raz, gdy prawnuczek podał babci kubek z herbatą, mówiąc:
— Pij, dinozaury pływają — Anna rozpłakała się. Za późno, ale po raz pierwszy — ze szczęścia.