Kiedy byłam jeszcze małą dziewczynką, moja mama powtarzała mi coś jak mantrę: „Zobaczysz, jak wyjdziesz za mąż, jak to jest mieć teściową! Wtedy docenisz, jak dobrze miałaś w domu, gdy wszystko było podane na tacy”. Przekonywała mnie, iż kiedyś zamieszkam z obcymi ludźmi i wtedy zrozumiem, iż rodzice byli najlepszym, co mnie w życiu spotkało. Chociaż szczerze mówiąc, życie z moimi rodzicami wcale nie było takie łatwe…
Moi rodzice byli kulturalni, nigdy się przy mnie nie kłócili, ale… mama zawsze była niezadowolona i nie szczędziła mi pretensji. U nas nie było czegoś takiego jak „czas dla siebie” czy „przestrzeń osobista”. Mama mówiła: „Zajęta głowa nie myśli głupot. Interesy i pasje? Bzdury! Rób, co ci mówimy – my wiemy lepiej.”
Do tego koleżanki, które już wyszły za mąż, nie miały najlepszego zdania o swoich teściowych. Żadna z nich nie opowiadała o nich dobrze. Zaczęłam więc wierzyć, iż i mnie czeka podobny los…
Aż poznałam Mikołaja. Zakochaliśmy się, postanowiliśmy się pobrać. Kiedy zaproponował, żebyśmy poznali się z jego mamą, odwlekałam to jak tylko mogłam. Bałam się. Ale on mówił o niej tylko dobrze. I rzeczywiście – jego mama, pani Ludmiła, była nauczycielką edukacji wczesnoszkolnej, rozwiedziona, lubiana przez ludzi, szczera, serdeczna.
Gdy powiedziałam o niej moim rodzicom, szczególnie mama powiedziała: „Samotna nauczycielka? To wybuchowa mieszanka. choćby mąż z nią nie wytrzymał – jak ty masz?!”
Poznanie pani Ludmiły przebiegło jednak nadzwyczaj spokojnie i… przyjemnie! Rozmawiałyśmy jakbyśmy znały się od lat. A po ślubie? Żadnych „testów białej rękawiczki”, żadnego sprawdzania naczyń, przeglądania szaf. Pewnego dnia przyszła do nas niespodziewanie – miała awarię auta, była w okolicy, czekała na znajomego i po prostu zadzwoniła, czy może wpaść na herbatę.
Byłam przerażona – nieposprzątane, pusto w lodówce, mąż miał dopiero później zrobić zakupy. A ona przyszła z tortem i uśmiechem. Rozmawiałyśmy jak równe z równą. Wtedy opowiedziała mi o swojej byłej teściowej – kobiecie, która nie dawała jej żyć. Przysięgła sobie, iż nigdy nie będzie taka. „Szczęście syna to nie moja kontrola. Jak sobie radzicie – to wasza sprawa. Nie moja.”
A potem dodała z szerokim uśmiechem:
– Mam też nowinę – wychodzę za mąż!
Byłam zaskoczona – miała wtedy prawie 50 lat – ale bardzo się ucieszyłam. To cudowna kobieta. Dziś często rozmawiamy, odwiedzamy się, jeździmy razem na wycieczki. I choć może trudno w to uwierzyć – z nią czuję się bardziej swobodnie niż z własnymi rodzicami.
Nigdy mnie nie oceniła. Jest życzliwa, mądra, pogodna.
I jedno wiem na pewno: jeżeli mój syn kiedyś przyprowadzi do domu swoją wybrankę – chcę być taką samą teściową jak Ludmiła. Drugą mamą. I jestem jej za to wszystko bardzo wdzięczna.
Mam szczęście, iż jest blisko mnie. W trudnych chwilach daje mi siłę i wsparcie. Kocham ją i ufam jej.