SPF 50 od Fluff to jeden z tych produktów, które potrafią zaskoczyć Zamiast bieli, lepkości i poczucia, iż za chwilę zacznie się rolować pod makijażem - mamy tu lekką formułę, która wyrównuje koloryt, wygładza buzię i daje efekt „no make-up glow”. Ma w składzie olej ze słodkich migdałów. Ale uwaga! Nie sprawdzi się do każdej karnacji, bo zyskuje ciepłe tony.
Jak działa krem Fluff SPF 50
Ten krem zadziałał u mnie jak filtr-przełom. Bo nie tylko chroni (i to serio: SPF 50 to już pancerny poziom), ale też naprawdę wyrównuje koloryt skóry. I to nie zakrywając wszystko jak korektor, tylko jakby magicznie wyciszał lekkie zaczerwienienia, zmęczenie po zarwanej nocy i ślady po nieudanym romansie z retinolem.
Do tego nie świeci się przesadnie - zostawia lekko satynowe, ale naturalne wykończenie. Dla mnie to hit pod makijaż, ale spokojnie - solo też jest świetny. Używam go codziennie rano, choćby jeżeli nie wychodzę z domu - wtedy jest robi też jako makijaż. Bo promieniowanie UVA nie zna litości - wnika przez szyby i robi swoje.

Skład i adekwatności pielęgnacyjne Fluff SPF 50
To, iż chroni, to jedno. Ale Fluff SPF 50 to też krem pielęgnujący - i tu jest całe sedno sprawy. Mamy w nim 4 formy kwasu hialuronowego, który jest moim ulubionym składnikiem nawilżającym. Do tego antyoksydacyjne oleje z pestek winogron i passiflory, a także wzmacniający barierę hydrolipidową olejek ze słodkich migdałów. Konsystencja to lekkie masełko, które sunie po twarzy. Nie waży się, nie roluje, nie szczypie w oczy (!) Dla skóry mieszanej - idealny. Dla suchej - możesz dodać jakieś lekkie serum. A dla tłustej? To zależy. U mnie się sprawdził, ale te naturalne oleje w składzie będą wymagały podwójnego oczyszczania wieczorem.