Teściowa w białej sukni na dwóch weselach – tym razem fotograf postawił ją na miejscu

twojacena.pl 5 godzin temu

No więc, posłuchaj, co się wydarzyło z moją teściową – prawdziwa historia! jeżeli czegoś nauczyłam się podczas planowania ślubu, to tego, iż wychodząc za mąż, nie bierzesz tylko faceta – bierzesz też jego matkę. A w moim przypadku oznaczało to udział w konkursie piękności, na który nigdy nie wyraziłam zgody.

Nazywam się Zosia, a mój mąż, Krzysztof, to najsłodszy człowiek pod słońcem. Cierpliwy, troskliwy i zupełnie ślepy na manipulacje swojej matki. A jego mama, Ewa, to coś, co niektórzy nazwaliby „osobowością”. Elegancka, wyrafinowana i, jak nam ciągle przypomina – „była miss województwa”. Jej fryzura? Zawsze idealna. Makijaż? Nienaganny. Garderoba? Drogie, wypielęgnowane rzeczy, jakby żywcem wyjęte z wystawy w muzeum.

A jej znak rozpoznawczy na ślubach? Białe suknie.

Tak. Białe. Całkowicie śnieżnobiałe albo kremowe sukienki. Takie, przy których goście robią podwójne wejrzenie, a panna młoda gotuje się w środku ze złości.

Starsza siostra Krzysztofa, Kinga, wyszła za mąż trzy lata przede mną. Na jej ślubie Ewa założyła długą, białą suknię z perłami. I oczywiście tłumaczyła się: „Ależ skarbie, twoja suknia ma koronki, a moja to satyna! To zupełnie co innego!”

Kinga była wściekła, ale Krzysiek tylko machnął ręką: „No wiesz, taka już nasza mama”.

Potem był ślub kuzyna Krzysztofa, Oli – i zgadnijcie? Ewa znowu w bieli! Tym razem biały kombinezon z przezroczystym welonem, który ciągnął się za nią jak tren. Ktoś choćby zapytał, czy to ona składa przysięgę małżeńską.

Wtedy Krzysiek w końcu ją zapytał: „Mamo, o co ci chodzi?”

A Ewa tylko się zaśmiała: „Kochanie, ależ co ja poradzę, iż biel mi pasuje? Mam się ubrać na czarno i udawać, iż idę na pogrzeb?”

Takie to było jej „uzasadnienie”.

Więc kiedy Krzysiek się oświadczył, wiedziałam, iż mam wybór: udawać, iż nic się nie dzieje i liczyć na cud, iż nagle zrozumie, co robi… albo przygotować się na wojnę.

Wybrałam to drugie.

Ewa od początku utrudniała nam organizację ślubu. Krytykowała salę („Zbyt wiejski klimat!”), catering („Czy oni serwują bezglutenowy kawior?”) i choćby mój welon („Zosiu, masz taką ładną buzię, po co ją zasłaniać?”).

Ledwo powstrzymywałam się, żeby nie wybuchnąć.

Na zaproszeniach dopisałam grzecznie: „Prosimy o unikanie strojów w kolorze białym, kremowym czy champagne”. Myślałam, iż to zadziała.

Nie zadziałało.

Dwa tygodnie przed ślubem dostałam od Ewy zdjęcie jej wymarzonej sukni.

Była biała.

Nie tylko biała – lśniąca, zdobiona cekinami, z piórami przy dole. Podpisała: „Śliczne, prawda? Będzie pasować do waszego motywu!”.

Zdrętwiałam. Krzysiek od razu zobaczył po mojej minie, iż coś jest nie tak. Gdy pokazałam mu zdjęcie, wreszcie zrozumiał.

„Znowu to robi” – szepnęłam. „Tylko iż tym razem to mój ślub”.

Krzysiek próbował z nią rozmawiać, tłumaczył, iż to dla mnie ważne. Ale Ewa od razu włączyła ofiarę: „Ojej, nie wiedziałam, iż aż tak cię to ruszy. Czy wszystko musi być takie dramatyczne? Mam w ogóle nie przyjść?”.

Wtedy dotarło do mnie – tłumaczenie na nic się zda. Granice? Dla niej nie istnieją. Ale publiczne ośmieszenie? To mogło zadziałać.

I tak wciągnęłam w to naszego fotografa, Darka.

Darek był polecony przez znajomych – słynął z naturalnych ujęć i dobrego poczucia humoru. Gdy opowiedziałam mu o całej sytuacji, choćby nie mrugnął.

„Więc dwa razy już w bieli na ślubie? Chcesz, żeby dostała nauczkę?” – zapytał.

„Tak, ale nie chcę psuć dnia” – odparłam.

„Zostaw to mnie” – uśmiechnął się.

W dzień ślubu wszystko było idealne: kwiaty, muzyka, Krzysiek czekający na mnie z wilgotnymi oczami. Czułam się jak królowa życia – tak, jak powinna czuć się każda panna młoda.

I oczywiście… Ewa pojawiła się w TEJ sukni.

Biała. Pióra. Rozcięcie do uda. Szła środkiem jak na czerwonym dywanie. Goście wymieniali się zdziwionymi spojrzeniami, a ona tylko się uśmiechała, jakby to ona była gwiazdą wieczoru.

Nic nie powiedziałam. Tylko spojrzałam na Darka, a on skinął głową.

Na przyjęciu Ewa obnosiła się jak celebrytka. Robiła sobie zdjęcia, pozowała z kieliszkiem szampana i wciskała się do każdej grupowej fotki.

Ja tylko czekałam.

Następnego dnia Darek wysłał nam „podsI jeszcze przez wiele lat, ilekroć oglądaliśmy tamte zdjęcia, Ewa tylko przewracała oczami i mówiła: „No dobra, dobra, już się nauczyłam lekcji”.

Idź do oryginalnego materiału