Większość mężczyzn żyje w cichej desperacji — głosi słynne zdanie, które prawdopodobnie już gdzieś słyszałeś. Rozwijają się przez pierwsze kilkanaście lat, by potem (zazwyczaj jako dwudziestoparolatkowie) umrzeć. Może nie fizycznie, ale psychicznie. A już na pewno duchowo.
Iskra życia, jeszcze niedawno widoczna w ich oczach, zanika. Zaczynają wieść żywot podobny do zombie: jedzą, piją, pracują, niektórzy mają choćby żony i dzieci, ale wszystko jest mechaniczne. Puste. Bez celu.
Dusze tych mężczyzn już dawno ułożyły się w trumnach, ale widocznie zapomniały poinformować o tym ich ciała.
Istnieje spora szansa, iż ty również odnajdujesz się (przynajmniej częściowo) w powyższym opisie. jeżeli tak, prawdopodobnie czujesz też tęsknotę za czymś, czego nikt do tej pory nie ubrał dla ciebie w słowa.
Pozwól, iż ja to zrobię.
Do czego tęskni dusza mężczyzny?
Tak jak ciało potrzebuje zdrowego pokarmu, tak samo dusza wymaga odpowiedniego nasycenia. Jednak — jak możesz się domyślić — zwykła żywność tutaj nie wystarczy. Dla duszy ważne są inne rzeczy. Niematerialne, ale jednak w 100% prawdziwe. Ponadto różne w zależności od płci.
Nie powinno przecież nikogo dziwić, iż męska dusza tęskni do czegoś innego niż żeńska (chociaż tęsknoty obu się uzupełniają).
Dlatego tak ważne jest, żebyśmy wiedzieli, czego potrzebujemy jako mężczyźni. Tylko w ten sposób możemy wieść życie na tyle wartościowe, żebyśmy powodowani marazmem nie kładli się przedwcześnie do trumny.
Zdradzę ci teraz sekret, który nosi w sobie każdy mężczyzna, choć wielu nie potrafi go nazwać. Męski duch chce trzech rzeczy:
- Wyruszyć na przygodę.
- Stoczyć bitwę.
- Ocalić księżniczkę.
Może ci to przypominać szkielet fabuły pierwszej lepszej bajki — i słusznie. Ludzie opowiadali sobie historie zbudowane na tych trzech punktach od zarania dziejów. Minęły tysiące lat i nic się pod tym względem nie zmieniło. Naszą uwagę wciąż przykuwa taki sam schemat.
Jak pisał Joseph Campbell w swoim monumentalnym dziele “Bohater o tysiącu twarzy”, archetypowe historie mityczne są dlatego archetypowe, iż odnoszą się do najgłębszych ludzkich pragnień.
Jednak my nie będziemy zajmowali się baśniami. Skupimy się na tym, jak te trzy potrzeby wprowadzić w życie.
Przygoda
Mężczyzna nie został stworzony do tego, żeby zalegać na kanapie przed telewizorem. Ani po to, by przegrać całe życie przed ekranem komputera. Albo żeby kisić się w ciasnej klitce w biurze. Męski duch ciągnie go w nieznane. Na zewnątrz. Tam, gdzie może “pójść i uczynić sobie ziemię poddaną”.
Spójrz na dorastających chłopców. Zdecydowanej większości z nich nie trzeba namawiać, żeby poznawali świat. Sami chcą to robić. Ich serca ciągną ku przygodzie, czyli ku miejscom, których jeszcze nie odkryli.
Jeśli już, to chłopców trzeba hamować, aby z powodu swojego “zmysłu odkrywcy” przypadkiem nie zrobili sobie nieodwracalnej krzywdy.
Jednak samo ryzyko zranienia jest nieodzownym elementem przygody. To właśnie ono nadaje jej smaku. Dlatego dla chłopców najlepszymi zabawami są te, podczas których istnieje ryzyko — choćby niewielkie. Siedzenie w bezpiecznych granicach ustalonych przez matczyną opiekę jest dla nich nudne.
I słusznie, bo takie powinno być.
Ja, dla przykładu, uwielbiałem za młodu wspinać się na drzewa. Nie na parę dolnych gałęzi, tylko na sam szczyt. Na miejscu wystawiałem głowę ponad koronę drzewa i obserwowałem całą okolicę niczym król świata. Przy jednej z takich wspinaczek gałąź złamała się pode mną i spadłem z kilku metrów na ziemię, obijając się po drodze o wszystkie inne gałęzie. Do tej pory nie mam pojęcia, jakim cudem nic mi się wtedy nie stało.
Innym razem, gdy miałem jakieś 10 lat, zdarzyło mi się wpaść do pobliskiej rzeki. Zwykle nie była szczególnie głęboka, ale wtedy poziom wody podniósł się z powodu częstych deszczy. W efekcie prąd był na tyle silny, iż porwał mnie dobre kilkanaście metrów dalej. Tam udało mi się złapać konar wystający przy jednym z brzegów i wydostać z wody.
Myślisz, iż byłem wystraszony? A skąd! Uznałem to za zajebiste przeżycie. Czułem się jak jakiś komandos.
Przerażona była moja matka, gdy wróciłem do domu cały mokry. Temperatura na dworze wynosiła wtedy może z 10 stopni Celsjusza, bo działo się to w środku jesieni.
Również w dorosłym życiu wygoda i bezpieczeństwo są śmiertelnie niebezpiecznymi zagrożeniami dla męskiej duszy. Dla dzikości, którą każdy mężczyzna nosi w sercu. choćby jeżeli została stłamszona lub ukryta gdzieś głęboko w odmętach podświadomości, wciąż tam jest. I każdy mężczyzna do niej tęskni.
Bezpieczne ściany własnego mieszkania wespół z wygodnym życiem zapewnianym przez technologię i zdobycze zaawansowanej cywilizacji wpędzają mężczyzn w marazm. Nuda wysysa z nich życie. Usychają z tęsknoty za przygodą i wynikającym z niej ryzykiem.
Stają się wydmuszkami. A ich własne kobiety mówią (słusznie zresztą), iż nie ma w nich energii.
Dlatego tak wielu mężczyzn szuka substytutu dla tego, czego im brakuje. Oglądają filmy, grają w gry, uprawiają hazard, kibicują drużynom sportowym, grają na giełdzie — byle tylko na chwilę poczuć, iż żyją. Niektórzy choćby ładują się w romanse. Nie z miłości. Ani choćby nie z żądzy. Robią to z potrzeby przeżycia przygody.
Mało kto patrzy na temat relacji męsko-damskich z tej perspektywy, dlatego warto to odnotować.
Kobieta może stać się dla mężczyzny substytutem przygody, szczególnie jeżeli w jego życiu nie dzieje się nic ciekawego. Gdy cały harmonogram dnia faceta sprowadza się do monotonnego cyklu praca-dom-rodzina, uśmiech jakiejś losowej laski gwałtownie zawróci mu w głowie. I to nie na żarty.
Przecież nagle dzieje się coś ciekawego.
Co więcej, podążanie tym szlakiem, czyli poznawanie kobiety, naturalnie wzbudza w mężczyźnie silne emocje, przez co wciąga i rodzi fascynację. Jakiego więcej dowodu potrzebuje znudzony typ (nawet jeżeli ma żonę i dzieci), żeby uwierzyć, iż uśmiechnięta nieznajoma jest jego przygodą?
Nie dziwmy się zatem, iż tak wielu facetów czyni ze spódniczki cel swojego życia. Ale to ogromny błąd. Kobieta nie powinna być przygodą mężczyzny.
Dlaczego? To już temat na inny artykuł (podlinkuję go tutaj w przyszłości).
Na ten moment zaznaczę tylko, iż kobieta to za mała “planeta”, żeby krążenie wokół jej orbity było satysfakcjonujące. Może takie być przez chwilę, ale nie przez całe życie. Mężczyzna potrzebuje o wiele większej orbity, aby poczuć, iż jego egzystencja ma sens.
Wróćmy jednak do meritum.
Każdy z nas, mężczyzn, potrzebuje w swoim życiu przygody. Mimo to mało kto na nią wyrusza. Dlaczego? Bo nauczyliśmy się (lub zostaliśmy nauczeni) życia w bezpiecznych ramach, gdzie mamy nad wszystkim kontrolę. A przygoda wymaga porzucenia tej kontroli. Przygoda wiąże się z nieznanym, czyli z ryzykiem. Kiedy wyruszasz na przygodę, musisz zaufać (zawierzyć) Bogu.
Wielu mężczyzn nie chce tego robić, bo wychodząc poza bezpieczne ściany swojego życia ryzykują tym, iż się odsłonią. Że pokażą innym swoje niedociągnięcia. A jeżeli jest coś, co przychodzi mężczyźnie z niesamowitym z trudem, jest to na pewno porzucenie pozerstwa.
O samym pozerstwie mógłbym napisać odrębny, pełnoprawny tekst, więc tutaj nie będziemy zbyt głęboko wchodzić w temat. Wyjaśnię tylko krótko, o co mi chodzi.
Mężczyzna lubi zajmować się sprawami, w których jest dobry. Wokół których zbudował swoje “ja” (nawet jeżeli to “ja” jest fałszywe). Dlatego ucieka do sytuacji dających mu przekonanie graniczące z pewnością, iż sobie z nimi poradzi.
Może być wybitnym ekspertem w swojej pracy, dlatego woli siedzieć cały dzień tam, gdzie go podziwiają, zamiast zmierzyć się z problemami dręczącymi jego rodzinę. Woli naprawić samochód niż porozmawiać z córką, bo przy pierwszym czuje się bezpiecznie, a przy córce mogłoby się okazać, iż nie ma rozwiązania. Mogłoby się okazać, iż jest niewystarczający.
No i finalnie — wielu mężczyzn wybiera bezpieczny schemat praca-dom-rodzina (a w dzisiejszych czasach raczej praca-dom-gry komputerowe) i nie wyściubia poza niego nosa, ponieważ w tym ładnie poukładanym kawałku życia mają kontrolę nad wszystkim. Ryzyko jest minimalne. Niebezpieczeństwo nie istnieje. Wszystko gra.
Ale czy na pewno?
Tak jak dorastający chłopiec nie chce siedzieć w bezpiecznych objęciach mamusi, tak samo dorosły mężczyzna nie chce być miłym ułożonym i niezdolnym do agresji facetem. Jego serce rwie się ku przygodzie. Bóg go wzywa do porzucenia tego, co znane, i wyruszenia w nieznane. Mówi: “zaufaj mi jak przyjacielowi i chodź za mną”.
Problem mężczyzn polega na tym, iż prawie żaden nie odpowiada na to wezwanie.
Niektórzy choćby przekonują samych siebie, iż żadna przygoda ich nie interesuje. jeżeli mężczyzna mówi coś takiego, to znaczy, iż został wykastrowany. Może nie fizycznie, ale na pewno mentalnie. Przemawia przez niego strach. Boi się, iż sobie nie poradzi, więc woli w ogóle nie próbować.
Męska inicjacja
Jeśli spojrzysz na historie biblijne z perspektywy męskiej inicjacji, odkryjesz, iż Bóg za każdym razem wzywał mężczyzn do wyruszenia na przygodę.
Najpierw był Adam, który tuż po stworzeniu otrzymał zadanie “idź, bądź płodny i czyń sobie ziemię poddaną”. Bóg nie prowadził go za rękę. Zamiast tego dał mu wszystko, co potrzebne, i nie wtrącał się szczególnie. Uszanował jego niezależność i wolną wolę, pozwalając radzić sobie z problemami po swojemu.
I co zrobił Adam? Od razu zawalił sprawę, bo nie upilnował swojej żony
Ale to nic. Błędy i porażki są częścią przygody.
Z kolei Abram spędził 100 lat w swoim rodzimym Ur, nie wyściubiając nosa poza miejsce zamieszkania rodziców. Aż tu nagle otrzymał wezwanie od Boga: “wyrusz w nieznane, a uczynię cię ojcem narodów”. Abram uwierzył i wyruszył. W podróży otrzymał też nowe imię, Abraham. Było symbolem stania się mężczyzną oraz misji, która przyświecała jego życiu.
Co by się stało, gdyby nie wyruszył? Nigdy nie odnalazłby swojej męskości i nie stworzyłby żadnego narodu.
A Jakub? Musiał ratować się ucieczką z domu po oszukaniu własnego brata. Na obczyźnie otrzymał jednak nauczkę, bo jego pracodawca i przyszły teść wielokrotnie go wykiwał, mimo iż Jakub harował u niego kilkanaście lat. Potem, po ciężkiej szkole życia, Jakub wraca do Kanaanu, aby pogodzić się z bratem. Po drodze “walczy” jeszcze z Bogiem o błogosławieństwo i w końcu je otrzymuje w postaci nowego imienia. Staje się Izraelem.
Mojżesz też został wezwany. Bóg powiedział mu, żeby porzucił pozycję księcia Egiptu i wyruszył na pustynię razem z dziećmi Izraela. “Zostaw swoje wygody i bezpieczne życie, a nadam ci sens, o którym choćby nie marzyłeś” — padła mniej więcej taka propozycja.
Zresztą Mojżesz to interesujący przykład, bo nie był typowym przywódcą i wojownikiem. Wręcz przeciwnie. Był tchórzliwy i niepewny. Wielokrotnie mówił Bogu, iż się do tego nie nadaje. Skarżył się, co mu przyszło z wyprowadzenia ludzi z Egiptu, skoro oni tylko marudzą i narzekają. Nieraz nie wiedział, co robić.
Ale Bóg go uspokajał i naprostowywał. Czasem twardo, czasem łagodnie. I to właśnie ten wątpiący Mojżesz stał się autorem Starego Testamentu.
Dawid, zwykły pasterz, zaufał Bogu i został królem Izraela. Jonasz początkowo odrzucał Boże wezwania i uciekał przed swoim przeznaczeniem, więc Bóg strzaskał jego łódź i sprawił, iż połknęła go wielka ryba. W jej wnętrzu Jonasz doznał przemiany serca i wyruszył na otrzymaną misję.
Morał z tego taki, iż czasem Bóg musi siłą strzaskać twoje fałszywe, bezpieczne “ja”, żebyś narodził się na nowo i zaczął żyć w prawdzie.
To boli, bo ma boleć. Utrata fałszywego “ja” może być odczuwana prawie jak umieranie. Ale na końcu tej drogi stoi coś lepszego, bo prawda jest lepsza od kłamstwa.
A co z Szawłem, prześladowcą i mordercą chrześcijan? W drodze do Damaszku doznał objawienia i otrzymał wezwanie do podążania za Chrystusem. Przyjął je, otrzymał nowe imię (Paweł) i stał się najsławniejszym z apostołów. Jego życiowa misja zabrała go na przygodę życia. Zwiedził praktycznie cały znany ówcześnie świat, kilkukrotnie rozbił się podczas podróży statkiem, był kilka razy aresztowany, organizowano zamachy na jego życie, aż finalnie stanął przed samym cesarzem i został skazany na śmierć.
Jednak wcześniej stał się ojcem duchowym dla mnóstwa nawróconych pogan. On rzeczywiście z całą powagą mógł stwierdzić: “dobrą bitwę stoczyłem, bieg ukończyłem, wiary dochowałem”.
Jezus też przeszedł inicjację. Opuścił dom i wyruszył w dziki teren, aby przyjąć chrzest od Jana Chrzciciela. Gdy to zrobił, sam Bóg Ojciec odezwał się z nieba, dając mu swoje błogosławieństwo: “to jest mój Syn umiłowany, w którym mam upodobanie”. Uzyskawszy (oficjalnie) przychylność ojca, Jezus mógł odważnie rozpocząć swoją misję.
Co łączy tych wszystkich mężczyzn (i wielu innych, o których tu nie wspominam)?
Każdy opuścił bezpieczną przestrzeń i wyruszył na przygodę. To właśnie tam, w dziczy, na nieznanych terenach, odnaleźli swoje powołanie. I dlatego każdy mężczyzna tęskni do przygody, bo tylko dzięki niej może poznać “swoje prawdziwe imię”.
Odpowiedzieć sobie na kilka pytań, które dręczą każdego faceta:
- Czy jestem wystarczająco silny?
- Czy mam to, czego potrzeba?
- Czy jestem mężczyzną?
Dzisiejszy zachodni świat produkuje miliony mężczyzn, którzy są pełni wątpliwości, ponieważ tak naprawdę niczego o sobie nie wiedzą. Nikt nie wprowadza ich w męski świat, bo kto ma to zrobić? Mają pozbawionych życia ojców pantoflarzy (albo w ogóle żadnego ojca), a kiedy już dorosną, są otoczeni równie pustymi mężczyznami, jak oni sami.
Część współczesnych facetów zasłania swoje wątpliwości za fasadą bycia “twardym maczo”, z kolei inni w ogóle wycofują się z życia i — kierowani strachem — wolą nigdy nie wychodzić przed szereg.
Ale jest nadzieja, bo choćby jeżeli ziemski ojciec zawiódł, wciąż mamy duchowego ojca. Bóg zaprasza każdego z nas na przygodę, podczas której możemy poznać swoje prawdziwe “ja”. Jednak, jak mówił Jezus, musimy być gotowi stracić życie (fałszywe “ja” i wszystko, co się z nim wiąże), żeby odzyskać życie.
Kilka przykładów z życia
Żeby nie być gołosłownym, pokażę ci kilka przykładów z mojego życia, kiedy “zew przygody” pozwolił mi wyjść ze strefy komfortu (jak to mówią coache) i dowiedzieć się czegoś o sobie.
Jednym z pierwszym i najważniejszych przeżyć tego typu były bez wątpienia studia. Nie ze względu na zajęcia uniwersyteckie, tylko możliwość samostanowienia o sobie z dala od rodziny (wyprowadzka do dużego miasta itp.). Ponadto w tamtym okresie Bóg postawił na mojej drodze co najmniej kilku ludzi, od których mogłem się wielu rzeczy nauczyć. No i oczywiście to właśnie wtedy po raz pierwszy odkryłem swoje powołanie, którego jednym z owoców stał się czytany przez ciebie w tym momencie blog.
Ale o tym już nieraz pisałem (nawet ostatnio), więc nie będę się tutaj powtarzał.
Innym, mniejszym wezwaniem do przygody było zaproszenie do Londynu, które otrzymałem od mojego ówczesnego współlokatora. Mimo iż nie było to bezinteresowne zaproszenie (szukał zastępstwa na miejsce swojego kolegi, żeby nie płacić podwójnie za pokój), skorzystałem z okazji, bo i tak potrzebowałem wakacyjnego zarobku.
Dla kogoś, kto regularnie podróżuje, może się to wydawać mało istotne. Ale dla mnie — człowieka, który nigdy jeszcze nie latał samolotem i nigdy bez towarzystwa nie wyruszał za granicę — było to wtedy nie lada przeżycie. Do dzisiaj jestem trochę zaskoczony, iż się zdecydowałem.
Ale nie żałuję. Razem z innymi typami i typiarami z Polski żyliśmy sobie wtedy jak bananowa młodzież. Pół dnia spędzaliśmy w pracy, a kolejne pół przesiadywaliśmy w parkach, okazyjnie paliliśmy trawkę i cieszyliśmy się słońcem.
W innym roku zdarzyło mi się pracować w polskim tartaku. Mało kto podjąłby się takiej pracy, bo zarabiałem tam psie pieniądze. Ale robota była interesująca z innego powodu: moimi współpracownikami byli skazańcy. Prawdziwi więźniowie, których przywożono z zakładu karnego.
Przekonałem się wtedy, iż ci faceci — na pozór wydający się groźni — tak naprawdę są zagubionymi chłopcami w ciałach dorosłych mężczyzn. To odkrycie tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, iż z męskością nie jest dobrze.
Pisząc te słowa, przychodzi mi na myśl fragment książki pewnego księdza, w którym opisywał czas swojej posługi w roli kapelana więziennego. Zaobserwował wtedy, iż gdy nadchodził dzień matki, wszyscy więźniowie skakali jeden przez drugiego, byle tylko zdobyć kopertę i móc wysłać mamie życzenia. Z kolei przed dniem ojca prawie żaden ze skazanych nie starał się o możliwość złożenia życzeń tacie.
Zgaduję, iż maminsyństwo i brak dobrego przykładu męskości w ich życiu (lub brak przykładu w ogóle), był jedną z głównych przyczyn tego, gdzie się znaleźli.
Żebyśmy się dobrze zrozumieli. Nie mówię, iż matka chłopcu nie jest potrzebna. Chłopiec przez cały czas jest dzieckiem, które od czasu do czasu potrzebuje czułości i poczucia bezpieczeństwa. Tych rzeczy zwykle szuka u matki.
Jednak jednocześnie chłopiec musi się przekonać, iż jest wystarczający jako mężczyzna. Że z jego męskością jest wszystko w porządku i iż ma odpowiednio dużo siły, żeby zmierzyć się ze światem. Potwierdzenia tych rzeczy szuka u ojca. Albo (gdy nie ma ojca) u równie zagubionych mężczyzn, jak on sam.
Później, już po studiach, jeździłem z moim kolegą do pracy za granicę. Miałem wtedy okazję zarobić pierwsze naprawdę solidne pieniądze. Ale nie trwało to szczególnie długo, bo kolega mnie wyświnił i przygoda dobiegła końca. Moje zarobki z dnia na dzień spadły z bardzo dobrych do ZERA.
Jednak, jak się okazuje, nie ma tego złego.
Dzięki temu, iż kolega zrobił mnie w chu…, miałem okazję zabrać się za tworzenie życia w Polsce. Przede wszystkim wyprowadziłem się (już na poważnie) z domu rodzinnego. Co więcej, zrobiłem to na dziko. Wynająłem mieszkanie w obcym mieście, mimo iż nie miałem jeszcze żadnej pracy na miejscu.
Dało mi to jednak motywację, żeby robić cokolwiek. Finalnie udało mi się stworzyć własne miejsce zatrudnienia, jako wolny strzelec, na czym przez ostatnie 7 lat całkiem nieźle zarabiałem.
Mniej więcej w tym samym okresie zacząłem tworzyć bloga, bo wreszcie miałem na to czas.
Jest to zatem dobry przykład tego, jak Bóg, zamykając przed człowiekiem jedne drzwi (praca za granicą), otwiera przed nim inne (samozatrudnienie + blog). Jedynym, czego w tym procesie wymaga od swojego syna, jest zaufanie.
Obecnie znowu stoję przed wyborem, ponieważ moje “wolnostrzelectwo” przechodzi od nowego roku przez okres częściowego zastoju. Mam okazję pomyśleć, czy dalej pchać się do pracy, która nie daje mi już wielkiej satysfakcji (mimo iż jestem w niej dobry), czy może na poważnie poświęcić się temu, co rzeczywiście mnie interesuje: blogowi, tematowi męskości i pomaganiu ludziom, ze szczególnym naciskiem na mężczyzn.
Możliwe, iż Bóg chce, żebym w końcu przestał stać w rozkroku i wykonał skok wiary. Ale wszystko okaże się w praniu. Nie będę tutaj wyciągał pochopnych wniosków.
Twoja przygoda
A co z tobą? Czy w twoim życiu istnieje jakaś przygoda, czy może odgrodziłeś się tak szczelnie od ryzyka i tego, co nieznane, iż nie dopuszczasz do siebie możliwości wyruszenia z Bogiem na wyprawę?
Jak pisał John Eldridge:
„Nie pytaj, czego potrzebuje świat. Zapytaj siebie, co sprawia, iż naprawdę żyjesz, bo światu potrzeba mężczyzn, którzy żyją.”
Ja na przykład od dziecka miałem romantyczne wyobrażenie o pracy pisarza i przez to zawsze chciałem nim być. Poniekąd osiągnąłem swój cel, bo rzeczywiście zarabiam na pisaniu, chociaż nie na takim, o jakim marzyłem.
Jednak prawdziwym zewem przygody, podczas którego Bóg zaprosił mnie do wspólnej wyprawy, było uświadomienie sobie w wieku dwudziestu paru lat, iż tak naprawdę nic nie wiem o męskości i nastała pora, by to zmienić. Ten blog jest efektem połączenia obu pragnień, bo piszę o tym, co udało mi się odkryć.
Zresztą w swojej podróży mogłem trochę dojrzeć. A moje rozumienie męskości, które na początku było płytkie i powierzchowne, dopełniło się dopiero w światopoglądzie chrześcijańskim (rozumianym we adekwatny sposób, nie w ten wykastrowany).
Zdaję sobie jednak sprawę, iż nie każdy ma tyle szczęścia co ja, żeby jednego dnia doznać olśnienia jak Szaweł w drodze do Damaszku i odkryć swoje powołanie.
Co zatem może zrobić mężczyzna, który już dawno zapomniał o swoich marzeniach i nie wie, po co został stworzony? Czasami pragnienia naszych serc są głęboko ukryte i trzeba trochę pogrzebać, żeby wydobyć je na wierzch. Często można je znaleźć w przeszłości, gdy przypominamy sobie chwile, podczas których naprawdę lubiliśmy to, co robiliśmy.
Chociaż szczegóły i okoliczności zmieniają się z biegiem lat, sam rdzeń marzenia zwykle pozostaje ten sam.
W odnalezieniu swojego powołania pomaga również samotny wyjazd w teren na parę dni. Gdzieś w dziczy, nad jeziorem czy w górach, gdzie mężczyzna może przez pewien czas przebywać sam na sam z własną duszą, gdzie panuje cisza i spokój, i gdzie nikt mu nie przeszkadza, może wydobyć na wierzch to, co zostało ukryte.
Czasem jest to żal, iż zmarnowało się tyle czasu. Jednak za tym żalem zwykle ukrywają się prawdziwe pragnienia.
I nie mówię tu o jakichś prymitywnych pokusach typu “chciałbym dymać same modelki”. Bo chociaż takie pomysły mogą na pozór “ożywiać”, zwykle są tylko powierzchowne, a prawdziwe pragnienie kryje się za nimi. Należałoby zatem zapytać, co dana pokusa tak naprawdę ukrywa. Co usiłuję w niej znaleźć?
Kobieciarze zwykle starają się przekonać samych siebie, iż są mężczyznami, kosztem kobiet. Ale u kobiet nigdy nie znajdą odpowiedzi na swoje pytanie, chociażby mieli ich na koncie 1000.
Dobrym przykładem odnalezienia swojej dawnej pasji jest mój wujek, który w wieku ponad 50 lat wrócił do malowania. Od tego czasu nie tylko maluje obrazy, ale również rzeźbi i zajmuje się szeroko pojętą sztuką z tej niszy.
Kiedy się o tym dowiedziałem, byłem wyjątkowo zdziwiony, bo mówimy o twardym chłopie ze wsi, którego nikt o zdrowych zmysłach nie kojarzyłby ze sztuką. Ale to właśnie ten chłop swego czasu zwierzył mi się, iż już w młodości lubił malować. Tylko dorastanie w komunie, wojsko, praca, rodzina i inne obowiązki sprawiły, iż na wiele lat porzucił swoją pasję.
Na koniec dodam jeszcze, iż życie mężczyzny nie musi ograniczać się do jednej przygody. Pierwsza i najważniejsza powinna nadawać rytm twojej egzystencji, więc najlepiej by było, gdyby odpowiadała twoim pasjom i dotyczyła czegoś wielkiego. Większego od ciebie samego.
Dla kogoś będzie to zwiedzanie świata.
Inny postawi własny warsztat i skupi się na rozkręcaniu biznesu.
Jeszcze kolejny odnajdzie się w głoszeniu ewangelii w pogańskich krajach.
Albo, tak jak ja, będzie chciał łączyć pisanie, zgłębianie tajników prawdziwej męskości zgodnej z Boskim planem i pomaganie na tym polu innym.
Ważne, iż masz w życiu misję i ją wykonujesz, zamiast dryfować bez celu. Jednak nie musisz ograniczać się tylko i wyłącznie do niej. Poza główną narracją warto rzucać sobie mniejsze wyzwania, podczas których można zmierzyć się z nieznanym, poczuć ryzyko i sprawdzić samego siebie.
Ktoś odnajdzie się w zdobywaniu szczytów górskich, inny z chęcią wyruszy na polowanie, a jeszcze kolejny kupi sobie motor by poczuć wolność na trasie. Nieistotne. Byle tylko nie ukrywać się w klatce zbudowanej z czterech ścian, gdzie męska dusza umiera z tęsknoty za przygodą.
Podsumowanie
Na zakończenie napiszę jeszcze, iż nie nawołuję tutaj do porzucenia wszystkich obowiązków i stania się nieodpowiedzialnym dzieciakiem. Nie daję też przyzwolenia na porzucenie żony i dzieci w celu uganiania się za przygodą. Ani na zaprzestanie utrzymywania ich, bo nagle wymarzyłeś sobie, iż w wieku 40 lat zostaniesz zawodowym piłkarzem i chcesz poświęcić cały czas na treningi, a nie zarabianie pieniędzy.
Dlatego istnieje litera prawa. Żebyśmy, będąc jeszcze niedojrzałymi, nie robili głupot.
Jednak ci, którzy noszą prawo Boże w sercu, będą wiedzieli, jak w sposób odpowiedzialny zaufać Stwórcy i wybrać się z nim na przygodę. choćby taką, która wymaga porzucenia dotychczasowej kariery i (na pozór) nie daje gwarancji sukcesu.
A kiedy już wyruszamy w nieznane, musimy też przygotować się do walki. Dlatego druga część będzie poświęcona toczeniu bitew — kolejnej z wielkich męskich tęsknot.
Uwagami, przemyśleniami albo osobistymi doświadczeniami w tym temacie możecie podzielić się w komentarzach (albo napisać do mnie bezpośrednio). A jeżeli uznaliście tekst za interesujący i/lub pomocny, podzielcie się nim z przyjacielem, kumplem, znajomym, albo wpadnijcie na stronę facebook’ową bloga i polubcie moją twórczość.
Nic tak nie napędza do dalszej pracy, jak dobry feedback.

Zajrzyj też na:
- Facebooka (gdzie najszybciej pojawia się info odnośnie artykułów lub ich braku)
- Twittera (gdzie wrzucam luźniejsze i nieraz zabawne komentarze polityczno-społeczne)