Test pokrewieństwa – niezdany

polregion.pl 1 dzień temu

Ewa desperacko mieszała mleko w kaszy dla dziecka, podczas gdy Staś próbował zbudować z klocków „najwyższą windę na świecie”. Przy stole pokasływała teściowa, Barbara Pawłówna szarooka, cięta w języku, w szlafroku z kogutami.

Patrz no, brwi ma znów jakby wyskubane zamruczała, przyglądając się wnukowi. Ani jednej naszej cechy! Choćby uszka po tacie.

Mamo, spójrz na mnie, przecież też nie jestem kopią Jacka uśmiechnęła się Ewa, odstawiając miseczkę. Geny to przewrotna sprawa.

Przewrotna czy nie, ale dziwna machnęła ręką teściowa i wytoczyła się do kuchni po drugi czajnik.

Ewa wzięła głęboki oddech: „Wytrzymajmy. Do soboty cztery dni”. W sobotę Barbara Pawłówna obchodziła sześćdziesiątkę. Ewa wymyśliła pojednawczą imprezę: restauracja „Pod Złotym Dębem”, orkiestra retro-jazzowa, tort z fontannami i najważniejsze! voucher do uzdrowiska „Sosnowy Brzeg” na trzy tygodnie. „Odpocznie przestanie marudzić o podobieństwach” marzyła synowa.

Wieczorem Ewa sprawdzała kosztorys, gdy Jacek zajrzał do gabinetu:

Zamówiłem mamie album ze starymi zdjęciami, zdążą wydrukować do soboty.

Super! Tylko trzymaj w tajemnicy, niech się wzruszy.

Słuchaj, nie bierz jej słów do serca poprosił. Ona dobra, tylko język ma ostry jak brzytwa.

Wiem. Ale jeżeli znów zacznie o „niepodobnym” eksploduję.

Jacek pocałował Ewę w czubek głowy i poszedł sprawdzić zadanie syna.

W czwartkowy poranek przyszedł kurier. Dziewczyna w żółtej kurtce wręczyła Ewie nieoznakowane pudełko.

To dla pani. Proszę podpisać.

Ewa wzięła paczkę i rzuciła ją w salonie między inne prezenty: pudełeczko z jedwabnym szalem, słoik miodu z Puszczy Białowieskiej, kopertę z voucherem. Pakowanie zostawiła na piątek niespodzianka musiała być perfekcyjna.

Sobotnie południe rozgrzało marcowe słońce. W holu „Pod Złotym Dębem” pachniało piwoniami i karmelem. Barbara Pawłówna weszła, kokieteryjnie trzymając syna pod rękę:

No, to się rozwinęliście! Nie na darmo harowałam czterdzieści lat.

Tylko dla pani ukłoniła się Ewa i mrugnęła do kelnera, żeby niósł szampana.

Goście zasiedli, zabrzmiał saksofon. Lampiony na ścianach migotały ciepłym bursztynem, zmiatając ostatnie ślady sceptycyzmu z twarzy teściowej. Ewa łapała każde jej westchnienie: „chyba zadowolona”.

Gdy podano wielopoziomowy tort, fontanna iskier syczała jak petarda, sala biła brawo. Ewa, drżącymi palcami przeglądając kartkę, ogłosiła:

A teraz główny prezent! podała Barbarze kopertę z voucherem. Trzy tygodnie ciszy, masaży i solnych grot!

Teściowa osłupiała:

No co wy, ja przecież nie jestem chora!

Odpoczywają nie tylko chorzy oburzył się Jacek, obejmując matkę.

Staś, stojący obok z bukietami, nagle wyciągnął małą srebrną kopertę z napisem „GENETIX | osobiście”.

Mamo, to też prezent? podał Ewie.

Nie nasz szepnęła, czytając logo. Odłóż.

Ale Barbara Pawłówna zwinnie wyrwała kopertę:

O! To akurat mój. Dziękuję, skarbie. Rozerwała, wyciągnęła dwa papierki i zastygła, wpatrzona w cyfry. Policzki zalały się ciemnym rumieńcem.

Mamo, co tam? Jacek spróbował zajrzeć.

Nic wycharczała i zmięła papiery.

Ewa zlodowaciała: „Czyżby ta głupia próba DNA?”

Z tyłu rozległ się brzęk: kelner upuścił tacę. Goście ożywili się, ktoś włączył „Sto lat!” muzyka zagłuszyła niezręczność, ale nie dla Ewy: spojrzenie teściowej paliło ją przez stół.

Nocą, gdy Staś zasnął, małżonkowie spotkali się w salonie. Jacek trzymał pomiętą kopertę.

Mama wyszła w łzach. Wiesz, co to jest? Podał Ewie kartkę. U góry grubym drukiem: „Związek babcia/wnuk 0% pokrewieństwa”.

To nie ja! wyszeptała. Ona sama zamówiła. Chciałam zrobić jej święto, a ona to paskudztwo!

Czekaj, ale liczby Jacek przetarł twarz dłonią. Jak to możliwe?

Może test fałszywy. Albo specjalnie to podłożyła.

Mama? Po co?

Żeby udowodnić swoje „niepodobny”. Doprowadzić mnie do szału.

Jacek westchnął:

Rano pojadę do niej, wyjaśnię.

Teściowa powitała syna w szlafroku i ze stosem teczek.

Siadaj. Pokazuję rzecz. Wyjęła z papierów bransoletkę z porodówki: „Nowak J.” i numer sali. To przechowywałam jak relikwię. A przed jubileuszem szukałam w albumie i znalazłam drugą! Widzisz? Pokazała kolejną bransoletkę z obcym numerem. Zrozumiałam, iż nic nie rozumiem, i zamówiłam DNA, żeby zacząć od małego.

Mamo, mów normalnie: myślisz, iż Staś nie jest moim synem?

Wychodzi na to, iż nie. A adekwatnie, iż ty nie jesteś mój. Uśmiech na jej ustach zadrżał. Gdy bawiliście się przy torcie, pojechałam oddać krew, ekspresowe badanie, płatność kartą możesz sprawdzić.

Jacek wziął kartkę: „Związek matka/syn 0%”.

Mamo, ale ty mnie sama urodziłaś!

Urodziłam chłopca, tak. Rano mi cię pokazano. Ale wtedy w szpitalu był straszny chaos, dzieci nosili tam i z powrotem. Wszyscy myśleli, iż to legendy. A teraz wychodzi, iż nigdy nie miałam własnych dzieci Barbara Pawłówna nie płakała, tylko zacisnęła dłonie, jakby trzymała odpryski siebie.

Stop. To pomyłka. Zrobimy oficjalne badania we trójkę: ja, ty, Staś. I koniec.

W poniedziałek rodzina poszła do centrum genetycznego. Staś cieszył się z „przygody”, jadł hematogen z automatu. Wyniki były po czterech dniach.Przy następnym rodzinnym obiedzie, gdy Barbara Pawłówna podała Aleksemu drugą porcję pierogów, a Staś śmiał się z jego żartów, Ewa złapała wzrok Jacka i uśmiechnęła się cicho, bo teraz ich rodzina, choć trochę odmienna, była pełniejsza niż kiedykolwiek.

Idź do oryginalnego materiału