Tort, który zakończył jubileusz

twojacena.pl 1 dzień temu

Stanisława Nowak starannie poprawiła chusteczkę pod doniczką z kwiatami i zerknęła na zegar. Do przyjazdu gości zostało już kilkanaście minut, a dreszcz drżał w jej rękach. Sześćdziesiątą rocznicę życzyłby sobie zrobić z meczem, i choć nie brzmiało to wzruszająco, była to wielka sprawa.
– Czemu się tak przesadnie denerwujesz, mamo? – usłyszała głos córy z kuchni, gdzie słychać było wygrzane naczynia.
– Skończ z salatkami, Renatko! – zawołała. – A Konrad nie miał jeszcze pójść po napoje?
Stanisława westchnęła i podeszła do pokoju zięcia. W ciągu dziesięciu lat wspólnych przeklinań nad wspólnym czajnikiem nie zdołała przyzwyczaić się do jego leniwi actów. Konrad siedział przed laptopem, oczarowany czymś na ekranie.
– Konradku, powinieneś już iść do sklepu – powiedziała cicho, ale z zaznaczeniem, które wygnałoby figle z kolorowego macierzyka.
– Już idę, teta – rzucił i choćby nie odwrócił głowy, przez cały czas gruchocząc myszą.
– Goście już idą.
– Zdążę.
Wychodząc, Stanisława zgniotła zęby. Zawsze ten sam taniec. Gdyby nie Renata, posłałaby go do szpitala przewidzianego dla uznawanych przez życie. Tyle lat, a zyski? To tylko obiecane małżeństwo. W końcu urodzili Kasię, jedyną przyjemność dziadki.
– Babcio, a tort będzie? – jakby słysząc myśli, do korytarza nawinęła się córeczka.
– Będzie, moja słodka, będzie. Twój babun ma się pójść po niego.
Kasia przykucnęła:
– Ty jesteś, to wiecie, on jest. Wczoraj też nie zabranał mnie na trening…
Stanisława pogłaskała ją po głowie:
– Już sobie zapamiętałam. A teraz idź i przyłóż to piękne sukienkę, jak po ostatnich zakupach.
Kiedy Kasia odeszła, Stanisława ponownie uznała się z Konradem.
– Konradzie, nie zapomnij o tortiku. Zamówiłam go w „Sladki Katy” przy ulicy Śląskiej.
– Już mam, teta, już pamiętam – machnął ręką. – Najpierw napoje, potem tort. Wszystko będzie bajer!
Po paru minutach Konrad wstał, narzucił kurtkę i ruszył do wyjścia.
– Konradzie, masz kwota na tort? – zawołała.
– Czy to nie jest już zapłacone? – zatrzymał się w progu.
– Nie, tylko zapłacono zaliczkę. Całość trzeba się oddać przy odebraniu.
Renata wyjrzała z kuchni:
– Mam na stole kartę, weź ją. Babuniu, babu Konrada zawsze miał z pieniędzmi – uszczypnęła się serdecznie.
Stanisława milczała. Nie chciała zaczynać uroczystości z awanturą. Zniknęła z portfela potrzebną ilość groszy i wręczyła zięciowi.
– Tylko nie przytrzas. I nie zapomnij o napojach!
Kiedy za Konradem zamknęła się drzwi, Stanisława wróciła do dekorowania stołu. Wszystko musi być idealne. Dzisiaj przyjdą nie tylko krewni, ale i były współpracownicy. Trzydzieści pięć lat poświęciła szkole, ucząc polski i literaturę. Była szanowana i ceniona, a dziś, pięć lat po emeryturze, nie chciała spuszczać jej w błoto.
– Mamusiu, nie przesadzaj – Renata przytuliła ją z ramion. – Wszystko będzie dobrze.
– Tak, nie przesadzam – skłamała. – Po prostu chcę, żeby było godnie.
Renata skinęła głową:
– Będzie, mamusiu. Ty jesteś przecież najlepsza gospodyni.
Zadzwoniono. Pierwszą parą przyjadała siostra Stanisławy i jej mąż – Józef i Zofia.
– Stasiu, grato! Wspaniale wyglądasz! Sześćdziesiąt to nowe trzydzieści!
– Dziękuję, mości – zemdlała. – Proszę, rozpoliczcie się.
Już po chwili podpływały kolejne ręce. Przyjęły się dwie były koleżanki z pracy, sąsiad z mężem, kuzynka z miasteczka. Pokój wypełniał się zgiełkami, śmiechem, życzeniami. Ale Konrad przez cały czas nie wracał.
– Renusiu, zadzwignij do niego – szepnęła Stanisława, jadąc gazem. – Już się opóźnia.
Renata podeszła do boczki z telefonem. Gdy wróciła, uśmiech był już cieniowany.
– Jesteś, mamo, mówi, iż była ogromna kolejka.
Stanisława westchnęła. Znała te kolejki. Najprawdopodobniej padł za kolataniem albo gdzieś potrzebował.
– No to przestańmy czekać – usiłowała być życzliwa. – Jadziemy z uroczystym obiadem!
Goście rzucili się na jedzenie. Stanisława kucharkała cudownie, a stół pakował się do grzywotu. Tu był „zosia”, tu ryba, gryby z solą, papryki z mięsem – całą długość nie da się przestać.

Minęła godzina, a Konrad przez cały czas nie wrócił. Renata kilka razy wychodziła na mundyjki, wracając coraz bardziej zdenerwowana. Stanisława patrzyła, jak córa cierpi, i usiłowała odwiązać go od uwagi na gości.
– Przypomnij sobie, Stasio, jak w Lipno pływaliśmy z Andresem? – poprosiła Zofia. – Kiedy jeszcze szkolne bilety były dostępne?
– Jak zabronić! Tam ta była z kajakarzem.
– No mylisz się! – roześmiała się Zofia. – Józek do dziś ma zawód!
Wszyscy się roześmiali, a Stanisława na chwilę zapomnieć o rozpaczy. Ale wtedy w hallu zadzwonił dzwonek.
– Już! – wykrzyknęła Renata i ruszyła otwierać.

Z korytarza dobiegły szeptane głosy, a potem Renata wróciła sama, blada jak kreda.
– Mamo, może chwilę?
Stanisława przeprosiła gości i wyszła. Tam stał obcy człowiek z torebką:
– Pani generał „Sladki Katy”. Zamówiła pani tort?
– Tak – zdenerwowała się. – Dlaczego nie był tam mój zięć?
– Pani, zamówienie nie zostało odebrane – wzruszył ramionami. – Sklep nam klasnął, a ja postanowiłem go zabić, bo spokojem. To przecież święto.
Stanisława poczuła, jak do gardła podchodzi jej fala. Gdzie jest Konrad? Co mu się stało?
– Dziękuję bardzo – wyciągnęła portfel. – Ile?

Kiedy zapłacono i tort przenośniono na kuchnię, Stanisława odebrała się do córy:
– Renusiu, gdzie jest twój mąż?
– Nie wiem, mamo. Komórka już od pół godziny nie dzwoni.
– No to idź do gości, a ja zamiast tortiku.

Kiedy Renata poszła, Stanisława usiadła. Deszть lat zniosła leniwość zięcia, jego puste obietniki. Tylko dla Renaty i Kasi milczała. Ale dziś przeszedł.
Uspokoiła się i rozpakowała tort – piękna konstrukcja, różowe kremy, napis „Z Dziesięcioletem!” – i przenieść do dużego talerzyka. Wtedy do kuchni wbiegła Kasia:
– Babio, a papusie gdzie?
– Nie wiem, słonko – odpowiedziała szczerze. – Ale patrz, jaki piękny!
Kasiany oczy paliły się:
– Może go do pokoju wnieść?
– Jasne, tylko ostrożnie.

Kasia delikatnie uniosła talerz i z wypiroczejnioną wargą przeniosła tort do pokoju. Stanisława szła za nią, gotowa podtrzymać w razie czego. Ale córka była specjalista – tort bez strat trafił na stół pod okrzyki reszty.
– A teraz, moja Stasiu – ogłosił mąż sąsiada, podnosząc szklankę. – Pozwolą nam stwierdzić…

Jego rozmyśla przerwały całe drzwi. Wpadał Konrad, falując.
– A więc ja! – hułkował. – Zajdziecie komuś!
Nastąpiła nienaturalna cisza. Stanisława odzyskała wrażenie z oczu córy – tam pojawiło się coś, co mówiło o smuci i wyrafinowanej śmierci.
– Konradzie – powiedziała Renata. – Gdzie byłaś?
– Co się stało, no? – wzruszył ramionami, kierując się do stołu. – Kumpa, trochę… A tu tort!
– Tort przyleciał z kuchni – zdrętwiała Stanisława. – Bo go nie odebrałaś.
– No to co, wasze? Trochę może? Z naszym udziałem!
Goście spojrzeli na siebie. Święto było już po. Jakiś kolega.Enter, Tofa zaczęła pakować plecak.

– Dziekuję wszystkim za udział – wykrzyczała Stanisława, wstając. – Cenimy was, iż podzieliliście się tym dniem. Ale teraz chcę coś powiedzieć.
Wszyscy zamarli, choćby Konrad przestał grabać się u butelki.
– Przez dziesięć lat, co Renatka i Konrad upierali się pod moim dachem, nie wtrącałam się w ich rodzinę – mówiła ciężko, ale zроссийскimi słowami. – Znośmo niepowaga, leń, przysięga. Wszystko dla Renaty i Kasi. Ale dziś jest moje dziesięciolecie, i ty obiecałem sobie coś zrobić.
Owróciła się do zięcia:
– Konradzie, jutro nie będziesz tu więcej. Masz do dnia, by zdjęto się z meblek i znaleźć inne miejsce.
– Co? – kaszlądał. – Czy ty nie masz praw?
– Mam – powiedziała spokojnie. – To moje mieszkanie. Tu生活质量 only kto mi pozwala.
– Renusiu! – obrócił się do córy. – Powiedź jej coś!
Ale Renata milczała, opuściwszy wzrok.
– Mamo… – przemknęła. – Ty jesteś pewna?
– Pełnie – westchnęła Stanisława. – Wszystko zdecydowałam.
– Idźcie wszystkim! – rozległo się w pokoju. – Pierdoły! Tego jeszcze zabrakło!
Rzucił się do drzwi, mnijając stolik, a potem z hukiem odjechał.

Wszyscy się roześmiali, a napięcie nieco upadło. Stanisława zaczęła rozkroić tort, ukrywając drżenie rękami. Nie była pewna, czy było to słuszne, ale czuła, iż inaczej nie sposób. Ten tort rzeczywiście wbił na koniec.
Goście zaczęli wracać. Wszyscy wiedzieli, iż święto skończyło się, i nie przesadzali pobytu. niedługo w mieszkaniu zostali tylko Stanisława, Renata i Kasia.
– Mamo – Renata podeszła, kiedy były same w kuchni. – Chciałam ci powiedzieć…
– Nie musisz nic mówić, moja – ucięła. – Mam wszystko.
– Nie, nie mam – odparła. – Chciałam się od czegoś wyswobodzić. Ale bałam się, iż jesteś przeciw… Że powiesz, żeby cierpieć, sama wybrałam, dzieci.
Stanisława objęła córę:
– Głupek. Wszystko widzę. Kasia też wie i rozumie. Potrzebuje twoją mamę szczęśliwą, a nie formalityczną rodzinę.
– Ale co zrobimy? – szepnęła, przyciskając się jak fatalnie.
– Wszystko będzie dobrze – przekoniała. – Zrobimy to razem.

Wieczorem Konrad wrócił Ostro. Cicho przebrał się, rzadko patrząc Renacie. Ale córa była twarda. Dziesięć lat pustych obietnic zrobiło swoje. Już się cały zastygał.
– A może choć telewizor zostawię? – burknął, zapiąjąc torbę. – No jasne!
– Na moje pieniądze – odrzekła. – Idź, Konradzie. Po prostu idź.
Kiedy drzwi się zamknęły, Stanisława objęła córę:
– Wiesz, było mi trzeba ci powiedzieć… Mam oszczędności. Troszeczkę, no, ale wystarczy na pierwszy wpis pod wasz apartament. Resztę na kredyt. Teraz jesteś szefem działu, bank się pogodzi.
Renata patrzyła na matkę z rozszerzanymi oczyma:
– Ty poważnie?
– W我们都 zaczniemy razem, choć jeszcze macie w zabytkowym mieszkaniu – powiedziała z uśmiechem. – A potem przyjdę do was, kiedy trzeba. I, może, jeszcze z kimś…
– Mamo!
– Czego? W twoje trzydzieści pięć nie za późno przynieść Kasi brata albo siostrę. Tylko przy następnym mężczyznie wybierz z głową.
Renata śmiała się, przeszyta łzami:
– Ty jesteś niemożliwa!
– Chcę, by byliście szczęśliwi – powiedziała serio. – I ten dziesięciowy został lepszy, niż oczekiwałam. Stal się początkiem nowego życia.

Stały w kuchni, objęte, i poza oknem kończył się zachód – ostatni zachód starego życia. Na stole, jak niemy świadek, świecił niezjedzony tort z różowymi kremami i napisem „Z Dziesięcioletem!” – tort, który rzeczywiście stawiał kres.

Po pół roku Renata i Kasia przeprowadzili się w nowy, choć mały apartament. Stanisława często je odwiedzała, podpowiadała, jak robić remont. A po roku na jej korytarzu pojawił się Andrzej, nowy fizyk w zakładzie, który kiedyś uczyła. Przyniósł bukiet jakiegoś biedronki i bilet do teatru.

– Koleżki mówią, iż lubi pan Chechowa – niewyraźnie westchnął. – A w teatrze pojawia się „Jabłonowy Sad”…
Stanisława uśmiechnęła się i wpuściła:
– Proszę, Andrzej. Dopiero zaczynam pić herbatę z tortem. Przyjdziesz?

Idź do oryginalnego materiału