Wciąż pamiętam zapach świeżych róż na tym weselu. Chrupiąco białe obrusy, dźwięk kieliszków, gwar śmiechów nic nie mogło zagłuszyć uczucia, jakbym była pyłkiem.
Nazywam się Izabela Nowak. Nigdy nie miałam pieniędzy. Na studiach pracowałam na dwa etaty, często rezygnując z obiadu, by zapłacić czynsz. Mama była sprzątaczką, tata hydraulikiem. Miłości nam nie brakowało, ale za to stabilności zawsze.
A potem poznałam Damiana Wiśniewskiego.
Był serdeczny, bystry i skromny w sposób nieoczekiwany jak na kogoś urodzonego w bajecznych pieniądzach. Prasa ochrzciła go „Miliarderem z plecakiem”, bo wolał trampki od włoskich półbutów. Spotkaliśmy się w najmniej spodziewanym miejscu księgarni w cichej krakowskiej kamienicy. Dorabiałam tam podczas studiów magisterskich z pedagogiki. On szukał książki o architekturze, a skończyło się na dwugodzinnej dyskusji o klasyce.
To nie była bajka. Mieliśmy różnice przepaściowe. Ja nie znałam się na winach, on nie wiedział, co to żyć *od pierwszego do pierwszego*. Ale daliśmy radę dzięki uczuciu, cierpliwości i masie humoru.
Gdy oświadczył się, jego rodzice byli uprzejmi, ale widziałam to w ich oczach: nie takiej chcieli. Byłam dla nich „protegowaną” co „uwiodła” ich syna. Matka, Weronika, uśmiechała się podczas obiadów, by potem zasugerować, żebym „założyła coś skromnego” na rodzinne imprezy jakbym miała coś udowadniać. Jego siostra, Zuzanna, była gorsza. W połowie przypadków udawała, iż mnie nie ma.
Mówiłam sobie, iż przyjdą do siebie. Że miłość zasypie przepaść.
Aż nadeszło wesele Zuzanny.
Wychodziła za mąż za bankowca kogoś, kto urlopował na Malediwach i miał jacht o nazwie Ambrozja. Goście to sama śmietanka z Zamościa i okolic. Ja z Damianem wróciliśmy właśnie z wolontariatu za granicą i prosto z lotniska dotarliśmy do pałacyku, gdzie odbywało się wesele.
Rozpoczęło się niemal natychmiast.
Iza, nie pomożesz rozłożyć zastawy? Zuzanna rzuciła słodko, wręczając mi klipboard, zanim zdążyłam odstawić walizkę.
Jasne. Ale czy to nie zadanie organizatora? zmrużyłam oczy.
Och, ona jest przywalona. A ty masz takie zdolności organizacyjne. To tylko chwila.
Ta „chwila” rozciągnęła się na godziny.
Składałam serwetki, nosiłam pudła, układałam choćby plan stołów, bo Zuzanna twierdziła, iż ja „wiem jak zachować neutralność”. Druhny patrzyły na mnie jak na pomoc domową. Nikt nie spytał, czy nie chcę wody, kanapki, czy przerwy.
Na obiadku próbnym matka Zuzanny posadziła mnie trzy stoły od Damiana tuż przy ekipie parkujących. Starałam się to rozśmieszyć. Nie chciałam robić sceny.
Rano, wkładając bladoróżową suknię oczywiście skromną powtarzałam sobie: *To tylko jeden dzień. Daj jej to. Wychodzisz za miłość swego życia, to się liczy*.
Aż nadeszła kropla przepełniająca czarę.
Na przyjęciu weselnym szłam do stołu nowożeńców, by usiąść przy Damianie, gdy Zuzanna mnie przechwyciła.
Och, skarbie powiedziała, kładąc na mojej dłoni wypielęgnowaną rękę fotografowie potrzebują symetrii. Stół już pełny. Pomożesz kelnerom wnosić desery?
Patrzyłam na nią. Chcesz, żebym podała tort?
Rozpromieniła się. Tylko na kilka fotek. Potem możesz usiąść, obiecuję.
Wtedy zobaczyłam Damiana przez salę. Odciągał go jakiś rodzinny znajomy. Nie słyszał. Nie widział.
Ja zaś nie mogłam się ruszyć. Czułam żar w piersi, zimny wstyd oblewający mnie jak deszcz. Przez sekundę prawie się zgodziłam. Stare nawyki umierają powoli. Aż ktoś w nie wpadł i wylał na moją suknię szampana a Zuzanna choćby nie drgnęła po prostu podając mi serwetkę.
Wtedy Damian pojawił się za nią.
Co się dzieje? zapytał spokojnie, ale stal w głosie.
Zuzanna odwróciła się z uśmiechem. Och, Damianie! Właśnie prosimy Izę o pomoc przy torcie. Tak jej do twarzy w działaniu.
Damian spojrzał na mnie, na serwetkę w mojej dłoni, na małą plamkę na sukni.
A potem czas się zatrzymał.
Podszedł do mikrofonu koło zespołu. Pstryknął dwa razy. W sali zrobiło się cicho. Setki oczu skierowały się na niego.
Mam nadzieję, iż wszyscy bawicie się na tym pięknym weselu zaczął. Zuziu i Marku, gratulacje. Miejsce olśniewające, jedzenie wyśmienite. Ale zanim pokroimy tort, muszę coś powiedzieć.
Serce mi zamarło.
Wielu z was zna mnie jako Damiana Wi
I nigdy nie żałowaliśmy tej decyzji, bo okazało się, iż czasem ci, których uważano za przegranych, wygrali prawdziwe złoto swoje szczęście.