Trzy listy bez nadawcy

twojacena.pl 5 godzin temu

Było cicho, ani wiatru, ani szelestu liści, ani śpiewu ptaków, jakby sama natura zapadła tu w wieczny spokój. Ludzie również stali w milczeniu wokół otwartej trumny i czarnej dziury grobu. Kinga trzymała ojca pod rękę. Stał zgarbiony, zagubiony, wpatrując się uważnie w mamę.

Nieco dalej stali przyjaciele rodziców: Jagoda i jej mąż Wiesiek. Kinga znała ich od dziecka, zwracała się po imieniu. Jagoda co chwila przykładała chusteczkę do oczu, a jej mąż patrzył gdzieś daleko, ponad trumnę. Naprzeciw Kingi i ojca stali trzej koledzy z pracy mamy, z czerwonymi nosami i opuchniętymi od płaczu oczami. Jeszcze jacyś ludzie, których Kinga nigdy wcześniej nie widziała. Ale skoro przyszli, znaczy, iż znali mamę.

Nikt już nie podchodził, nie żegnał się, nie składał im z ojcem kondolencji. Wszyscy pożegnali się już w kaplicy, tam też odprawiono mszę. Teraz tylko stali i czekali na koniec ceremonii.

Kinga dostrzegła dwóch grabarzy. Jeden, pewnie ten główny, jakby tylko na to czekał, spytał wzrokiem: „Czas?” Kinga ledwo skinęła głową. Czas. Ożywili się, wzięli wieko oparte o drzewo i podeszli do trumny.

— Wszyscy się pożegnali? Zamykamy — powiedział główny.
Wtem rozległ się cichy, ale stanowczy męski głos:

— Zaczekajcie!

Wszyscy obecni jednocześnie odwrócili głowy w stronę mówiącego. Wysoki, barczysty mężczyzna w długim czarnym płaszczu i kapeluszu z szerokim rondem podszedł do trumny. Robotnicy stali obok, trzymając wieko. Mężczyzna położył dwie białe róże i przykrył dłonią złożone na piersi ręce mamy, jakby chciał je ogrzać. Stał tak kilka minut, podczas gdy reszta wpatrywała się w niego, zastanawiając się, kim jest. Jeden z grabarzy zakaszlał, przynaglając go. Nieznajomy odsunął rękę i odszedł na bok. W końcu robotnicy zamknęli trumnę, przykręcili wieko śrubami i opuścili ją do grobu. Kinga pierwsza rzuciła garść ziemi.

Gdy grabarze łopatami zasypywali grób, Kinga rozejrzała się za mężczyzną w kapeluszu, ale zniknął. Gdy na świeżym kopczyku ustawiono krzyż z tabliczką i wieńce, ludzie zaczęli powoli wychodzić z cmentarza. Kinga z ojcem zostali jeszcze na chwilę sami przy grobie.

— Tato, chodźmy — powiedziała Kinga, a ojciec dał się odprowadzić.

W drodze wciąż myślała, kim mógł być ten człowiek. Przyszedł niezauważony i tak samo zniknął. Nieznajomy stał ze spuszczoną głową, twarz zakrywał mu kapelusz. Kinga zauważyła tylko gładko ogoloną brodę i okulary, choć co do okularów nie była pewna.

Stypę zorganizowano w kawiarni niedaleko domu. Kinga nie mogła przełknąć ani kęsa. Była niesamowicie zmęczona i marzyła tylko, by to wszystko się skończyło. W końcu goście zaczęli się rozchodzić. Ona i ojciec wyszli ostatni. Kinga wciąż trzymała ojca pod ramię, a w drugiej ręce tuliła do piersi oprawioną w ramkę fotografię mamy, taką samą, jaką zostawili na grobie.

— Jak się czujesz? — spytała ojca.

Ojciec tylko skinął głową.

— Tato, a kim był ten mężczyzna, który podszedł do mamy na cmentarzu? — zapytała.

— Skąd mam wiedzieć.

W jego głosie zabrzmiało rozdrażnienie. W milczeniu doszli do domu. W mieszkaniu wciąż czuć było lekarstwa i chorobę, mimo iż Kinga zostawiła otwarte wszystkie okna.

Ojciec od razu położył się na kanapie, przykrył oczy. Kinga nakryła go kocem, usiadła obok.

Spojrzała na drzwi do pokoju, w którym leżała mama. „Odmęczyła się” — powtórzyła w myślach słowa, które słyszała od niemal wszystkich na pogrzebie. Odmęczyli się wszyscy. Mama — przez straszną, wyniszczającą chorobę. Kinga — przez nieustanne napięcie, strach i oczekiwanie końca. Ojciec — przez bezradność i niemoc pomocy.

Łzy napłynęły do oczKinga westchnęła głęboko, zamknęła oczy i pomyślała, iż niektóre tajemnice powinny pozostać pogrzebane tak głęboko, jak ci, którzy je zabrali do grobu.

Idź do oryginalnego materiału