**Tu nie ma normalnych**

twojacena.pl 3 godzin temu

Wysiadłem z łodzi pachnącej żywicą i leśnym torfem i od razu poczułem, iż już nie wrócę. Powietrze tutaj było inne wilgotne, przesycone zapachem sosny, mchu, ryby i czegoś jeszcze, jakby to była sama żywotność, bez domieszek.

Witaj, powiedział przewodnik, młodzieniec w kamizelce rybackiej. To nasza baza Żywe Wody. Rozstaw namiot, gdzie chcesz. Toaleta tam w lewo. jeżeli chcesz pracować, jutro o ósmej rano przy brzegu. Sprzątamy teren z odpadów.

Kunegunda skinęła. Słowo pracować nie budziło strachu, bał ją cisza. Po raz pierwszy od miesięcy nikt nie zadawał pytań. Nie słyszała: Jak się masz?, Udało się?, Znowu będziesz nauczać?. Nikt nie patrzył ze smutkiem ani niepokojem.

Rozbiła namiot na wzgórzu przy samym brzegu. Usiadła na kłodzie, zdjąła buty i zanurzyła stopy w lodowatej rzece. Po raz długi nie płakała.

Minęły dwa tygodnie. Kunegunda nosiła wiadra, kopała rowy, myła garnki. Ręce były podrapane, plecy bolały od ciężkiego sprzętu, ale w głowie panowała cisza. Na bazie byli różni ludzie: studenci, biolodzy, byli informatycy, artyści, wolontariusze z całego kraju. Wszyscy trochę ekscentryczni, nieco zagubieni.

Kim byłaś? zapytała pewnego wieczoru Grażyna, dziewczyna z rudymi dredami i głosem jakby z melodii ludowej.

Nauczycielką. Historii sztuki. Uniwersytet w Toruniu.

Dlaczego odeszłaś?

Syn zmarł rok temu. Utopił się. Nie mogłam dłużej żyć. Słów po prostu nie zostało.

Grażyna nie wydała okrzyku, tylko skinęła:

Rozumiem. Mój ojciec miał raka, zmarł w grudniu. Uciekłam tutaj, bo inaczej zwariowałabym.

Czy tu ludzie wariują?

Tu można zwariować, ale nie jest strasznie.

Kunegunda po raz pierwszy uśmiechnęła się.

Zaczęła rysować na papierze z recyklingu po starych workach. Szkice rzeki, ptaków, ludzi przy ognisku. Czasem swojego syna, teraz w kamizelce rybackiej i z wiosłem, uśmiechającego się.

Pewnego dnia ktoś zawiesił jej rysunki na sznurze przy stołówce. Wieczorem wszyscy przynieśli własne dzieła zdjęcia, wiersze, wyroby z kory.

Ogłaszam Dzień Samowyrażenia! zakrzyknął Andrzej, wysoki i zawsze nieco rozczochrany koordynator. Kto kim był, kim jest, kim chce być pokażcie!

A ty? zapytała Kunegunda.

Byłem specjalistą od marketingu. Teraz jestem facetem z toporem. I bardzo mi to odpowiada.

Obaj wybuchnęli śmiechem i przestali się wstydzić swoich blizn.

Trzeci miesiąc przyniósł kłopoty, nie z lasu, ale z miasta. Na łodzi przybyły matka i siostra Kunegundy. Jakby zjawy w jaskrawych kurtkach, z ogromnymi torbami i twarzami pełnymi krytyki.

Kunegundo! Czy zwariowałaś?! krzyczała matka przy jej namiocie. Gdzie jesteś? To ludzie dzicy! Co ty robisz! Boże, czy to w ogóle legalne?

Siostra Weronika rozejrzała się, jakby szukała, gdzie się poskarżyć.

Martwiliśmy się o ciebie! Nie odbierasz telefonu, nie odpisujesz, zniknęłaś jak nastolatka. A przy okazji masz prawie czterdzieści lat! Jesteś nauczycielką!

Kunegunda milczała. Ognisko zamarło. Grażyna podeszła od tyłu i dotknęła jej ramienia:

Musisz?

Nie. Poradzę sobie sama.

Matka wciąż mówiła:

Myśleliśmy, iż jesteś w depresji. Chcemy cię zabrać do domu. Rozmawialiśmy z psychoterapeutą, mówi, iż potrzebujesz rehabilitacji.

To właśnie moja rehabilitacja, mamo.

Nie bądź głupia. Śpisz w namiocie! Nosziesz wodę! Wędrujesz z obcymi!

Oni nie są obcy. A ty od dawna mnie nie słyszysz.

Kunegundo, nie słyszysz nas. Jesteśmy twoją rodziną!

Gdzie byliście, kiedy leżałam pod kocem tygodniami? Kiedy nie mogłam wstać? Kiedy każdego dnia myślałam, iż lepiej byłoby umrzeć zamiast niego?

Staraliśmy się pomóc!

Nie. Dzwoniliście, mówiliście: Zbierz się, jesteś silna. Silna to nie pomoc, to wymówka, by nie być przy nas.

Na chwilę zapadła cisza, przerywana jedynie pluskiem rzeki.

Andrzej podszedł z herbatą. Matka wstała:

Kto to? Zainfekował cię?

To człowiek. Jeden z niewielu, co nie boi się mojego bólu. A ja nie jestem zainfekowana. Żyję.

Jesteś szalona, wyszeptała Weronika. Po prostu szalona.

Może i tak, ale to mój wybór.

Wyjechali następnego dnia, bez pożegnań. Kunegunda siedziała na przystani boso, trzymając słoik miodu. Grażyna usiadła obok.

Jak się masz?

Jak drzewo, z którego wyrwano korzenie, a ono nagle wypuściło nowe.

Jesteś świetna. Nauczycielka.

Tak. Tylko teraz żyję.

Pod koniec września Kunegunda została na bazie jedną z nielicznych. Niektórzy odjechali, niektórzy zostali na zimę. Andrzej również. Zbudował zimowy domek, rozgrzał piec i gotował grzybową zupę.

Pewnego dnia poszli razem nad rzekę. Kunegunda milczała, potem powiedziała:

Myślę, iż się zakochałam. Nie w ciebie, a w siebie w to

Idź do oryginalnego materiału