Tydzień u mamy — nie mogłem już znieść bałaganu w domu.

newsempire24.com 2 tygodni temu

Tydzień mieszkam u mamy — nie mogłem już znieść bałaganu w domu.

Wychowałem się w domu, gdzie porządek nie był tylko nawykiem — to był sposób na życie. Mama, mimo pracy i dwójki dzieci, zawsze potrafiła utrzymać mieszkanie w idealnej czystości. Każda rzecz leżała na swoim miejscu, podłogi lśniły, w lodówce unosiła się woń świeżości, a w powietrzu czuć było domową troskę. Wyrosłem w przekonaniu, iż przytulność to przede wszystkim czystość. Gdy się ożeniłem, choćby mi do głowy nie przyszło, iż może być inaczej.

Ale po trzech latach małżeństwa znalazłem się w pułapce wiecznego chaosu. Każdego dnia, wracając z pracy, dosłownie potykałem się o nieporządek. Sterta brudnych naczyń w zlewie, okruchy na całej kuchni, kosz na śmieci przepełniony, a w lodówce — zapomniane resztki pokryte pleśnią. Podłogi lepkie, w łazience góra prania, a buty w przedpokoju nikt nie sprzątał, dopóki się nimi nie zająłem.

Córka wybiegała mi na spotkanie, cała ubrudzona, z dziurami w rajstopach, włosy rozczochrane, a ubranie nieświeże. Przedostanie się przez korytarz to wyzwanie: wózek, torby, porozrzucane zabawki, buty… Szafy wszędzie otwarte, rzeczy walały się na podłogę. I to mimo iż rano sam wszystko poukładałem, półka po półce. Już nie dało się stwierdzić, czy mieszkamy w przestronnym trzypokojowcu, czy w ciemnej komórce.

Próbowałem rozmawiać. Delikatnie, spokojnie, bez wyrzutów. Mówiłem: “Ewa, proszę, zróbmy choć trochę porządku, po prostu nie daję rady tak żyć”. Wysłuchiwała, kiwała głową, obiecywała — ale nic się nie zmieniało. Wcześniej, przed narodzinami córki, wszystko było po równo: sprzątanie, gotowanie — na pół. Raz w tygodniu razem myliśmy podłogi, ścieraliśmy kurz, naczynia dzieliliśmy na zmianę. Było w tym poczucie partnerstwa.

Ale teraz, gdy ja pracuję do późna, a Ewa cały dzień z dzieckiem, proszę tylko o to, żeby nie musieć przestępować przez stosy ubrań, szukać czystego kubka wśród brudnych naczyń ani zbierać skarpetek po całym mieszkaniu. Nie odmawiam pomocy: w każdą niedzielę myję podłogi, ścieram kurz, rano wynoszę śmieci. Ale jestem zmęczony. Zmęczony tym, iż wracam do domu i zamiast odpocząć — zaczynam sprzątać. Zmęczony szukaniem czajnika wśród śmieci. Zmęczony kłótniami o nic.

W końcu postawiłem warunek: albo przez trzy dni zapanuje choć względny porządek, albo wyjdę. Roześmiała się, myślała, iż żartuję. ale gdy po trzech dniach w domu nic się nie zmieniło — w milczeniu spakowałem rzeczy i wyprowadziłem się do mamy. Już tydzień tu jestem. Śpię w swoim dawnym pokoju, jem gorący barszcz, otwieram lodówkę — i nie boję się, iż zobaczę tam coś żywego.

Nie chcę się rozwodzić. Kocham Ewę. Kocham córkę. Ale nie rozumiem, jak można żyć w takim bałaganie. Nie proszę o wiele. Proszę o szacunek. Do domu. Do siebie. Do naszego związku. A jeżeli go nie będzie… wtedy być może będę musiał wybierać między spokojem a miłością. Bo życie w ciągłym chaosie to nie życie. To przetrwanie.

Idź do oryginalnego materiału