Umierając na OIOM-ie, znalazłam ich kartkę: Wyjeżdżamy na 10 dni. Niedługo potem mój dom trafił na sprzedaż
Moje dzieci zostawiły mi wiadomość: Wyjeżdżamy na 10 dni podczas gdy ja leżałam podłączona do maszyn, walcząc o życie. Myśleli, iż nie przeżyję. Co gorsza, uznali, iż jestem zbyt słaba, by się bronić. Gdy byłam w szpitalu, wystawili mój dom na sprzedaż, licząc na rychły spadek.
Ale nie byłam tak bezradna, jak sądzili. Sama sprzedałam dom, wyczyściłam konta i odeszłam bez słowa. Rok później świat ujrzał mnie uśmiechniętą na nagraniu, które obiegło internet otoczoną nową rodziną. Kiedy córka przybiegła z płaczem: Mamo, nie zostawiaj nas!, spojrzałam jej prosto w oczy: Miałam już swój pogrzeb. Ty po prostu na nim nie byłaś.
Pierwszy dźwięk, który pamiętam z tamtego koszmarnego tygodnia, to przenikliwy alarm monitora serca. W piersi palił mnie prąd, który przywrócił mnie do życia, i przez chwilę nie byłam pewna, czy jeszcze oddycham. Oślepiające światło szpitala i zapach środków dezynfekujących. Pochylił się nade mną młody pielęgniarz. Na identyfikatorze widniało: Marek.
Wszystko w porządku powiedział cicho. Niech pani odpocznie.
Ale nie czułam się bezpiecznie. Czułam pustkę. Udało mi się wyszeptać: Gdzie są moje dzieci?.
Marek zawahał się, a jego milczenie znaczyło więcej niż słowa. Tej nocy, gdy sądził, iż śpię, podsłuchałam jego rozmowę: Tak, już jest przytomna Chce pani z nią porozmawiać? Rozumiem.
Nie chcieli ze mną rozmawiać. Własne dzieci.
Następnego ranka pielęgniarka postawiła przy łóżku kubek z wodą. Pod spodem była złożona kartka. Dłonie mi drżały, gdy ją rozwinęłam.
*Wyjeżdżamy na 10 dni. Mamy nadzieję, iż wróci pani do zdrowia. A. i J.*
Tylko tyle. Dziesięć słów. Żadnych kwiatów. Żadnej troski. Wiadomość jak przed wyjazdem na wakacje.
Dziewięć dni później, gdy mnie wypisano, nikt po mnie nie przyszedł. Wolontariusz wyprowadził mnie na wózk