„Upiekłam wam naleśniki — oznajmiła teściowa… O siódmej rano, w niedzielę”

newsempire24.com 2 tygodni temu

— Upiekłam wam naleśniki — powiedziała teściowa… O siódmej rano, w niedzielę.

Kiedy wychodziłam za mąż za Krzysztofa, koleżanki szeptały mi z zazdrością: „Masz szczęśćie! Twoja teściowa to skarb.” I rzeczywiście, na początku Elżbieta Janina sprawiała wrażenie kobiety delikatnej, rozsądnej i, co najważniejsze, życzliwej. Nie narzucała rad, nie pouczała, a choćby na weselu wygłosiła toast, w którym podkreślała, iż „nie zamierza wtrącać się w budowanie szczęścia młodej pary”.

Minęło pięć lat. I nie poznaję już tamtej miłej kobiety. Bo teraz w każdą niedzielę staje pod naszymi drzwiami o siódmej rano, z tacą gorących naleśników, słoikiem konfitur i głosem, który zdaje się specjalnie nastawiony na maksymalną głośność: „Kochani, wstawajcie! Przyniosłam wam śniadanie!”

A zaczęło się tak niewinnie. Po ślubie zamieszkaliśmy z Krzyśkiem u jego mamy w Łodzi, w jej dwupokojowym mieszkaniu. Starałam się być uprzejma, nie sprzeciwiać, pomagać w domu. Na początku wszystko układało się gładko — bez kłótni, bez głośnych awantur. Teściowa nie czepiała się, tylko czasem wytykała, iż źle ścieram kurz albo pierzę ręczniki w nieodpowiedniej temperaturze. Ale to przecież drobiazgi, prawda?

Po dwóch latach w końcu uzbieraliśmy na wkład własny i kupiliśmy mieszkanie w nowym budynku na drugim końcu miasta. Odetchnęłam z ulgą — mieliśmy wreszcie swoją przestrzeń. Teściowa odwiedzała nas tylko w weekendy, zawsze uprzedzając telefonem. choćby cieszyliśmy się na jej wizyty — przywoziła ciasta, pomagała w drobnych sprawach, czasem opiekowała się naszym kotem, gdy wyjeżdżaliśmy.

Ale to nie trwało długo. W pewnym momencie Elżbieta Janina wspomniała, iż chce się przenieść bliżej: „No bo nagle wnuki się pojawią — trzeba będzie pomagać!” Zamieniliśmy z Krzyśkiem spojrzenia, ale milczeliśmy. W końcu namówiła nas, byśmy pomogli jej sprzedać stare mieszkanie i kupić nowe — w sąsiednim bloku. Wtedy jeszcze myślałam: trudno, utrzymamy odpowiedni dystans.

Tylko iż ten dystans gwałtownie zniknął. Gdy tylko się wprowadziła, wszystko potoczyło się lawinowo. Teściowa dostała od Krzyska zapasowy komplet kluczy — „na wszelki wypadek” — i zaczęła przychodzić bez zapowiedzi. Wracałam z pracy, a w kuchni już gotowała się zupa: „No, pomyślałam, iż was rozpieszczę!” Do tego prasowała moje ubrania, prała moją bieliznę, przeglądała szafy — „chciałam tylko posprzątać”. Pewnego dnia znalazłam ją w naszej sypialni, gdy zmieniała pościel. Bez pytania. Bez pukania.

Próbowałam wytłumaczyć Krzysiowi, iż to wtargnięcie. Że mi trudno. Że czuję się jak sublokator. Ale on tylko wzruszał ramionami: „No ale ona ma dobre intencje. Widzisz, jak się stara.”

A ja chciałam krzyczeć: nie prosiłam ani o naleśniki, ani o konfitury, ani o prasowanie koszul! Chcę wstawać w weekend, kiedy chcę. Chcę chodzić po mieszkaniu w pidżamie, a nie narzucać w pośpiechu szlafrok, bo „mamusię przyszła”. Chcę żyć jak dorosła kobieta we własnym domu, a nie jak dziewczynka, którą wciąż się wychowuje.

Ale jeżeli powiem jej to wprost — będzie obrażona. Do łez. I stwierdzi, iż jestem niewdzięczna, iż ona całe serce dała, a ja ją wyrzucam.

Jak wytłumaczyć, iż troska to nie kontrola? Że pomagać to nie znaczy narzucać się? Że miłość nie mierzyć się ilością przyniesionych naleśników?

Nie wiem. Ale jestem zmęczona. I z każdą niedzielą, z każdym porannym dzwonkiem do drzwi, narasta we mnie rozpacz. Czyżby spokój we własnym domu miał być aż tak nierealnym marzeniem?

Idź do oryginalnego materiału