Uważa, iż poradzi sobie beze mnie, ale ja bez niego nie. Zobaczymy.

newsempire24.com 2 tygodni temu

Mój mąż powiedział, iż bez mnie sobie poradzi, a ja bez niego – nie. Cóż, zobaczymy.

Po ośmiu latach małżeństwa w końcu zrzuciłam z siebie kajdany stereotypów, które przez lata wpajały mi mama, babcia i teściowa. Mówiły, iż dobra żona to taka, która wszystko ogarnia: pracuje, wychowuje dzieci, utrzymuje dom w idealnym porządku, gotuje smaczne obiady, a mąż zawsze chodzi w wyprasowanej koszuli, najedzony i zadowolony. Starałam się dorównać temu wzorcowi, ale mój mąż, Dariusz, nie doceniał moich wysiłków. Przyzwyczaił się, iż wszystko robię sama, i choćby nie zauważał, jak padam z nóg. Zmęczyłam się – byciem niewidzialną, dźwiganiem wszystkiego na swoich barkach.

Zawsze miałam przed oczyma przykłady z mojej rodziny. Mama, babcia, starsza siostra Agnieszka – wszystkie były idealnymi gospodyniami, żyjącymi dla rodziny. Mama pracowała w szkole, wracała na obiad, gotowała, a potem do północy sprawdzała zeszyty. Nikt nie uważał tego za wyczyn – to była jej „kobieca dola”. Tata do dziś nie wie, gdzie leżą jego skarpetki. Mama przynosi mu kapcie, nakrywa do stołu, serwuje obiad. Nigdy nie widziałam, żeby wziął odkurzacz czy mopa. Tak, ciężko pracował, wracał późno, ale dobrze zarabiał. Dzięki temu kupił mi i siostrze mieszkania. Mama mogłaby nie pracować, ale uważała, iż jej wkład w budżet jest ważny. Tak wychowała ją babcia, a mama wychowała nas.

Agnieszka, moja starsza siostra, wyszła za mąż pięć lat przede mną i we wszystkim naśladowała mamę. Skończyła pedagogikę, urodziła dwoje dzieci i zamieniła swój dom w wzór porządku. Kiedy ją odwiedzałam, wszystko tam wrzało: dzieci zadbane, dom lśnił, na stole świeże ciasto. Po ślubie też marzyłam o takiej rodzinie. Chciałam być idealną żoną, robić wszystko sama. Ale Dariusz, w przeciwieństwie do mojego ojca czy męża siostry, nie zarabiał dużo. Często wracał późno, ale jego pensja nie pokrywała wszystkich potrzeb. Tłumaczyłam mu, iż jest utalentowany i z czasem zrobi karierę. A sama kręciłam się jak bąk w korcu.

Dariusz nie pomagał w domu. Przed ślubem mieszkał z rodzicami, a jego mama, Krystyna, chroniła syna przed „babskimi” sprawami. Według niej mężczyzna powinien naprawiać, remontować i dźwigać ciężary. Ale Dariusz miał przepuklinę, więc i to odpadało. Przez osiem lat zrobiliśmy jeden remont, a i to zatrudniliśmy ekipę. Ja zaś harowałam, żeby wszystko było idealne: sprzątałam, gotowałam, prałam, prasowałam. Chciałam być tą „dobrą żoną”, ale siły ulatywały z każdym dniem.

Dwa lata temu urodziłam drugie dziecko. Ciąża i poród były ciężkie, ledwo się ruszałam, ale Dariusz, zamiast być moją podporą, zaczął narzekać. Drażniła go niesmaczna zupa, niewyprasowana koszula, kurz na półkach. Ja, wykończona, z niemowlakiem na ręku, próbowałam ciągnąć wszystko jak wcześniej. Mama i teściowa wciąż powtarzały, iż nie robię niczego nadzwyczajnego – to zwykła rola kobiety. Wierzyłam im, choć w środku rosło uczucie, iż tonę pod ciężarem ich oczekiwań.

Wszystko się zmieniło, gdy mój siedmioletni syn, Jakub, odmówił sprzątania zabawek, mówiąc: „To babskie, mama posprząta”. Powtórzył słowa ojca. Wtedy coś we mnie pękło. Gdybym była w innym nastroiu, może machnęłabym ręką, ale wtedy ogarnęła mnie fala złości i rozpaczy. Krzyczałam, płakałam, nie mogąc się opanować. To nie był kaprys – to był krzyk duszy, zmęczonej byciem niewidzialną. Uspokoiłam się dopiero po godzinie, ale zrozumiałam: tak dłużej być nie może.

Wieczorem postanowiłam porozmawiać z Dariuszem. Chciałam spokojnie wytłumaczyć, jak mi ciężko, jak się duszę bez jego pomocy. Nie prosiłam, żeby wziął na siebie wszystko – tylko żeby podzielił obowiązki: zrobił zakupy, pobawił się z dziećmi, żebym mogła wziąć prysznic, posprzątał raz w tygodniu. Ale przerwał mi: „Z czym ty sobie nie radzisz? Z dziećmi? Ze sprzątaniem? Z gotowaniem? Ja cię utrzymuję, gdy jesteś na macierzyńskim, a ty chcesz, żebym robił twoją robotę? A ty co będziesz robić – leżeć na kanapie?” Jego słowa zabolały jak nóż. Nie usłyszał mnie, nie chciał zrozumieć. Na koniec rzucił: „Ja bez ciebie dam sobie radę, a ty beze mnie – nie”. Cóż, zobaczymy.

Od tamtego dnia postanowiłam: dość. Wróciłam do pracy na pół etatu. Wcześniej uczyłam angielskiego i teraz znów się tym zajęłam. W naszym domu zaczęła się zimna wojna. Przestałam biegać za Dariuszem: nie gotowałam mu, nie prałam, nie prasowałam jego rzeczy. Przyrządzałam posiłki tylko dla siebie i dzieci, prałam ich ubrania. Chciał żyć beze mnie? Niech spróbuje. Mama i siostra odmówiły pomocy z dziećmi, oskarżając mnie o niszczenie małżeństwa. „Co za głupota – nie nakarmić męża! Ma rację, sama jesteś winna. Pracowałaś, prowadziłaś dom i żyjesz”, – powtarzały. „Jesteś kobietą, cierp, to twoja dola”, – dodała mama. Dla niej to była norma, dla mnie – upokorzenie.

Pomogła przyjaciółka Kasia, z którą pracowałyśmy w szkole. Zgodziła się pilnować młodszego dziecka, gdy prowadziłam lekcje. Starszy, Jakub, już mógł zostawać sam. Tak żyjemy od dwóch miesięcy. Nie wrócę do poprzedniego życia, gdzie byłam służącą. To trudne, ale nie chcę do końca dni być maszyną do sprzątania i gotowania. Jakuba już przyzwyczaiłam do porządku, młodszego wychowam tak, by nigdy nie dzielił obowiązków na „męskie” i „damskie”. Mam nadzieję, iż Dariusz się opamięta. jeżeli nie, jestem gotowa na rozwód. Lepiej być samą niż niewidzialną we własnym domu. Moja dola to nie zadowalanie innych, ale życie z godnością.

Idź do oryginalnego materiału