W wieku 65 lat zrozumiałam, iż najstraszniejsze to nie zostać samą, ale błagać własne dzieci o telefon, wiedząc, iż jest się dla nich ciężarem.
Mamo, cześć, potrzebuję pilnie twojej pomocy.
Głos syna w słuchawce brzmiał, jakby rozmawiał z natrętnym podwładnym, a nie z matką.
Wanda Kowalska zastygła z pilotem w ręce, nie włączając wieczornych wiadomości.
Krzysiu, dzień dobry. Coś się stało?
Nie, wszystko w porządku Krzysztof niecierpliwie westchnął. Tylko z Anią znaleźliśmy last minute, wylot jutro rano.
A Bruna nie ma z kim zostawić. Weźmiesz go do siebie?
Bruno. Ogromny, śliniący się dog, który w jej maleńkim dwupokojowym mieszkaniu zajmował więcej miejsca niż stara szafa.
Na długo? ostrożnie zapytała Wanda, choć znała odpowiedź.
No, na tydzień. Może dwa. Zobaczymy. Mamo, no kto, jak nie ty? Do hotelu dla psów go oddawać to przecież okrucieństwo. Wiesz, jaki on wrażliwy.
Wanda spojrzała na swój kanapę, obitą nową, jasną tkaniną. Oszczędzała na nią pół roku, odmawiając sobie drobnych przyjemności. Bruno zniszczyłby ją w kilka dni.
Krzysiu, ja to nie jest dobry moment. Dopiero skończyłam remont.
Mamo, jaki remont? w jego głosie przebiło irytacja. Tapety przekleiłaś?
Bruno jest wychowany, tylko nie zapominaj z nim wychodzić. Dobra, Ania woła, trzeba pakować. Przywieziemy go za godzinę.
Krótkie sygnały.
Nawet nie zapytał, jak się czuje. Nie pogratulował urodzin, które miała tydzień temu. Sześćdziesiąt pięć lat.
Czekała na telefon cały dzień, przygotowała swój słynny sałatkę, założyła nową sukienkę. Dzieci obiecały wpaść, ale nie pojawiły się.
Krzysztof wysłał krótkie: Mamo, wszystkiego najlepszego! Zaległości w pracy. Ewa nie napisała nic.
A dziś pilnie potrzebna pomoc.
Wanda powoli opadła na kanapę. Nie chodziło o psa ani o zniszczoną tapicerkę.
Chodziło o to upokarzające uczucie bycia tylko funkcją. Darmową hotelsitką, awaryjną służbą, ostatnią deską ratunku. Człowiekiem-funkcją.
Przypomniała sobie, jak wiele lat temu, gdy dzieci były małe, marzyła, by wyrosły i stały się samodzielne.
Teraz zrozumiała, iż najstraszniejsze nie jest samotność w pustym mieszkaniu. Najstraszniejsze to czekać na telefon z bijącym sercem, wiedząc, iż jest się potrzebnym tylko wtedy, gdy coś od ciebie chcą.
Błagać o ich uwagę, kupując ją kosztem własnego komfortu i godności.
Po godzinie zadzwonili do drzwi. W progu stał Krzysztof, trzymając za smycz ogromnego psa. Bruno radośnie wpadł do środka, zostawiając na czystej podłodze błotniste ślady.
Mamo, tu karma, tu zabawki. Spacery trzy razy dziennie, pamiętasz. Dobra, lecimy, bo spóźnimy się na samolot! wcisnął jej smycz do ręki, cmoknął w policzek i zniknął za drzwiami.
Wanda została sama w przedpokoju. Bruno już obwąchiwał nogi fotela.
Z głębi mieszkania dobiegł odgłos rozdzieranej tkaniny.
Spojrzała na telefon. Może zadzwonić do córki? Ewuniu, może ona zrozumie? Ale palec zawisł nad ekranem.
Ewa nie dzwoniła od miesiąca. Pewnie też zajęta. Ma swoje życie, swoją rodzinę.
I wtedy Wanda po raz pierwszy nie poczuła zwykłej urazy. Zamiast niej przyszło coś innego. Zimne, jasne i trzeźwe zrozumienie. Dość.
Ranek zaczął się od tego, iż Bruno, chcąc okazać miłość, wskoczył na łóżko i zostawił na śnieżnobiałej pościeli dwa brudne ślady łap wielkości spodka.
Nowa kanapa w salonie była podrapana w trzech miejscach, a ukochany fikus, który hodowała pięć lat, leżał na podłodze z pogryzionymi liśćmi.
Wanda nalała sobie kropli walerianowych prosto z buteleczki i wybrała numer syna. Nie odebrał od razu.
W tle słychać było szum fal i śmiech Ani.
Mamo, co? U nas super, morze cudowne!
Krzysiu, chodzi o psa. Niszczy mieszkanie. Podarł kanapę, nie daję z nim rady.
Jak to? искренне удивился syn. On nigdy niczego nie darł. Może go zamykasz? On potrzebuje wolności. Mamo, no nie zaczynaj, dobra? Dopiero przylecieliśmy, chcemy odpocząć. Po prostu pobądź z nim dłużej, to się uspokoi.
Spacerowałam z nim dziś rano dwie godziny! Ciągnie tak, iż ledwo stoję. Krzysiu, zabierz go, proszę. Znajdźcie inną opiekę.
W słuchawce zapadła cisza. Potem głos Krzysztofa stał się twardy.
Mamo, ty poważnie? Jesteśmy na końcu świata. Jak mam go zabrać? Sam