Wędrujące żurawie na niebiańskich falach…

polregion.pl 3 tygodni temu

Żurawie-okręty płyną przez niebo…
Wiktoria obudziła się i przeciągnęła z rozkoszą. Zastanawiała się, jaki dziś dzień. Obróciła głowę, by spojrzeć na zegarek. Wzrok natrafił na białe chmury sukni ślubnej wiszącej na drzwiach szafy. Za długa, więc powiesiła ją na zewnątrz, by się nie pogniotła. Wspomnienia natarły jak lawina, ściskając gardło, aż zabrakło tchu.

Kiedy przymierzała tę suknię w salonie, przez chwilę wydawało się, iż wszystko idzie jak należy. Adama nie ma. A Filip jest tuż obok – żywy, troskliwy, przystojny i zamożny. Nie da się już nic zmienić. Za kilka godzin założy tę suknię i pojedzie w ślubnym korowodzie do urzędu stanu cywilnego.

Wiktorię przeszedł dreszcz na tę myśl. Odwróciła wzrok od sukni – symbolu jej zdrady.

Wczoraj powiedziała to mamie wprost. Matka, blada, wycieńczona chemią i operacjami, patrzyła na córkę zapadniętymi oczami.
– Rozumiem, córeczko. Ale Adama nie ma.
– Zaginął, nie zginął – odcięła się Wiktoria. – Może jest w niewoli, przecież wymieniają jeńców.
– Wiktoriusiu, a jaki wróci po niewoli? Oglądasz wiadomości? choćby jeżeli fizycznie będzie cały, to psychika… Po co ci to? Masz dopiero dwadzieścia cztery lata. Życie dopiero się zaczyna. I byliście razem tak krótko.
– Mamo, obiecałam na niego czekać. jeżeli wyjdę za Filipa, zdradzę go. A jeżeli Adam wróci? Jak spojrzę mu w oczy? – Wiktoria już krzyczała, dławiąc się łzami.
– Cicho, nie krzycz. On też obiecał wrócić. Wojna. Łatwo obiecywać, trudno spełnić. Czy nie dałby znaku życia, gdyby żył? – Matka przytuliła córkę.
Wiktoria oparła głowę na jej ramieniu i usłyszała, jak ciężko oddycha. W płucach szeleściło jak papier.

„Mama ma rację. Filip tyle dla nas zrobił. Załatwił mamie najlepszą klinikę w Warszawie, dał pieniądze na leczenie. Wyciągnął ją dosłownie z tamtego świata. przez cały czas ma chemię. Jest nadzieja. A jeżeli znowu zachoruje? Pieniędzy nie ma, jedyna szansa – Filip. Nie mogę odmówić… To przecież mama, marzy o wnukach… A ja myślę tylko o sobie…”

Wiktoria otarła łzy.
– Wszystko będzie dobrze, mamo. Nie martw się.

Matka wzdychała, zerkała na córkę ukradkiem i żegnała ją w myślach, sądząc, iż ta nie widzi.

– Nie bądź głupia. Trzeba takiego Filipa trzymać rękami i nogami – gderała przyjaciółka Maja, nie kryjąc zazdrości.
– To ty się go trzymaj. Jesteś ładniejsza. – Maja pokręciła głową i zakręciła palcem przy skroni.
– Jestem mu winna, rozumiesz? – Wiktoria była rozgorączkowana. – I zawsze będę. To jak dobrowolne więzienie. On może robić, co chce, a ja choćby pisnąć nie śmiem. Bo jestem zobowiązana – wymówiła sylabami. – To nie życie, tylko klatka.
– Głupia jesteś. Pożyjecie chwilę, a jeżeli nie wyjdzie, rozwód. Przecież to nic trudnego – rzuciła Maja lekko.

I te słowa przeważyły. Ale im bliżej ślubu, tym ciężej było Wiktorii na sercu. „Tak, na pewno mnie puści. Tyle pieniędzy włożył w nas z mamą” – myślała z goryczą. – „I nie ucieknę. Dokąd? Mamy nie zostawię. To by ją zabiło. Dopiero zaczyna przybierać na wadze, je odrobinę. Pułapka. Gdyby tylko napisał jedno słowo: „żyję”, odwołałabym ślub…”

Filip mówił, iż kocha, nie naciskał na bliskość, choć kilka razy Wiktoria ledwo uniknęła jego namiętności. Zarezerwował ekskluzywną restaurację, zaprosił ważnych gości. Będzie wiceprezydent miasta. Nie chciała wystawiać Filipa na pośmiewisko. Nie widziała od niego nic złego, pomógł mamie…

Do pokoju zajrzała matka.
– Jeszcze nie wstałaś? Za dziesięć minut przyjdą robić fryzurę i makijaż. Wstawaj i pod prysznic. Śniadanie na stoliku.

Wiktoria zerwała się z łóżka i poszła do łazienki. Pytanie „co robić?” zawisło w powietrzu jak lekki przeciąg.

Umyła się szybko, z mokrymi włosami usiadła do stołu. Żeby nie urazić mamy, przegryzła kanapkę i wypiła kawę. Kęs utknął w gardle.
– Wystarczy, mamo. Niedobrze mi. – Odstawiła filiżankę.
– Ja też przed ślubem z twoim ojcem nic nie jadłam. Potem wypiłam szampana i myślałam, iż się skompromituję. – Matka zaśmiała się i skrzywiła.
– Co? – Wiktoria uniosła brwi.
– Szwy ciągną.

W tym momeW tej samej chwili rozległo się pukanie do drzwi – a gdy Wiktoria otworzyła, zobaczyła Adama, bladego i wychudzonego, ale żywego, trzymającego w dłoniach zwiędły bukiet polnych kwiatów.

Idź do oryginalnego materiału