Po krótkim blogowym interludium
dotyczącym spraw naszej umiłowanej acz umęczonej Ojczyzny wracamy
– przynajmniej częściowo – na Półwysep Apeniński, do
Esgaroth, Miasta na Jeziorze Wenecji, miasta na Lagunie. Miarą
potęgi i siły oddziaływania tej niecnej republiki kupieckiej jest
ilość miejsc na Świecie, o jakich bedekery piszą "taka-to-a-taka
Wenecja".
 |
Wielki Kanał w Wenecji
|
Robią to z uporem godnym lepszej sprawy – i
niemal gdziekolwiek miasto leży na wyspach nad rzeką otrzymuje
miano weneckie. Weźmy taki Amsterdam. Wenecja Północy, prawda?
Przynajmniej jedna z wielu. Miasto w pewnym okresie swej historii
potężniejsze niż włoska republika, wyrosło na bagnistej nizinie
u ujścia rzeki Amstel, pełne kanałów (wpisanych na Listę
Dziedzictwa Ludzkości UNESCO, podobnie jak fortyfikacje okalające
Amsterdam; analogicznie na Liście znajduje się Wenecja oraz
weneckie fortyfikacje we Włoszech i basenie Adriatyku) także
wzniesione zostało na usztywniających grunt palach. Mimo
wspaniałości Złotego Wieku holenderskiego miasta nikt nie nazywa
Wenecji Amsterdamem Północy – co w sumie nie jest dziwne,
zważywszy, iż osada na tamie na Amstelu powstała kilkadziesiąt
lat po tym, jak Wenecjanie w najlepsze dzięki armii krzyżowców
zdobywali Konstantynopol.
 |
Kanały Amsterdamu
|
Inną Wenecją Północy, jeszcze
młodszą, ba, powstałą w czasach, gdy Najjaśniejsza Republika
Świętego Marka powoli poczynała tracić swe olbrzymie
śródziemnomorskie imperium jest carska stolica nowego wzoru,
założony na surowym kamieniu Sankt Petersburg. Położone nad Newą
(rzeka może i krótka, ale potężna – to ona do Bałtyku wtłacza
najwięcej słodkiej wody) także pełne jest kanałów, a gdy wiatr
wieje od morza cofka powoduje powodzie, dużo potężniejsze niż
wenecka acqua alta (w Wenecji wiatr wieje od wschodu, w Petersburgu od
zachodu; w obu wypadkach by zapobiegać powodziom i podtopieniom
zainstalowano specjalne zapory, te rosyjskie są
skuteczniejsze).
 |
Kanały Sankt Petersburga
|
Właściwie znając miłość założyciela
miasta do Niderlandów Petersburg powinno się zwać Amsterdamem
Wschodu (część miasta zwie się Nową Holandią), ale jakoś nikt
tak nie robi. Może dlatego, iż Nowy Amsterdam (gdzie nomen omen
dziś jest dzielnica zwana Małą Italią) leży w kraju, który
przez większość XX darł koty z ZSRS i Rosją?
 |
Nowy Amsterdam dziś Nowym Jorkiem zwany
|
Co do Ameryki
zaś – to tam widziałem jedyną swoją pozaeuropejską Wenecję.
Mianowicie dzielnicę Iquitos o biblijnie brzmiącej nazwie Belen.
Miejsce to – jakże charakterystyczny dla podtapianych wiosek
Amazonii palafit, osada na palach – Wenecją jest przez jakieś pół
roku. W porze suchej jest fawelą, slumsem, nie śniącym o
imperialnej potędze (chociaż nie, śnić to sobie może; na pewno
nie ma potęgi którą może wspominać; chociaż...) organizmem
miejskim.
 |
Belen w porze suchej
|
Wracając do Europy – przypomniało
mi się, iż widziałem jeszcze Małą Francuską Wenecję – czyli
alzacki Colmar. Więcej Wenecji nie pamiętam (chyba, żeby liczyć
Trogir, zwany Chorwacką Wenecją, należący kiedyś, jak i
większość Dalmacji, do posiadłości Najjaśniejszej Republiki
Świętego Marka).
 |
Colmar |
 |
Trogir |
No, chyba, iż w Polsce, to widziałem. Z
racji ilości mostów, położeniu na (kiedyś) pięciu wyspach oraz
węzłowi hydrologicznemu Wenecją Północy zwany jest Wrocław. W
przeciwieństwie do innych tego typu miast nie jest regularnie
zalewany – choć osobiście pamiętam Powódź Tysiąclecia w 1997,
kiedy praktycznie całe miasto znalazło się pod wodą. Tutaj jednak
na tragedię złożyły się – oprócz olbrzymich opadów – także
warunki pozasportowe, m.in Czesi zrzucający bez ostrzeżenia wodę z
własnych zbiorników zaporowych, lata zaniedbań infrastruktury
hydrologicznej oraz – charakterystyczne dla komunistów
ignorujących prawa przyrody (nie tylko jeżeli chodzi o płcie) –
gęsta zabudowa podwrocławskich polderów, przez setki lat służących
do przyjmowania wód powodziowych niesionych przez Odrę. Nie wiem
czemu: zawsze socjalizm doprowadza do ludzkiej tragedii, a jakieś
kognitywne immakulaty i tak weń wierzą. Ot, siła propagandy.
 |
Ostrów Tumski we Wrocławiu
|
Poza
Wrocławiem Wenecji w Polsce jest pewnie bez liku, ja osobiście
kojarzę trzy takie dzielnice: w Szczecinie, Bydgoszczy i – tu
pewnie będzie zaskoczenie dla W. Sz. Czytelników – w Pabianicach.
Największa z nich, mocno zaniedbana (obecnie coś tam grzebią) to
ta leżąca nad Odrą szczecińska.
 |
Szczecińska Wenecja |
|
 |
Bydgoska Wenecja
|
 |
Pabianicka, hm, Wenecja
|
I mamy przecież jeszcze
Wenecję – Wenecję. Na Pałukach. Dawne miasteczko powstało pod
koniec XIV wieku jako Mościska (wszak leży nad trzema jeziorami,
most był niezbędny), ale właściciel dóbr pojechał na studia do
oryginalnej Wenecji (cóż, Polacy robili Grand Tour i Erasmusa zanim
było to modne), i tak mu się spodobała, iż swoje dobra nazwał
tak samo. Mało tego, postawił tu zamek obronny, jakiego w Mieście
na Jeziorze mieście na Lagunie próżno szukać. |
Ruiny weneckiego zamku
|
Oprócz ruin
gotyckiej warowni atrakcją wioski jest Żnińska Kolejka
Wąskotorowa, która tu właśnie, oprócz stacyjki, ma też
niewielkie muzeum. |
Stacja Wenecja
|
 |
Kolekcja wąskotorowych ciuchci
|
A po drugiej stronie jeziora znajduje się
osada, podobnie jak oryginalna Wenecja, leżąca (kiedyś) na wyspie,
której budowle także umacniane były palami wbitymi w ziemię –
Biskupin. |
Brama osady w Biskupinie
|
Powstała w czasie, kiedy kilka niewielkich osad nad
Tybrem zamieszkałych było przez półdzikich pasterzy i rolników
nie wiedzących jeszcze, iż staną się Rzymianami. Kto zbudował
protomiasto w Biskupinie adekwatnie nie wiemy – choć niektórzy
utożsamiają ludność kultury łużyckiej z ludem Wenedów (od
którego – lub którym był – miano miał wziąć jeden z odłamów
Słowian). A ów tajemniczy lud wiążą owi, w związku z
podobieństwem nazw, z Wenetami pojawiającymi się później nad
Adriatykiem (inni Wenetowie znani są z Bretonii). Od których to
italskich Wenetów pochodzić ma nie tylko miejscowy dialekt
(technicznie nie jest to część języka włoskiego), ale i nazwa
Wenecja. Logicznie było by więc nazywać w bedekerach Wenecję
Biskupinem Południa. |
Biskupin Południa - Pałac Dożów i dzwonnica katedry
|
Nim jednak w następnych wpisach
rozpierzchnę się po Półwyspie Apenińskim coś mi się jeszcze
przypomniało. Przecież południowoamerykańska Wenezuela to nic
więcej, jak Mała Wenecja (nazwę tę nadali niemieccy osadnicy).
Ale nad tym rozwodzić się nie będę, w tym zniszczonym przez
komunistów leżącym na ropie naftowej kraju jeszcze nie byłem,
choć w czasie peregrynacji po Latynoameryce nie raz zdarzało się
mi spotykać uchodźców z tego państwa. O czym zresztą na blogu
wspominałem zdaje się. Udanej majówki.