Wesela, restauracje i hotele bez dzieci. Edyta Broda: "To nie miejsca są tu problemem"

natemat.pl 7 godzin temu
"Child free", "tylko dla dorosłych", "strefa wolna od dzieci" – w Polsce przybywa miejsc przeznaczonych wyłącznie dla pełnoletnich. Restauracje, kawiarnie czy hotele coraz częściej kierują swoją ofertę do tych, którzy chcą odpocząć w spokojnym otoczeniu, bez obecności najmłodszych. Na popularności zyskują także wesela bez dzieci. Tego typu decyzje budzą spore emocje i dzielą opinię publiczną. –To nie same miejsca są problemem, tylko sposób, w jaki się o nich mówi. Gdyby przekaz był bardziej neutralny, sformułowany z szacunkiem, reakcje byłyby zupełnie inne – podkreśla Edyta Broda, autorka popularnego bloga Bezdzietnik, publicystka i pisarka w rozmowie z naTemat.pl.


Żadnych stoliczków i zabawek wokół


Badania nie pozostawiają złudzeń – potrzeba przestrzeni wolnych od dzieci staje się w Polsce coraz bardziej zauważalna. Z danych Ogólnopolskiego Panelu Badawczego Ariadna z 2025 roku wynika, iż ponad połowa respondentów (54 proc.) pozytywnie ocenia ideę miejsc wypoczynkowych przeznaczonych wyłącznie dla dorosłych. Takie podejście najczęściej podzielają osoby młode, szczególnie kobiety oraz osoby bezdzietne. Co więcej, niemal 60 proc. ankietowanych deklaruje, iż z chęcią skorzystałoby z takiej oferty. W ich ocenie hotele z ograniczeniem wiekowym zapewniają wyższy standard obsługi oraz większy komfort pobytu.

Z oferty miejsc child free chętnie korzystają osoby bezdzietne, które często czują się pomijane w przestrzeni publicznej zdominowanej przez potrzeby rodzin z dziećmi.

– Żyjemy w czasach, w których dziecko znajduje się w centrum wszechświata – uważa Katarzyna, 40-latka, która świadomie zdecydowała się na bezdzietność. – Kiedyś umówiłam się z koleżanką na spokojne pogaduchy. Niestety, trudno było usłyszeć cokolwiek – ani jej, ani własnych myśli. Całe miejsce zostało zdominowane przez dwulatka, który leżał na podłodze w histerii. Jego mama mówiła do niego łagodnym tonem: "Alanku, rozumiem cię i twoje emocje". Myślałam, iż oszaleję. Musiałyśmy zmienić lokal.

Wbrew pozorom, z przestrzeni child free chętnie korzystają nie tylko osoby bezdzietne, ale także... sami rodzice. Wielu z nich przyznaje, iż od czasu do czasu potrzebują chwili spokoju, rozmowy bez przerywania i wypoczynku bez wszędobylskich pociech.

Z takiego rozwiązania skorzystałaby 36-letnia Agata, mama dwójki dzieci.

– Oczywiste jest dla mnie, iż wybierając się na wakacje z dziećmi, szukałabym hotelu dostosowanego do ich potrzeb. Jednak planując romantyczny weekend we dwoje, chętnie skorzystałabym z oferty child free – przyznaje.

I dodaje: – W tym roku jednak nie mam takiego dylematu, bo czeka nas pole namiotowe. Za to idąc na randkę z mężem, często wybieram lokale, które nie mają strefy dla dzieci. Żadnych stoliczków, kolorowanek ani zabawek porozrzucanych wokół. Po prostu chcę spokoju i ciszy, bez hałasu i bieganiny. To mam na co dzień w domu. Na randce chcę, żebyśmy mogli skupić się na sobie.

48-letni Michał, tata nastolatków, żartuje: – Szkoda, iż jak moi chłopcy byli mali, nie było w Polsce takich miejsc. Ukryłbym się tam z ich mamą i mielibyśmy chwilę spokoju.

Milena, mama dwójki przedszkolaków, przyznaje natomiast, iż o ile toleruje lokale dla dorosłych, o tyle nie poszłaby na wesele, na które jej dzieci nie zostałyby zaproszone. Postrzega wesela bez dzieci jako nowoczesny trend, który – jej zdaniem – wymierza w tradycyjne wartości. – Wychowałam się w latach 90., i wtedy dzieci nikomu nie przeszkadzały – podkreśla. – Nie sądziłam, iż kiedyś doczekam czasów, w których najmłodsi będą tak niemile widziani!

Chodzi o komfort rodziców


Po miejscach tylko dla dorosłych, takich jak restauracje czy hotele, teraz coraz częściej organizuje się wesela bez udziału dzieci. Czy rzeczywiście coraz więcej par decyduje się na wesela bez najmłodszych? A może to jedynie przeszacowany trend?

– Myślę, iż temat ten zyskuje rozgłos, ale w rzeczywistości nie jest aż tak powszechny, jak mogłoby się wydawać – ocenia Agnieszka Nowak, konsultantka i plannerka ślubna w rozmowie z nami. – Jednak sama często zachęcam pary, by przemyślały opcję wesela bez najmłodszych gości, i to z kilku powodów.

Jak wyjaśnia, chodzi przede wszystkim o komfort… rodziców.

– Dzięki temu mogą się naprawdę swobodnie bawić, nie martwiąc się, czy dziecko zjadło, czy się nie nudzi, czy nie trzeba go położyć spać. To pozwala im w pełni skupić się na przeżywaniu tego dnia z parą młodą. Bo – nie oszukujmy się – dziecko zawsze jest centrum świata dla swoich rodziców i trudno się od tego odciąć – podkreśla.

Jej zdaniem kluczowa jest jednak forma zakomunikowania takiej decyzji gościom.

– Warto zrobić to z wyczuciem – można napisać o tym w zaproszeniu lub porozmawiać z gośćmi bezpośrednio. Dobrze też wyjaśnić powody i – jeżeli to możliwe – pomóc w organizacji opieki. Z mojego doświadczenia wynika, iż wielu rodziców wręcz z ulgą przyjmuje taką informację. Sami często chcą się wyrwać na chwilę z codziennych obowiązków – zauważa.

Jak zatem przekazać gościom, iż dzieci nie są zapraszane, nie ryzykując nieporozumień czy obrazy?


Dodaje, iż na wielu weselach pojawiają się dziś atrakcje, takie jak pokazy fajerwerków czy rozbudowana scenografia, które – choć efektowne – mogą stanowić zagrożenie dla najmłodszych.

– Troska o bezpieczeństwo dzieci to również istotny argument. A jeżeli para młoda dodatkowo zaproponuje wsparcie, na przykład w znalezieniu opiekunki lub zaprosi bliską osobę do pomocy, większość gości nie potraktuje takiej decyzji jako wykluczenia, ale jako przejaw odpowiedzialności i troski – podkreśla Nowak.

A co z argumentem, iż to młoda para powinna zapewnić opiekę dla dzieci – na przykład zatrudniając animatora? Niektórzy twierdzą, iż rezygnacja z zapraszania dzieci wynika po prostu z oszczędności.

– To błędne przekonanie – odpowiada stanowczo Agnieszka Nowak. – Animatorzy zwykle pracują maksymalnie przez 2–3 godziny. A co później? Dzieci zostają pod opieką rodziców, którzy przez resztę wieczoru muszą czuwać, kontrolować sytuację, być w gotowości. Tymczasem wesele to moment, w którym oni również zasługują na zabawę i odpoczynek.

Jak podkreśla konsultantka, dzieci na weselach często zachowują się zupełnie inaczej niż w znanym im, domowym środowisku.

– Obca przestrzeń, hałas, tłum, mnóstwo nowych twarzy – to wszystko może być dla nich stresujące. Dzieci płaczą, domagają się uwagi, czasem nie radzą sobie z emocjami. Rodzice nie mają wtedy szansy na pełne uczestnictwo w przyjęciu – mówi. – Dlatego właśnie delikatne, życzliwe wyjaśnienie gościom intencji stojących za decyzją o weselu bez dzieci jest naprawdę kluczowe. Z mojego doświadczenia wynika, iż większość z nich przyjmuje to ze zrozumieniem, a choćby z ulgą.

Starsze pokolenia często wspominają z nostalgią: "Kiedyś podczas rodzinnych spotkań panował większy luz – dorośli bawili się na swój sposób, dzieci biegały, gdzie chciały i jakoś wszyscy dawaliśmy sobie radę..."

– Na szczęście czasy się zmieniły – zauważa konsultantka ślubna. – Dziś zwracamy większą uwagę na potrzeby dzieci i na to, jak mogą przeżywać sytuacje takie jak widok nietrzeźwych gości. Dlatego jestem zwolenniczką wesel bez dzieci – pozwala to skupić się na swobodnej zabawie, zapewnić bezpieczeństwo i uniknąć niepotrzebnych stresów. Starsze dzieci zwykle lepiej rozumieją sytuację, ale najmłodsze potrafią być prawdziwym wyzwaniem.

Czy zdarza się, iż młode pary marzą o weselu bez dzieci, ale boją się to zakomunikować?


– Tak, bardzo często. Wiele par nie wie, jak ująć to w zaproszeniach i obawia się reakcji rodziny – mówi konsultantka ślubna – W takich przypadkach przypominam, iż to ich dzień, a decyzje podejmują oni, a nie ciocia czy babcia. Zawsze znajdzie się ktoś niezadowolony, kto będzie szukał dziury w całym. Dlatego ważne jest, by para młoda była pewna swojego wyboru, miała przygotowane argumenty i konsekwentnie się ich trzymała. jeżeli będą ulegać oczekiwaniom rodziny, ich wesele przestanie być naprawdę ich – stanie się weselem gości.

Różnicować, a nie wykluczać


Edyta Broda, autorka popularnego bloga Bezdzietnik, publicystka i pisarka w rozmowie z naTemat.pl nie kryje, iż jest już zmęczona i zniechęcona dyskusją o miejscach z dziećmi i bez dzieci.

– Według mnie tu w ogóle nie powinno być sporu – mówi wprost. – Niestety, często ustawiamy się na skrajnych pozycjach i zaczynamy się wzajemnie atakować. Media dodatkowo podsycają tę kontrowersję. A przecież obie strony mają rację: z jednej – dzieci nie powinny być wykluczane z przestrzeni publicznej. Ale z drugiej – dorośli, także rodzice, mają prawo do odpoczynku od dziecięcego hałasu i energii, która przecież jest dla dzieci naturalna. Nie ma się co oburzać na potrzebę ciszy, spokoju, chwili tylko dla siebie. To też jest ważne.

Zdaniem naszej rozmówczyni, te dwa stanowiska da się pogodzić.

– To trochę jak z salonami fryzjerskimi. Mamy salony dla kobiet i salony dla mężczyzn. Każdy znajdzie coś dla siebie – i nikt się nie oburza, iż barber nie oferuje damskich cięć – tłumaczy.

Problem zaczyna się, jej zdaniem, gdy w grę wchodzi język wykluczający.

– Bo przecież żaden fryzjer nie wywiesi kartki: "nie obsługujemy kobiet". A w przypadku miejsc child-free często pojawiają się komunikaty wprost: "nie chcemy tu dzieci". I to właśnie budzi emocje. To nie same miejsca są problemem, tylko sposób, w jaki się o nich mówi. Gdyby przekaz był bardziej neutralny, sformułowany z szacunkiem, reakcje byłyby zupełnie inne.

Broda podkreśla, iż hotele czy restauracje przeznaczone wyłącznie dla dorosłych są jak najbardziej uzasadnione.

– Pewnie będą choćby coraz bardziej potrzebne, bo coraz więcej osób nie ma dzieci i coraz rzadziej ma z nimi kontakt – zauważa. – Dziś można przeżyć całe życie, nie mając żadnej styczności z małym dzieckiem. A jeżeli tego kontaktu brakuje, trudno oczekiwać, iż nagle nauczymy się z dziećmi przebywać czy lubić ich obecność. Brakuje nam po prostu społecznego treningu. Dlatego potrzeba ciszy i przestrzeni tylko dla dorosłych również powinna być zrozumiana.

Choć takie miejsca coraz częściej powstają, Edyta Broda zauważa, iż wciąż brakuje dla nich pełnej społecznej akceptacji.

– A przecież nikt nie mówi o tym, by dzieci usuwać z przestrzeni publicznej. Nie chciałabym świata, w którym dzieci są z takich miejsc "wyrzucane". Ale nie róbmy z tego niepotrzebnej kontrowersji. To naprawdę da się pogodzić – przekonuje.

Na dowód podaje pozytywny przykład ze swojego doświadczenia:


– Niedawno byłam w hotelu w Kołobrzegu, który specjalizował się w obsłudze rodzin z dziećmi. Dzieci miały zajęcia od rana do wieczora – można je było zostawić w świetlicy rano i odebrać wieczorem. Rodzice mieli święty spokój, a ja – choć byłam tam bez dziecka – również świetnie się bawiłam. To było doskonale zaprojektowane miejsce, przyjazne wszystkim.

Jej zdaniem równie dobrze mogą – i powinny – istnieć hotele czy restauracje skierowane do singli, par czy osób bezdzietnych z wyboru.

– Oczywiście powinny też istnieć miejsca uniwersalne, otwarte dla wszystkich. jeżeli zaczniemy różnicować ofertę zamiast wykluczać ludzi, naprawdę każdy znajdzie coś dla siebie. Wystarczy nie pisać: "nie przyjmujemy dzieci" czy "nie obsługujemy rodzin", tylko jasno i pozytywnie komunikować, w czym się specjalizujemy. To zupełnie zmienia przekaz – podsumowuje.

Idź do oryginalnego materiału