No już, na wesele mnie nie zaprosisz, córciu? Wstydzisz się mnie?
Kinga zakochała się w swoim koleże z klasy, Tomku, w ostatniej klasie liceum. Był zwykłym, niepozornym chłopakiem. Ale po wakacjach nagle wyrósł, rozwinął ramiona. Pewnego dnia na wuefie skręciła nogę. Tomek zaniósł ją na rękach do gabinetu lekarskiego. Przytulała się do niego, nagle zauważając, jaki jest silny i przystojny.
Od tamtej pory już się nie rozstawali. Wiosną Kinga zorientowała się, iż jest w ciąży. Po maturach wzięli ślub. Tomek zrezygnował ze studiów, poszedł pracować na budowę. Tuż przed Sylwestrem Kinga urodziła córeczkę, Zosia. Tomek pomagał młodej żonie: spacerował z córką, gdy Kasia prała, gotowała albo po prostu odsypiała. Wiosną poszedł do wojska.
A tu nowy problem – ojciec nagle zostawił matkę Kingi dla innej kobiety. Mama nie wytrzymała. Zaczęła gasnąć, straciła ochotę do życia. Okazało się, iż ma raka, i po dwóch miesiącach zmarła. Kasia została sama z malutką. Teściowa czasem wpadała, wymyślała Kasi, iż zupełnie się zaniedbała, w mieszkaniu bajzel, dziecko nie zadbane. Ale pomocy nie oferowała.
Starsza sąsiadka ulitowała się nad Kasią. Poprosiła, żeby sprzątała u niej i chodziła po zakupy za niewielkie pieniądze. W zamian zgadzała się popilnować dziewczynkę.
Kinga radziła sobie, jak umiała. W końcu Tomek wrócił z wojska. Ale przyszedł tylko po to, żeby powiedzieć, iż ich ślub był błędem, iż dziecinna miłość minęła, iż przez młodość narobili głupot. Oskarżył ją, iż swoją ciążą związała mu ręce. A on chce iść na studia.
Kasia została sama z małą Zosią. I nie było nikogo, komu mogłaby się poskarżyć, poprosić o pomoc, wypłakać. Wysilała się, by samodzielnie wychować córkę. A Zosia wyrosła na prawdziwą piękność, prymuskę. Chłopców było bez liku. Ale Zosia wszystkich odrzucała.
– Nikogo ci się nie podoba? – pytała Kinga.
– Dlaczego? Podoba mi się Kuba. Michał też niczego sobie. Ale oni tacy sami jak my. Ich rodzice żyją od pierwszego do pierwszego. Nie chcę tak. Nie chcę spędzić życia w biedzie. Jestem ładna, a uroda ma swoją cenę.
– Uroda gwałtownie mija, córeczko. Ja też byłam kiedyś ładna, a popatrz, co się ze mną stało. Jak cię urodziłam, gdzie to wszystko poszło?
– Czemu porównujesz mnie do siebie, mamo? – Ja nie zamierzam rodzić, przynajmniej nie teraz. Najpierw muszę dobrze wyjść za mąż, znaleźć bogatego i spełnionego męża – przerwała jej Zosia.
– Ale gdzie ty go znajdziesz, bogatego? W naszym małym miasteczku jest ich mniej niż palców u jednej ręki. Poza tym, nie w pieniądzach szczęście. Bogaci szukają sobie równych, na takie jak ty choćby nie spojrzą – tłumaczyła Kinga.
– A ja i nie zamierzam tu zostać. Skończę szkołę, pojadę studiować do Warszawy. Tam więcej możliwości. Przy okazji, mamo, potrzebuję nowej sukienki. I butów. I płaszcz zobaczyłam w sklepie. Nie mogę jechać w takim obdartumie – Zosia wskazała na piękną suknię, na którą Kinga oszczędzała od miesięcy.
I wzięła dodatkową pracę. Wracała do domu wykończona. Od razu kładła się spać. Wszystkiego sobie odmawiała, żeby Zosia miała wszystko jak inne dzieci. Sąsiedzi chwalili Kingę, jaką mądrą i piękną dziewczynę wychowała sama, bez męża. Kinga była dumna z córki, nie mówiąc, ile ją to kosztowało. Coraz bardziej się oddalały, przestały się rozumieć, choć żyły pod jednym dachem.
Po szkole Zosia wyjechała do Warszawy, zabierając matce ostatnie pieniądze. Dostała się na uniwersytet. Dzwoniła rzadko, a na telefonie Kingi odpowiadała krótko, iż wszystko u niej w porządku, iż nie ma czasu, iż jest zajęta nauką, prosiła o przesłanie pieniędzy. Przez cały okres studiów nie było choćby dwóch tygodni, żeby Zosia odwiedziła dom. Na ostatnim roku nagle przyjechała w środku semestru.
– Mamo, wychodzę za mąż. Ojciec Kamila jest biznesmenem. Mieszkają w ogromnym domu. Zrobiłam prawo jazdy. Po ślubie Kamil kupi mi samochód… – opowiadała córka w podnieceniu.
Kinga cieszyła się, widząc, iż córce naprawdę dobrze się wiedzie.
– Jak ja się cieszę, córeczko. A kiedy przedstawisz mnie narzeczonemu? Nie mam choćby w co się ubrać na wesele. Nic, poproszę Danusię z piątego piętra, żeby uszyła mi sukienkę. Pracuje w atelier. A kiedy ślub? Żeby zdążyć z suknią. – Kinga zaczęła się niepokoić.
Zosia spuściła wzrok, zawahała się.
– Mamo… powiedziałam rodzicom Kamila, iż mieszkasz za granicą i nie możesz przyjść. – Zosia zaczęła ostrożnie, ale widząc szeroko otwarte oczy matki, przeszła do krzyku. – Nie mogłam przecież powiedzieć, iż jesteś zwykłą sprzątaczką, iż jesteśmy biedakami. Rodzice Kamila by tego nie zrozumieli, wtedy nie mogłoby być mowy o ślubie, czy ty tego nie rozumiesz?
– Więc na wesele mnie nie zaprosisz? Wstydzisz się mnie? – zapytała wprost zasmucona Kinga. – Jak to możliwe? To nieładnie. Co ja ludziom powiem?
– Nie obchodzi mnie, co ludzie powiedzą albo pomyślą. Co powiedzieli, kiedy tatuś zostawił cię samą z dzieckiem? Czy choć jedna osoba ci wtedy pomogła? jeżeli nie chcesz, żebym jak ty spędziła życie w biedzie, pracując na trzech etatach, zaakceptujesz moje warunki i nie przyjedziesz na ślub. Kim ty jesteś, a kim oni? Spójrz na siebie. Zębów już brak, ubrana jak wiejska baba…
Słowa Zosi odbiły się bólem w sercu Kingi.
– Nie spodziewałam się tego po tobie, córciu. Wszystko dla ciebie robiłam, we wszystkim sobie odmawiałam, a ty… Wcześniej czy później twój narzeczony i jego rodzice dowiedzą się o twoim kłamstwie, co wtedy zrobisz?
– Nie dowiedzą się, jeżeli ty im nie powiesz.
Kinga popłakała, ale się poddała. Boli słyszeć takie słowa od córki, ale nie będzie jej psuć życia. Niech tylko Zosia będzie szczęśliwa. Do wyjazdu córki, a wyjechała po dwóch dniach, prawie nie rozmawiały. Matka i córka zupełI tak zostały sobie obce, aż pewnego dnia Zosia zrozumiała, iż największym bogactwem w życiu nie jest pieniądz, ale serce matki, które wybaczało jej wszystko.