Wynająłem samochód, gdy żonę wypisali ze szpitala, i z sąsiadem przetransportowaliśmy ją do domu.
Wszystko będzie dobrze pocieszałem ją tylko żyj. Siądź, porozdob się rozmową ze mną. Nie odchodź, mój skarbie mówiłem, trzymając jej rękę.
Jadwiga w wieku trzydziestu pięciu lat sądziła, iż już nie doświadczy kobiecego szczęścia, ale los miał inne plany. Spotkaliśmy się, gdy mieliśmy prawie czterdzieści lat. Ja, Bogdan, był trzykrotnym wdowcem. Jadwiga nigdy nie była mężatką, ale urodziła syna. Mówi się w ludzie, iż dla siebie samą i tak było. W młodości związała się z przystojnym, ciemnoskórym Olkiem, który obiecał małżeństwo i oczarował ją. Zgodziła się na jego obietnice, które okazały się puste okazało się, iż zalotnik z miasta miał żonę.
W końcu żona Olka przyszła po swoją uprzejmość i poprosiła Jadwigę, by nie burzyła cudzej rodziny. Nieświadoma i niedźwiedziona Jadwiga poddała się, ale postanowiła zostawić dziecko.
Tak się stało. Jadwiga urodziła Eugeniusza, który stał się jej jedyną pociechą i radością. Dziecko wychowywało się dobrze, pięknie się uczyło, a po szkole wstąpiło na Wydział Ekonomiczny Uniwersytetu Warszawskiego. Często odwiedzałem Jadwigę, proponując wspólne życie, ale ona wahała się, choć podobałem jej się. Jadwiga wstydziła się własnego syna, marząc o szczęściu. Pewnego wieczoru Eugeniusz podszedł do matki i rzekł: Mamo, nie będę już dłużej mieszkał w domu. Wujek Bogdan to solidny człowiek, pod warunkiem, iż cię nie urazi. Najważniejsze, byś była szczęśliwa. Syn Bogdana nie miał nic przeciwko.
Związek nas połączył. Podpisaliśmy się, zorganizowaliśmy małą uroczystość. Jadwiga pracowała w wiejskiej bibliotece, a ja jako agronom uprawiałem pola. Razem prowadziliśmy gospodarstwo, hodowaliśmy bydło, uprawialiśmy ogród. Kochaliśmy się i szanowaliśmy, choć Bóg nie podarował nam wspólnych dzieci.
Obaj synowie wzięli żony, czekaliśmy na wnuki. Na każde święta przygotowywaliśmy przysmaki domowe jajka, mleko, śmietanę, wieprzowinę i kurczaka. W naszej chacie gromadziło się mnóstwo gości. Wieczorami, gdy leżeliśmy w łóżku, myśleliśmy cicho: Niech nasz czas skończy się jako pierwsi i już nigdy nie będziemy samotni.
Lata upływały, a w końcu przyszła nieszczęśliwa chwila. Rano Jadwiga poczuła się kiepsko, kiedy zaczęła gotować barszcz. Starsza kobieta upadła. Zadzwoniłem po pomoc, a sąsiedzi przy wozie przywołali karetkę. Lekarze stwierdzili udar; wszystkie funkcje pozostały, oprócz jednej nie mogła już chodzić. Eugeniusz z żoną przyjechali w odwiedziny, przelali na leczenie pięćset złotych i odjechali.
Zadzwoniłem po samochód, żeby przewieźć żonę z szpitala do domu. Wszystko będzie dobrze powtarzałem, trzymając ją za rękę. Tylko żyj, kochanie, nie zostawiaj mnie.
Dbałem o Jadwigę. Po miesiącu usiadła w fotelu, pomagała mi w kuchni. Przebieraliśmy ziemniaki i marchewki, sortowaliśmy fasolki, piekliśmy chleb. Wieczorami rozmawialiśmy o przyszłości zima nadchodziła, a ja nie miałem siły na rąbanie drewna.
Może dzieci zabrałyby nas na zimowisko do siebie, a wiosną i latem moglibyśmy sobie poradzić
W weekend przyjechał Eugeniusz z żoną. Ich synowa Helena, rozglądając pokój, stwierdziła:
Będziecie musieli się rozdzielić. Zabierzemy matkę w przyszłym tygodniu, przygotuję pokój.
A jak ja? wyszeptałem bezwiednie. Nigdy się nie rozstaliśmy. Dzieci, jak to możliwe? dodała. Kiedyś mieliśmy siłę, teraz jest inaczej. Niech syn zabierze cię ze sobą, nikt nas nie podzieli.
Eugeniusz i Helena wrócili do domu. Ja i Jadwiga westchnęliśmy gorzko, zastanawiając się, co dalej. Każdego wieczoru, zasypiając, marzyliśmy, by nie budzić się już w tym świecie.
W kolejny weekend przyjechali obaj synowie, zaczynając pakować rzeczy. Siedziałem przy łóżku Jadwigi, patrząc na nią, wspominając młode lata, i łzy płynęły. Przytuliłem się do chorej żony i szepnąłem:
Przebacz, Jadwigo, iż tak się stało Może nie dbaliśmy wystarczająco o dzieci. Porażono nas jak porzucone kocięta. Kocham cię.
Jadwiga chciała dotknąć mojej policzka, ale brakowało jej sił. Odszedłem, wycierając łzy rękawem, a gdy wsiadłem do samochodu, nie wytrzymałem więcej.
Syn z żoną i sąsiad zebrali Jadwigę, owinęli ją kocem i wyprowadzili z domu, prowadząc ją nogami do przodu. Chora kobieta pomyślała, iż to symboliczne. Nie protestowała; po wyjeździe Bogdana nie było. Jadwiga po prostu nie chciała przeżyć do wieczora.
Minął tydzień. Pewnego pogodnego, jesiennego dnia, w dniu Zielonych Świątek, spełniło się nasze marzenie. Jadwiga i ja spotkaliśmy się w innym świecie.













