Z życia wzięte. "Syn po rozwodzie znów zamieszkał ze mną": Zachowuje się, jakbym była jego służącą, a nie matką

zycie.news 7 godzin temu

Że poświęcisz się bez reszty, jeżeli tylko będzie szczęśliwe. Ale nikt ci nie mówi, iż pewnego dnia ten sam człowiek, którego nosiłaś na rękach, będzie traktował cię jak darmową pomoc domową.

Syn zadzwonił pewnego wieczoru. Głos miał łamiący się, zmęczony.

– Mamo… Magda mnie zostawiła. – usłyszałam.

Zrobiło mi się go żal. W końcu to moje dziecko.

– Przyjedź, kochanie, odpoczniesz trochę – powiedziałam bez zastanowienia.

Nie wiedziałam, iż ta decyzja zrujnuje mój spokój.

Kiedy się wprowadził, wyglądał jak cień człowieka. Nieogolony, przybity, z walizką i miną, jakby świat mu się skończył. Gotowałam mu obiady, prałam, rozmawiałam z nim po nocach. Wszystko po to, żeby mu pomóc stanąć na nogi.

Ale z czasem jego „tymczasowy pobyt” zaczął przypominać powrót synalka do mamusi.
I to taki, z którego nie ma odwrotu.

Z dnia na dzień czuł się coraz swobodniej. Wstawał po dziesiątej, włączał telewizor, pił kawę, a kubek zostawiał na stole. Z pracy zrezygnował, bo „potrzebuje przerwy psychicznej”. Brudne ubrania lądowały w łazience, a obiad sam się nie gotował — więc oczywiście gotowałam ja.

– Mamo, zrobiłabyś coś do jedzenia? – mówił tonem, jakby miał do tego prawo.


– Mamo, kup proszę piwo, bo późno wrócę.


– Mamo, uprasujesz koszulę?

Pewnego dnia spojrzałam na niego i pomyślałam: to nie jest mężczyzna po przejściach, to chłopiec, który nigdy nie dorósł.

Któregoś popołudnia wróciłam z zakupów. Zastałam w kuchni bałagan, a on siedział przed komputerem, jedząc pizzę. Zapytałam tylko:

– Czemu nie posprzątałeś po sobie?

Wzruszył ramionami.


– Bo to tylko kuchnia, mamo. Po co się denerwujesz?

Wtedy pękło we mnie coś, co tłumiłam przez lata.


– Bo ja też człowiek, Paweł! Nie służąca! – krzyknęłam.


– Myślisz, iż całe życie będę ci gotować i prać?!

Patrzył na mnie jak na obcą. Nie rozumiał. Bo nigdy nie musiał rozumieć. Zawsze miał mnie, gotową, cierpliwą, na każde jego wezwanie.

Następnego dnia chodził po domu z miną męczennika.Nie odzywał się. W końcu powiedział:

– Nigdy bym się nie spodziewał, iż własna matka mnie wyrzuci, kiedy mi ciężko.

Zatkało mnie.


– Ja cię nie wyrzucam. Ale chcę, żebyś dorósł. – odpowiedziałam spokojnie.

Wyszedł trzaskając drzwiami. Nie było go dwa dni. Wrócił, jakby nigdy nic, z torbą zakupów i miną obrażonego nastolatka.

– Kupiłem ci coś na obiad, żebyś się nie przemęczyła – rzucił ironicznie.

Nie wiedział, iż właśnie podjął decyzję za nas oboje.

Wieczorem spakowałam jego rzeczy do walizek. Bez gniewu, bez krzyku. Po prostu wiedziałam, iż albo teraz postawię granicę, albo będę służącą do końca życia.

– Synku, kocham cię. Ale to już nie jest twój dom.

Spojrzał na mnie zdumiony.


– Jak to? Gdzie mam pójść?


– Do swojego życia. W końcu jesteś dorosły.

Płakałam, gdy zamykał za sobą drzwi. Ale w środku czułam ulgę. Pierwszy raz od lat mogłam usiąść w ciszy i napić się herbaty, nie słysząc: „Mamo, zrób, mamo, przynieś.”

Minęły dwa miesiące. Dzwoni czasem, krótkie rozmowy, rzeczowe. Podobno znalazł pracę, wynajął kawalerkę. Brzmi inaczej — dojrzalej.

Może to była najlepsza lekcja, jaką mogłam mu dać. Nie tą, jak ugotować rosół czy uprać koszulę. Tylko tę najtrudniejszą: iż matka to nie służąca. I iż miłość nie polega na tym, by się poświęcać — tylko by uczyć innych, jak przestać pasożytować na cudzym życiu.

Idź do oryginalnego materiału