Zanurzone w marzeniach o butach, ale nigdy nieprzekraczające progu sklepu.

twojacena.pl 6 godzin temu

Nikt nie wiedział, jak się nazywa. Był to chłopiec, dziewięcioletni, chudy, w nieco podartej koszulce. Każdego popołudnia, wracając ze szkoły, przechodził obuchem butów w dzielnicowym sklepie. Stawał tam nieruchomo, wpatrując się w wiszące w witrynie czerwone adidasy. Nie dotykał szyby. Nie wydawał dźwięku. Tylko patrzył.

Pewnego dnia właściciel sklepu, pan Wojciech, postanowił wyjść i zapytać:
— Podobają ci się te?
Chłopiec spuścił wzrok i odparł cicho:
— Nie, proszę pana. Tylko je… pamiętam.
Pan Wojciech nie zrozumiał. Więc chłopiec wyjaśnił:
— Były takie same, jakie miał mój brat. Ale już go nie ma… i nie chcę zapomnieć, jak wyglądały.

W sklepikarzu coś się załamało. Głos mu drżał, gdy tego popołudnia owinął buty w pudełko i podarował je chłopcu. ale to nie był zwykły prezent. Powiedział:
— Za każdym razem, gdy je założysz, pamiętaj: bracia nie zostają w pamięci przez to, co mieli na stopach… tylko przez to, co zostawili w sercu.

Chłopiec zabrał adidasy do domu, ale od razu ich nie założył. Postawił pudełko w kącie, obok zdjęcia brata. I każdego wieczoru zamiast do witryny spoglądał właśnie tam. A gdy w końcu je włożył, nie po to, by biegać albo grać w piłkę. Poszedł do parku, gdzie zawsze byli razem, usiadł na tej samej ławce… i uśmiechnął się.

Bo czasem przedmioty to nie przedmioty. To mosty. To sposób, by nie puścić. To możliwość kochania dalej, bez potrzeby mówienia żegnaj.

Idź do oryginalnego materiału