Obudziła się od huku. Znowu. Coś spadło, rozbiło się. Zegarek wskazywał wpół do siódmej rano. Niedziela, kurde. Jedyny dzień, kiedy można było pospać chociaż do ósmej.
„Matko!” – ryczał Piotr z kuchni. – „Gdzie mój kubek?! Znowu wszystko poprzenosiłaś!”
Pięćdziesiąt dwa lata. Wstała z łóżka, narzuciła szalik. W lustrze zobaczyła zmęczoną twarz kobiety, która nie pamiętała, kiedy ostatnio się wyspała. Siwe włosy z odrostami, sińce pod oczami. Kiedy tak się zestarzała?
„Już idę” – mruknęI w tej ciszy, choć serce bolało, wiedziała, iż w końcu odzyskała swój dom.