**Dziennik, 15 maja 2024**
Zastanów się, jak będziesz żyć dalej, jeżeli niewinne dziecko twojego męża Daria trafi do domu dziecka…
Dzień wolny, można by poleżeć. Ale Kinga przeciągnęła się, odsunęła kołdrę i wstała. Umyła się, zaparzyła świeżą herbatę, piła małymi łykami, patrząc przez okno na smętne podwórko z ogołoconymi drzewami i kałużami po deszczu. Niebo zasnute szarą, jednolitą płachtą, lada chwila może posypać się drobny śnieg.
Ale wyjść trzeba, choćby po to, by wynieść śmieci. Męczyło ją siedzenie w domu i użalanie się nad sobą. Nic nie zmieni faktu, iż Wojtka nie wróci. Gdy umiera bliski człowiek, czujesz, jakby część ciebie umarła razem z nim. Kinga czuła pustkę, której, mimo starań, nie potrafiła zapełnić. Czas nie leczy, tylko zagłębia ból, zaciera wspomnienia. Zmęczył ją ból, tęsknota i łzy. Jak żyć, skoro Wojtka już nie ma? Dla kogo?
Poznali się na uczelni. Na pierwszym wykładzie usiadł obok niej. Sympatyczny chłopak patrzył na świat z ciekawością i radością, tak jak ona. Biegali razem po korytarzach, szukając sal, w przerwach pędzili do stołówki.
Na piątym roku rozumieli się bez słów, jak małżeństwo po latach.
— Jak ja będę bez ciebie żył? Nie wyobrażam sobie. Zdajemy egzaminy i rozjeżdżamy się. Słuchaj, a może nie rozstawać się? — spytał kiedyś Wojtek.
— I co proponujesz? — odparła Kinga.
— Wyjdź za mnie.
— To ma być oświadczyny? — spoważniała. — Myślałam, iż nigdy tego nie usłyszę. A teraz biorę i się zgadzam.
— Naprawdę? — ucieszył się.
— Z czego się cieszysz? Do małżeństwa potrzeba czegoś więcej niż chęci. Potrzeba miłości.
— Zżyliśmy się przez te lata. Kto powiedział, iż cię nie kocham? A ty? Kochasz mnie?
Kinga wiele razy zadawała sobie to pytanie. Za każdym odpowiadała, iż tak. Umarłaby, gdyby Wojtek związał się z inną. Pod koniec sierpnia wzięli ślub. Kinga mieszkała z rodzicami, Wojtek przyjechał do miasta na studia z małej miejscowości.
Rodzice obojga zebrali pieniądze i kupili im kawalerkę. Oboje postanowili odłożyć dzieci na później. Kinga czuła, iż to wszystko niepoważne, jak zabawa. Ale czas mijał, żyli razem i byli szczęśliwi. Dwa lata później Wojtek z kolegą Krzysztofem założyli firmę.
Kinga nie chciała ryzykować, została na etacie. Gdyby im nie wyszło, ona miałaby stały dochód. Ale Wojtkowi i Krzysztofowi się udało. Kinga też przeszła do pracy u męża. Zajęła się księgowością, by uniknąć niespodzianek.
Po dwóch latach kupili duże mieszkanie, samochód, jeździli na wakacje za granicę. Po śmierci męża Kinga usunęła wszystkie zdjęcia z komputera. Nie mogła na nie patrzeć, od razu płakała.
Najdrobniejsze szczegóły tamtego dnia wracały do niej. Był weekend. Jedli śniadanie. Nagle Wojtkowi zadzwonił telefon, zaczął się spieszyć.
— Gdzie idziesz? — spytała.
— Krzysztof nawalił, klient chce zwrotu pieniędzy. Jadę to ogarnąć. — Pocałował ją w policzek w drzwiach i wyszedł.
Gdyby wiedziała, iż widzi go po raz ostatni… Żadnych przeczuć nie było. Potem żałowała, iż puściła go samego.
Godzinę później zadzwonili z policji. Wojtek miał wypadek, miała przyjechać do szpitala. Wzięła taksówkę. Gdyby nie żył, powiedzieliby jej od razu. Wierzyła, iż żyje, dopóki kapitan nie zaprowadził jej do kostnicy.
Z śmiercią Wojtka skończyło się jej życie. Pogrzebem zajął się Krzysztof. Mówił, by się nie spieszyła z powrotem do pracy, by dała sobie czas…
Kinga przebrała się. Całe przedpołudnie chodziła w szortach i t-shircie. Wojtek lubił, gdy tak łaziła po mieszkaniu, mówił, iż wygląda seksownie.
Minęły dwa miesiące, czas wyjść z tej nory. Kinga musi się ogarnąć. Jest współwłaścicielką firmy męża. Jutro poniedziałek, czas zrobić pierwszy krok. jeżeli nie da rady, zaproponuje Krzysztofowi wykup jej udziału, wyjedzie gdzieś, znajdzie inną pracę.
Wyszła na zewnątrz, zabierając śmieci. Pogoda nie była tak chłodna, jak się wydawało przez okno. Wyrzuciła worek i postanowiła przejść się. Zmarzła, weszła do sklepu, z którego wyszła z nową sukienką w kolorze chabrowym. Nie mogła się oprzeć. Trzeba w czymś iść do pracy, a stare sukienki wisiały na niej jak na wieszaku.
Przyjaciółka Agnieszka kiedyś powiedziała, iż gdyby to ona zginęła, a nie Wojtek, on nie zamknąłby się w czterech ścianach. Kinga się z nią zgodziła. Mężczyźni są inni, mniej wrażliwi.
Nazajutrz w biurze Kinga dostała pełne współczucia spojrzenia i szepty. Tyle dokumentów do podpisania, iż ręka bolała. Najpierw czytała uważnie, potem tylko przelatywała wzrokiem.
Wróciła autobusem. Samochód Wojtka po wypadku nie nadawał się do naprawy. Zrobiło się jej gorąco, wysiadła wcześniej i postanowiła pójść pieszo. Wiatr igrał z jej niebieskim szalikiem. Przeszła skwer, już prawie była w domu.
— Patrzcie, jak się wystroiła. Pieniądze po mężu dostała, to może. A iż dziecko głoduje, to nic. — Usłyszała za plecami i zatrzymała się.
Na ławce siedziała starsza kobieta, wpatrując się w nią.
— Do mnie? — spytała Kinga.
— A do kogo? — Kobieta rozejrzała się. — Nikogo więcej nie ma.
— Zna mnie pani?
— Kinga Marcinowicz Kowalska. Wojciech Jan Kowalski twój mąż. Tak? Więc do ciebie mówię. — Kobieta wbiła w nią czarne, błyszczące oczy.
— Jakie dziecko głoduje? — Kinga chciała odejść, ale ciekawość zwyciężyła. Podeszła bliżej.
— Jego dziecko, męża twego. — Kobieta prychnęła.
— Co pani plecie? Nie mamy dzieci z Wojtkiem.
— Nie mówię o waszym. Mówię o jego. Usiądź, bo się wywrócisz.
Kinga posłusznie usiadła na skraju ławki. Kobieta skinęła z zadowoleniem i ciągnę”Kiedy Kinga odwiedziła Darię i zobaczyła w oczach małego chłopca jego ojca, zrozumiała, iż choć Wojtek odszedł, jego życie trwa dalej, i postanowiła pomóc dziecku, które nigdy nie powinno było cierpieć z powodu ludzkich intryg.”