**Podstęp rodziny**
– Weronika, co ty wyprawiasz?! – głos Kasi drżał ze złości. – Jak mogłaś tak ze mną postąpić? Jestem twoją rodzoną siostrą!
– A czego się spodziewałaś? – odcięła się Weronika, nie odrywając wzroku od dokumentów rozłożonych na kuchennym stole. – Żebym siedziała cicho i patrzyła, jak doprowadzasz dom do ruiny?
– Do ruiny? – Kasia chwyciła się oparcia krzesła. – Trzymałam ten dom w porządku przez trzydzieści lat! Po śmierci mamy i taty! A ty gdzie byłaś przez cały ten czas?
– Gdzie byłam, gdzie byłam – przedrzeźniała Weronika, wreszcie podnosząc na siostrę zimne spojrzenie. – Pracowałam, między innymi. Zarabiałam pieniądze. A nie żyłam na garnuszku rodziców do czterdziestki.
Kasia poczuła, jak ziemia usuwa się jej spod nóg. Powoli opadła na krzesło i wpatrzyła się w papiery leżące przed siostrą.
– To naprawdę testament? – wyszeptała.
– Tak – krótko odparła Weronika. – Mama zostawiła dom mnie. Cały. A ty możesz szukać sobie innego mieszkania.
– Ale jak… Kiedy ona to zrobiła? Mama była chora, w ostatnich miesiącach prawie nie kontaktowała…
– Właśnie dlatego przyjechałam. Ktoś musiał zająć się jej sprawami, gdy ty biegałaś z tabletkami i po szpitalach.
Kasia patrzyła na siostrę i nie poznawała jej. Weronika zawsze była twarda, praktyczna, ale takiej bezwzględności nikt się po niej nie spodziewał. Zwłaszcza teraz, gdy nie minął jeszcze miesiąc od pogrzebu matki.
– Weronika, porozmawiajmy jak dorośli ludzie – spróbowała złagodzić ton. – Rozumiem, iż masz prawo do części domu. Ale wyrzucać mnie…
– Nikt cię nie wyrzuca – Weronika zebrała dokumenty w staranną stertkę. – Możesz wynająć pokój. Za rozsądną cenę, oczywiście.
– Wynajmować pokój w rodzinnym domu? – Kasia nie wierzyła własnym uszom. – Ty to mówisz poważnie?
– Całkiem. Własność to własność.
Kasia wstała i przeszła się po kuchni. Każdy kąt był przesiąknięty wspomnieniami. Tam przy oknie stała ulubiona mama paprotka, którą podlewała każdego ranka przez ostatnie piętnaście lat. Na półce stały słoiki z przetworami, które robiły razem każdej jesieni.
– Pamiętasz, jak mama mówiła, iż ten dom powinien pozostać w rodzinie? – cicho spytała Kasia. – Że mamy go pielęgnować dla wnuków?
– Wnuków nie masz – ostro odparła Weronika. – A ja mam Bartka i Olę. To im go zostawię.
Kasia odwróciła się do siostry.
– Twoje dzieci choćby na pogrzeb nie przyjechały. A ja opiekowałam się mamą każdego dnia, gdy chorowała!
– Opiekowałaś się, opiekowałaś – machnęła ręką Weronika. – I co z tego? I tak doprowadziłaś do tego, iż umarła w szpitalu.
Te słowa boleśnie uderzyły Kasię. Sama obwiniała się, iż nie potrafiła zapobiec udarowi matki, iż nie zauważyła pogorszenia na czas.
– Wiesz, iż zrobiłam wszystko, co mogłam – szepnęła.
– Wiem. Ale to okazało się za mało.
Zadzwonił dzwonek do drzwi. Weronika poszła otworzyć, a Kasia została w kuchni, niezdolna uwierzyć w to, co się działo.
– O, Kasia, jesteś w domu? – do kuchni weszła sąsiadka ciocia Basia z kartką mleka w ręce. – Jak się trzymasz, kochanie?
– Jakoś – skłamała Kasia, ocierając łzy.
– Słyszałam, iż Weronika przyjechała – ciocia Basia spojrzała ciekawie na dokumenty na stole. – Pewnie sprawy spadkowe załatwiacie?
– Załatwiamy – sucho odparła Weronika, wracając do kuchni.
– A pamiętam, jak wasza mama zawsze mówiła, iż Kasia to jej najwierniejsza córka – ciągnęła sąsiadka, nie wyczuwając napięcia. – Wszędzie razem, nigdy się nie oddalałyście. Nie to co niektóre…
Weronika zacisnęła usta, ale milczała.
– Barbaro, przepraszam, ale mamy teraz rodzinna rozmowę – powiedziała stanowczo, choć grzecznie.
– Oczywiście, oczywiście – zakrzątała się ciocia Basia. – Tylko mleko przyniosłam, wczoraj przypadkiem kupiłam za dużo. Kasia, weź, niech się nie marnuje.
Po wyjściu sąsiadki siostry znów zostały same. Weronika wyciągnęła z torby kolejne dokumenty.
– Oto umowa najmu – powiedziała rzeczowo. – Możesz zatrzymać większy pokój i kuchnię. Czynsz – tysiąc złotych miesięcznie.
– Tysiąc?! – Kasia osłupiała. – Ja mam emeryturę dwanaście setek! Jak ja mam przeżyć?
– Znajdź dodatkową pracę. Albo przeprowadź się gdzieś tańszej.
– Weronika, co się z tobą stało? – Kasia usiadła naprzeciw siostry. – Zawsze byłyśmy blisko. Tak, wyjechałaś do miasta po studiach, założyłaś rodzinę, ale nigdy się nie kłóciłyśmy.
– Nie kłóciłyśmy się, bo milczałam – Weronika podniosła na nią wzrok. – Milczałam, gdy żyłaś na koszt rodziców. Milczałam, gdy kupili ci mieszkanie w mieście, a mnie powiedzieli, iż nie mają pieniędzy. Milczałam, gdy po rozwodzie z Markiem wróciłaś i znów byłaś na ich utrzymaniu.
– Pracowałam! – oburzyła się Kasia. – W szkole uczyłam, w bibliotece!
– Za grosze. I tak rodzice ci pomagali.
– A tobie było źle? Tomasz dobrze zarabiał, dzieci…
– Dzieci musiały mieć wykształcenie! A ja nie dostałam od rodziców żadnej pomocy. Wszystko sama, zawsze sama.
Po raz pierwszy Kasia zobaczyła w oczach siostry nie tylko chłód, ale i głęboką, skrywaną latami urazę.
– Weronika, jeżeli uważałaś to za niesprawiedliwe, trzeba było wcześniej mówić. Coś byśmy wymyślili.
– Mówić z kim? Z mamą, która nie spuszczała z ciebie wzroku? Z tatą, który uważał cię za ideał córki?
– Kochali nas obie…
– Kochali mnie, dopóki byłam wygodna. Dobra uczennica, studia, zamążpójście. Ale gdy zaczęłam żyć po swojemu, nagle stałam się obca.
Weronika zamilkła, splatając dłonie.
– A potem ty się rozwiKasia spojrzała na siostrę przez łzy i zrozumiała, iż czasem więzy krwi nie są warte złamanego grosza, jeżeli za nimi nie stoi prawdziwe uczucie i szacunek.