**Złamane marzenia i noworoczne cudo**
Katarzyna spotykała się z Jakubem ponad rok. Ich randki były tak rzadkie, iż można je było zaznaczać w kalendarzu czerwonym flamastrem, jak święta. Mieszkał we Wrocławiu, a do małego miasteczka pod Poznaniem przyjeżdżał tylko w sprawach firmy. Planowali wspólną przyszłość i w te święta mieli zdecydować, kto do kogo się przeprowadzi. Nagle zadzwonił telefon. Katarzyna drgnęła zaskoczona — dzwonił Jakub!
— Cześć, kochanie — powiedziała, starając się brzmieć czule, mimo chaosu dnia.
Lecz w słuchawce rozległ się ostry kobiecy głos:
— No, witaj, podrywaczko!
Katarzyna zastygła, nie mogąc wydusić słowa.
Ten przednoworoczny dzień szedł opornie. Rano zadzwonili z biura, żądając natychmiastowego przyjazdu, by podpisać kontrakt z zagranicznymi partnerami. Nikogo nie obchodziły plany Katarzyny, która umówiła się na poranną wizytę u fryzjera. Prezes firmy odpoczywał gdzieś na zagranicznych plażach, a ona, marszcząc brwi, mruknęła pod nosem kilka mocnych słów, wezwała taksówkę i pojechała do biura.
Wychodząc z wieżowca, przypomniała sobie, iż miała odebrać sukienkę od przyjaciółki Olgi, która dorabiała jako krawcowa. Sukienka, kupiona na sylwestrową noc, nagle zwisała jak worek. Katarzyna wolała myśleć, iż schudła, a nie iż materiał był tandetny. Zadzwoniła do Olgi:
— Olga, wybacz, zupełnie zapomniałam o sukience!
— Kasia, gdzie byłaś? Godzinę próbowałam się do ciebie dodzwonić! — krzyczała Olga przez gwar dworcowy.
— To przez naszego prezesa — westchnęła Katarzyna. — No i jak sukienka? Mogę wpaść?
— Kasia, wybacz — głos Olgi zadrżał. — Jesteśmy już na dworcu, pociąg odjeżdża za pół godziny.
Katarzyna opuściła telefon, czując, jak nadzieje się rozpadają. „No cóż — pomyślała — bez sukienki, bez fryzury, ale przecież to Sylwester! niedługo przyjedzie Jakub, spędzimy tę noc razem. Nie jest tak źle”.
Mimo swych dwudziestu sześciu lat Katarzyna wciąż wierzyła w cuda. choćby po tym koszmarnym dniu miała nadzieję, iż sylwestrowa noc przyniesie jej magię.
Gdy telefon zadzwonił ponownie, drgnęła, pogrążona w marzeniach. Widząc nazwisko Jakuba, wzięła głęboki oddech, by zabrzmieć radośnie.
— Cześć, kochanie — zaczęła.
— No, witaj, podrywaczko! — przerwał jej kobiecy głos. — Myślałaś, iż zostanie rodzinę dla ciebie? Zapomnij jego numer, bo pożałujesz!
Słuchawka ucichła, a w głowie Katarzyny zawirowało. Rzadkie spotkania, cisza w weekendy, dziwne przejęzyczenia Jakuba — wszystko układało się w ponury obraz. Powoli powlokła się na przystanek, oparła o latarnię i wpatrywała się w pustkę. „Podrywaczka” — to słowo uderzało jak młot. Jej świat runął w jednej chwili. Stary rok odchodził, zabierając wszystko, w co wierzyła.
— Dziewczyno, wszystko w porządku? — głośny głos wyrwał ją z otępienia. Przed nią stał mężczyzna z gęstą brodą, w czerwonym płaszczu z białym kołnierzem.
— Nie — szepnęła Katarzyna, ledwo powstrzymując łzy. — A pan kto?
— Święty Mikołaj, a kto inny? — zaśmiał się. — Chodź do samochodu, zmarzniesz!
Wziął ją pod rękę i poprowadził do auta. Katarzyna, oszołomiona, nie zdążyła zaprotestować. Gauto ruszyło, a ona, ocknąwszy się, krzyknęła:
— Proszę zatrzymać! Dokąd mnie pan wiezie? Niech mnie pan wypuści!
Kierowca zjechał na pobocze i odwrócił się do niej:
— Chciałem pomóc. Jechałem do kawiarni, żeby poczęstować cię gorącą herbatą. Stałaś na mrozie, jakbyś nie była sobą. Za chwilę Nowy Rok, a ja, no wiesz, trochę jak Święty Mikołaj.
Ostatnie zdanie zabrzmiało nieporadnie, ale Katarzyna niespodziewanie wybuchnęła śmiechem. Śmiech sam się wyrwał, zmywając ból tego dnia: zniszczoną sukienkę, zrujnowaną fryzurę, zdradę Jakuba i tego dziwnego „Świętego Mikołaja”.
— Przepraszam — powiedziała przez łzy.
— Nic się nie stało — uśmiechnął się mężczyzna. — Stary rok odchodzi, zabierając ze sobą to, co złe. Wszystko się ułoży. Mój najlepszy przyjaciel dziś odwołał naszą tradycję — piętnaście lat, a teraz wszystko przez jego nową żonę.
Katarzyna nagle poczuła ulgę. Może przez wyziębienie, a może przez tę rozmowę, ale ciężar z serca opadł.
— Pewnie na panią czekają — powiedział mężczyzna, uruchamiając silnik. — Gdzie zawieźć?
— Nie mam dokąd iść — uśmiechnęła się smutno. — W domu nikogo, sukienki nie odebrałam, fryzjera nie mam. Wolną jak ptak. choćby nie wiem, co robić.
— To może razem powitamy Nowy Rok? Znam małą kawiarnię, gdzie obiecują magiczny wieczór.
— Nie mam nic przeciwko, tylko wpadnę się przebrać — odparła Katarzyna. Nie chciała zostać sama tej nocy.
W domu gwałtownie zmieniła przemoczone ubranie, wróciła do samochodu z uśmiechem i oczekiwaniem. W kawiarni, przystrojonej migocącymi lampkami, przyjrzała się swojemu towarzyszowi.
— Dlaczego pan jest przebrany za Świętego Mikołaja? — zapytała, uśmiechając się.
— Och, to długa i śmieszna historia — roześmiał się, zdejmując płaszcz i brodę. — Mów mi Tomek.
— Kasia — wyciągnęła rękę. — Proszę opowiadać, Tomku. Dzisiaj nie miałam zbyt wiele śmiechu.
Tomek zamówił herbatę i zaczął opowiadać. Rozmowa potoczyła się łatwo, a smutki rozwiały się jak śnieg w słońcu. Za oknem sypały się puszyste płatki, a Nowy Rok pukał do drzwi.
Tak kończył się stary rok, zabierając ból i rozczarowanie. A nowy podarował Kasi i Tomkowi początek czegoś jasnego i prawdziwego — miłości, która narodziła się pod blaskiem sylwestrowych świateł. Katarzyna wiedziała: cud jednak się zdarzył.
**LekNa środku stołu, między filiżankami herbaty, leżał bilet do Paryża – prezent, który Tomek kupił jeszcze przed ich spotkaniem, wierząc, iż Nowy Rok przyniesie mu kogoś wyjątkowego.