Zjedz moją cierpienie

twojacena.pl 4 godzin temu

**Dziennik, 15 października**

Najmniej lubię pracować z dziećmi. To trudne, męczące i ryzykowne. Przestrzeń możliwości wokół dziecka pozostało nieukształtowana — ryzyko, iż przyciągnie jakieś niechciane zdarzenia, jest zbyt duże. Dziecko tkwi w biopole matki, więc trzeba pracować i z nią. Do tego dzieci uwielbiają fantazjować. Któż z nas nie marzył w dzieciństwie o magicznych mocach? Nie wymyślał sobie czarodziejskiego przyjaciela? Każde słowo takiego „klienta” trzeba weryfikować, co tylko zwiększa obciążenie.

Gdy zobaczyłam na progu kobietę w pretensjonalnej czarnej sukni, z krwistoczerwoną szminką i ciemnoniebieskimi powiekami, choćby nie drgnęłam. Często przychodzą do mnie ekstrawaganckie osobnice. Ale dziesięcioletni chłopiec, który chował się za nią przestraszony, sprawił, iż się zaniepokoiłam. Ledwie otworzyłam usta, by powiedzieć, iż z dziećmi nie pracuję, gdy kobieta przerwała mi stanowczo:

— Mamy umówioną wizytę. Jestem Arletta, pisałam wczoraj. Miałam kotka w zdjęciu profilowym, pamięta pani?

Kotka pamiętałam.

— Proszę wejść.

„Może problem jest z Arlettą, a chłopca po prostu nie miała z kim zostawić?” — pomyślałam, obserwując ją dyskretnie. Arletta była pulchną, ale wciąż atrakcyjną kobietą koło czterdziestki. W takich mówią: „w sile wieku”. Makijaż miała krzykliwy, niemal teatralny, a ręce obwieszone brzękającymi bransoletkami. Gestykulowała z pasją, jakby grała rolę. Czarne ubranie… Po co? Chciała zbudować aurę tajemniczości? Była w żałobie? W każdym razie Arletta nosiła tę czerń z wyraźną przyjemnością, jak kostium. „Uwielbia przedstawienia. Będę musiała być widzem” — zrozumiałam.

— Mój mąż umarł — zaczęła dramatycznie. Wyciągnęła chusteczkę, ale oczy miała suche.

— Współczuję — odparłam uprzejmie — ale nie zajmuję się spirytyzmem. Uważam to za niebezpieczne.

Nie uzyskawszy reakacji, spróbowała innego podejścia:

— W naszej rodzinie byli czarownicy — szepnęła uroczyście. — Moja prababka rzucała uroki, a ciotka siódmego stopnia…

„I też czarowała, tak?” — ledwie powstrzymałam sarkastyczny uśmiech. W ostatnich latach ilość domorosłych „magów” i „szamanów” osiągnęła absurdalne rozmiary. Gdyby dobrze poszukać, w każdej rodzinie trafiłby się ktoś, kto coś tam odprawiał. Magia, mimo przesądów, zawsze była powszechna. Ale czy ktoś zostaje mistrzem boksu tylko dlatego, iż jego dziadek stawał na ringu? Z magią jest tak samo.

— W naszej rodzinie jest Dar. Przechodzi z pokolenia na pokolenie. Mnie, chwała Bogu — splunęła przez lewe ramię, ale dostrzegłam w jej oczach rozczarowanie — ominął. Ale mój syn Kacper… — jej oczy błysnęły dumą — widzi duchy!

„Widzi duchy? Źle to wygląda.” Miałam kilka teorii. Najbardziej prawdopodobna — początek schizofrenii. Nie rozumiałam, czemu rodzice w takich przypadkach biegną do jasnowidzów, a nie do psychiatry. Druga opcja — faktycznie coś po nim dziedziczy. Zwykle tak określa się demona, który wędruje przez pokolenia.

— Opowiedz, jak przychodzą do ciebie duchy! — zażądała matka. Chłopiec odezwał się niechętnie, tylko dlatego, iż kazano.

— To nie duchy, tylko d— To nie duchy, tylko jeden duch — szepnął Kacper, patrząc w podłogę — tata przychodzi do mnie co noc.

Idź do oryginalnego materiału