Znalazłam życie osobiste, a córka nazwała mnie szaloną i zabroniła spotykać się z wnuczką

newskey24.com 17 godzin temu

Gdy wreszcie pozwoliłam sobie na własne życie, córka nazwała mnie szaloną i zakazała widywać się z wnuczką.

Całe swoje życie poświęciłam córce, a potem – wnuczce. Ale chyba zapomniały, iż ja też mam prawo do szczęścia, które nie kręci się wyłącznie wokół nich. Wyszłam za mąż bardzo młodo – w wieku dwudziestu jeden lat. Mój mąż, Marek, był cichym, spokojnym człowiekiem, pracowitym aż do bólu. Pewnego dnia zaproponowano mu wyjazd w delegację na dwa tygodnie – niby dobra okazja na dodatkowy zarobek, transport towaru do innego regionu.

Nigdy nie wrócił. Do dziś nie wiem, co stało się podczas tej podróży. Po prostu pewnego dnia zadzwoniono do mnie z wiadomością, iż Marka już nie ma. Zostałam sama z dwuletnią córką, zupełnie osamotniona. Rodzice męża dawno nie żyli, a moi mieszkali w innym mieście. Nie wiedziałam, jak się utrzymać i zapewnić dziecku byt.

Na szczęście po Marku dostałam jego kawalerkę. Gdyby nie to – nie wiem, jakbyśmy sobie poradziły. Z wykształcenia jestem nauczycielką, więc początkowo próbowałam udzielać korepetycji w domu, ale prowadzenie lekcji, gdy obok biega i płacze małe dziecko, było prawie niemożliwe.

Nie mogłam znaleźć pełnego etatu przez małą Kingę. Jak zostawić dwulatkę samą na cały dzień? Mama przyjechała pewnego dnia, zobaczyła moją rozpacz – i zabrała Kingę do siebie. Przez prawie dwa lata córka mieszkała z dziadkami, a ja harowałam bez odpoczynku. Pracowałam w szkole, brałam dodatkowe zajęcia, prowadziłam prywatne lekcje.

W weekendy jeździłam do córki. Każde pożegnanie rozdzierało mi serce. Potem przyszła kolej na przedszkole – bałam się, iż znów będę musiała siedzieć na zwolnieniach, ale na szczęście Kinga była zdrowa i rzadko chorowała. Z czasem zostałyśmy we dwie. Potem szkoła, potem studia.

Zapracowywałam się, żeby miała najlepsze buty, spódnicę, bluzkę. Praktycznie nigdy nie pracowałam w jednym miejscu – zawsze dwa, a czasem choćby trzy. Ale gdy Kinga skończyła naukę i znalazła pracę, wreszcie odetchnęłam. I jednocześnie poczułam szok – bo teraz już nikomu nie byłam potrzebna.

Nie musiałam już łapać się każdej dodatkowej pracy. Organizm zaczynał dal szwanku, a jedynym przyjacielem został mi kot. Córka czasem przyjeżdżała w weekendy, ale całodzienna opieka nad samotną matką wyraźnie nie była w jej planach. Czułam się odrzucona. Wszystko zmieniło się, gdy urodziła się moja wnuczka Zosia.

Na kilka miesięcy przed jej narodzinami wprowadziłam się do córki i jej męża – Wojtka. Zakupy, sprzątanie, przygotowania do porodu – wszystko było na mnie. A potem, gdy Kinga wróciła do pracy, całkowicie przejęłam opiekę nad maleństwem. Nie narzekałam – wręcz przeciwnie, znów czułam się potrzebna.

W tym roku Zosia poszła do szkoły. Po lekcjach ja ją odbierałam, karmiłam, odrabiałam z nią zadania, chodziliśmy do parku lub na zajęcia dodatkowe. Tam, w parku, poznałam Jacka. On obowiązywał z wnuczką. Rozmawialiśmy. Jacek też wcześnie owdowiał, tak jak ja – i teraz pomagał córce w wychowaniu dziewczynki.

Gdy poznałam Jacka, nie miałam żadnych nadziei. Przez całe życie po śmierci męża ani razu nie byłam na randce ani kolacji. Najpierw – małe dziecko, potem – praca. Po urodzeniu wnuczki z dumą nazywałam się babcią. Czy babcie mają adoratorów? Okazało się, iż mają. Jacek przypomniał mi, iż wciąż jestem kobietą.

Pierwsza wiadomość od niego z propozycją spotkania bez dzieci była dla mnie szokiem. Z nim zaczęło się moje nowe życie. Chodziliśmy do kina, teatru, jeździliśmy na festiwale i wystawy. Ponownie poczułam smak życia.

Niestety, moja córka zareagowała na to z niechęcią. Wszystko zaczęło się od zwykłego telefonu w sobotni poranek:

– Mamo, przyjedziemy z Zosią, będziesz z nią w weekend?

– Przepraszam, córeczko, ale mam już plany. Nie ma nas w mieście. Następnym razem powiedz wcześniej – na pewno się nią zajmę.

Kinga sapnęła niezadowolona i się rozłączyła. W poniedziałek wróciłam z Jackiem do domu. Byłam w świetnym humorze, pełna energii. choćby Zosia zauważyła, jak błyszczą mi oczy. Wszystko było spokojnie do piątku, aż nie zadzwoniła znów:

– Zaprosili nas znajomi, mogę zostawić Zosię?

– Umówiłyśmy się – informujesz wcześniej. Mam już wszystko zaplanowane.

– Znowu włóczysz się z tym Jackiem?! On ci zupełnie rozum odebrał! – krzyknęła.

– Kinga, co ty wygadujesz?! – próbowałam ją uspokoić.

– Zupełnie zapomniałaś o Zosi! Mówiłaś, iż nie potrzebujesz własnego szczęścia. A teraz co? Wszystko się zmieniło?

– Tak, zmieniło się! Znowu żyję. Chciałbym, żebyś mnie zrozumiała – jako kobieta kobietę.

– A Zosia jak ma cię zrozumieć? Wymieniłaś ją na jakiegoś faceta?!

– Co ty pleciesz?! przez cały czas spędzam z nią większość czasu. Po prostu przeproś za te słowa – i zapomnimy.

– Ja mam przepraszać?! Oszalałaś. Nie zostawię już z tobą Zosi. Najpierw się ogarnij – potem pogadamy – rzuciła Kinga i się rozłączyła.

Po tym wybuchłam płaczem. Do bólu, do drżenia. Tak się starałam, całe życie żyłam dla nich. A gdy przyszła moja kolej – po prostu mnie wykreśliły. Tak po prostu. Za to, iż wreszcie pozwoliłam sobie być szczęśliwa.

Mam nadzieję, iż Kinga ochłonie. Zadzwoni. Zrozumie. Bo nie wyobrażam sobie życia bez niej i bez Zosi.

Idź do oryginalnego materiału