12 lat opiekowała się babcią, ale jedna prośba wszystko zniszczyła

newskey24.com 22 godzin temu

Dziś chcę opowiedzieć wam historię, która wydarzyła się w mojej rodzinie i do dziś spędza mi sen z powiek. Jej bohaterką jest moja kuzynka Elżbieta, zwana przez wszystkich Elą. To osoba o złotym sercu, pracowita i zawsze gotowa nieść pomoc. Przez ostatnie 12 lat każdego dnia po pracy odwiedzała swoją babcię, Wandę Stanisławównę. Sprzątała, nosiła zakupy, myła okna, czyściła kuchenną płytę aż do połysku, prała pościel manualnie i wysłuchiwała babcinych narzekań, masując jej opuchnięte nogi. I wszystko to bez słowa skargi. Po prostu dlatego, iż to właśnie babcia wychowała ją, gdy jej własna matka była zbyt zajęta młodszym bratem i karierą.

Ela zawsze uważała Wandę Stanisławnę za najbliższą osobę. To babcia nauczyła ją smażyć kotlety po staropolsku, zabierała do teatru, pomagała w lekcjach i pocieszała, gdy w szkole było ciężko. Ela dorosła, dostała pracę w banku, urodziła syna, a babcia wciąż była jej opoką. Gdy jednak Wanda Stanisławna zaczęła podupadać na zdrowiu – skoki ciśnienia, osłabienie, kłopoty z pamięcią – to właśnie Ela wzięła na siebie wszystkie obowiązki. Sama. Bez słowa prośby. Rachunki – Ela. Leki – Ela. Zastrzyki z insuliny – Ela. A tymczasem Wanda Stanisławna miała córkę – matkę Eli. Ta miała własne mieszkanie, stabilną pracę, samochód, ale przez 12 lat nie przyniosła choćby garnka barszczu ani słoika kompotu.

Niedawno Ela straciła pracę. Zwolnienie, jak to często bywa, przyszło bez ostrzeżenia. Oszczędności gwałtownie się skończyły, a nowego kredytu mieszkaniowego nikt by jej nie udzielił. Wtedy po raz pierwszy w życiu zdecydowała się na trudną rozmowę. W sobotę, jak zawsze, posprzątała, rozwiesiła pranie, zaparzyła babci miętową herbatę. Potem usiadła przy niej i powiedziała cicho:

— Babciu, wiesz, iż nigdy niczego nie żądałam. Ale może… przepisałabyś mieszkanie na mnie? Nie teraz, tylko na przyszłość. Wiesz, jak bardzo cię kocham. Nie chcę tułać się z dzieckiem po obcych kątach. Jestem dla ciebie jak córka…

Odpowiedź babci była zimna jak lód.

— Nie, Elu. Mieszkanie dostanie moja córka, twoja matka. Tak być musi. A potem – niech robi, co chce.

Ela choćby nie zdążyła nic odpowiedzieć. Gardło ścisnęło jej się tak, iż nie mogła oddychać. Jakby wszystkie te lata troski, wszystkie umyte podłogi i talerze rosołu nic nie znaczyły.

Wyszła, nie żegnając się. Minęło już kilka dni, a ona wciąż nie ma siły wrócić. Siedzi w domu, wpatruje się w ścianę i pyta mnie:
— Czy to źle chcieć stabilności dla swojego dziecka? Dlaczego babcia, która zawsze mnie kochała, nagle zobaczyła w tym interes?

A ja nie wiem, co jej powiedzieć. Znam Wandę Stanisławnę od dziecka. To kobieta twarda, zasadnicza. Dla niej porządek rodzinny to świętość. Nieważne, kto się opiekował – mieszkanie musi trafić do córki. Reszta to, jak mówi, „ludzki obowiązek”, a nie transakcja.

Ale czy miłość mierzy się stopniem pokrewieństwa? Czy wdzięczność należy się nie temu, kto był przy tobie, gdy było ciężko?

Teraz Ela nie wie, jak ma patrzeć babci w oczy. Nie chce być niegrzeczna, ale udawać, iż nic się nie stało, też nie potrafi. Jej serce jest złamane. Czuje się zdradzona.

Nie usprawiedliwiam nikogo. Ale myślę, iż czasem starsi ludzie po prostu się boją. Boją się przyznać, iż to nie ich córka, a wnuczka stała się im najbliższa. Boją się, iż jeden podpis wznieci rodzinny konflikt. Może Wanda Stanisławna po prostu się broni.

A Ela? Ela wciąż gotuje zupy. Tylko teraz – dla swojego syna. I uczy go wdzięczności. Bo brak wdzięczności rani bardziej niż najostrzejszy nóż.

Idź do oryginalnego materiału