„A po co iść w gości z własnym jedzeniem? To już lepiej zostać w domu” – usłyszałam od rodziny męża

przytulnosc.pl 2 dni temu

Przez pięć ostatnich lat wszystkie święta – Boże Narodzenie, Sylwester, Wielkanoc – odbywały się u nas w Toruniu. Do mojego mieszkania przyjeżdżała rodzina męża: jego siostra Kasia z mężem i dziećmi, brat Marek z żoną, no i oczywiście teściowa – pani Teresa. Ja wszystko organizowałam: zakupy, gotowanie, nakrywanie do stołu, potem sprzątanie. A oni? Tylko świętowali. Ani razu nie zapytali, czy trzeba pomóc.

W zeszłym roku powiedziałam dość. Fizycznie nie dawałam rady, psychicznie byłam zmęczona, a finansowo – wiecznie na minusie po świętach. Jedzenie kosztuje, a przy tylu osobach to nie są symboliczne kwoty.

Od tamtej pory staram się stopniowo zrzucać z siebie ten ciężar i proponować podział obowiązków.

Niedawno zadzwoniła do mnie teściowa z Gdańska i powiedziała, iż fajnie byłoby spędzić wspólnie Nowy Rok, bo „czasy niepewne, ona już nie taka młoda, a rodzina to rodzina”.

Zgodziłam się, ale najpierw zadzwoniłam do Kasi i Marka. Powiedziałam, iż mama bardzo chce, żebyśmy się spotkali i iż może warto faktycznie coś zaplanować. Oboje na początku entuzjastyczni:
– Jasne! Mama ma rację! Rodzina to podstawa.

Więc podałam konkretną propozycję:
Ja przygotuję dwa gorące dania, upiekę ciasto i wezmę wszystkie nasze domowe przetwory z piwnicy – ogórki, pomidory, paprykę, leczo, kompoty. Do tego daję talerze, sztućce i naczynia.

Od nich: po dwa sałatki, deska wędlin, deska serów, ryby, przekąski, owoce, napoje i alkohol – każdy przynosi to, co sam będzie pił.

I co się stało? Entuzjazm zniknął w sekundę.
– Ale wiesz… nie mamy kiedy tego gotować – zaczęła Kasia. – Praca, dzieci, przygotowania… to wszystko trzeba kupić i zrobić. Po co to wszystko przywozić do ciebie? Skoro jedzenie ma być „domowe”, to może lepiej zjeść je u siebie?

Zapytałam tylko: „A co z mamą?”.
Odpowiedź mnie zamurowała:
– Zadzwonimy do niej z życzeniami. Wystarczy.

I tyle było ze wspólnego świętowania i tej „wielkiej rodziny”.

Jeszcze nie powiedziałam o tym pani Teresie. Wiem, iż będzie jej przykro. Ona żyje tymi spotkaniami, chce jeszcze nacieszyć się chwilą, dopóki zdrowie pozwala. A jej własne dzieci – zamiast się postarać – wybierają wygodę.

Znowu wszystko na mojej głowie? Znowu cały dzień w kuchni, bo “mama męża nie może być sama”? A kto kiedyś zadba o mnie, jak ja będę w wieku pani Teresy?

Nie wiem, co zrobić. Pomagać? Odpuścić? Przemilczeć? A może ktoś z was był w podobnej sytuacji? Jak nie dać się wykorzystać i nie mieć potem wyrzutów sumienia?

Idź do oryginalnego materiału