Aby uniknąć hańby, zgodziła się wyjść za garbatego mężczyznę… ale gdy szepnął jej swoje życzenie do ucha, osunęła się na kolana…

twojacena.pl 3 godzin temu

Była noc, gdy Stanisław wrócił do domu. Ciemność już otuliła wieś, a tylko gwiazdy migotały jak oczy wilków w lesie.

Stasiu, to ty, synku? głos matki, drżący od niepokoju, dobiegł z ciemnego przedpokoju. Stała tam w wytartym szlafroku, z latarką w dłoni, jakby czekała na niego całe życie.

Tak, mamo, to ja. Przepraszam, iż tak późno…

Gdzie się włóczyłeś aż do nocy? Niebo już czarne, a ty dopiero teraz?

Z Darkiem siedzieliśmy nad książkami. Straciłem poczucie czasu. Wiesz, jak to bywa…

A może do dziewczyny biegałeś? zmrużyła podejrzliwie oczy. Zakochany jesteś?

Mamo, daj spokój! roześmiał się Stanisław, ściągając buty. Która by chciała takiego jak ja? Garbus z rękami jak u małpy i głową pełną wirów?

W jej oczach zamigotał ból. Nie powiedziała, iż widzi w nim nie potwora, ale syna, którego wychowała w biedzie, zimnie i samotności.

Stanisław naprawdę nie był urodziwy. Niski, przygarbiony, z długimi rękami sięgającymi prawie do kolan. Głowa duża, z kręconymi włosami sterczącymi jak mlecze. W dzieciństwie przezywali go małpiszonem i leśnym dziwadłem. Ale wyrósł i stał się kimś więcej niż tylko człowiekiem.

On i jego matka, Halina Kowalska, przyjechali do wsi, gdy miał dziesięć lat. Uciekli z miasta przed nędzą i hańbą ojca wsadzili do więzienia, matka odeszła. Zostali tylko we dwoje.

Twój Stasiek nie przeżyje mawiała sąsiadka, patrząc na wątłego chłopca. Zniknie jak kamień w bagnie.

Ale Stanisław nie zniknął. Wczepił się w życie jak korzeń w skałę. Rosnął, oddychał, pracował. A Halina, kobieta o sercu ze stali i dłoniach zniszczonych w piekarni, piekła chleb dla całej wsi. Po dziesięć godzin dziennie, rok za rokiem, aż i ona się złamała.

Gdy położyła się, już nie wstając, Staś został i synem, i córką, i lekarzem, i opiekunem. Mył podłogi, gotował zupę, czytał na głos stare gazety. A gdy odeszła cicho, jak jesienny wiatr stał przy trumnie, zaciśnięte pięści, bez łez. Bo już ich nie miał.

Ludzie jednak nie zapomnieli. Sąsiedzi przynosili jedzenie, dawali ciepłe ubrania. A potem niespodziewanie zaczęli przychodzić. Najpierw chłopcy, zafascynowani radioodbiornikami. Staś pracował w wiejskim radiowęźle naprawiał odbiorniki, ustawiał anteny, lutował przewody. Miał złote ręce, choć niezgrabne na oko.

Potem zaczęły przychodzić dziewczęta. Najpierw na herbatę z konfiturą. Potem zostawały dłużej. Śmiały się. Rozmawiały.

I wtedy zauważył, iż jedna Kinga zawsze zostaje ostatnia.

Nie spieszysz się? spytał, gdy już wszyscy wyszli.

Nie mam dokąd odpowiedziała cicho, wpatrując się w podłogę. Macocha mnie nienawidzi. Trzech braci brutalnych, złych. Ojciec pije, a ja jestem dla nich ciężarem. Mieszkam u koleżanki, ale to nie na zawsze… A u ciebie jest spokój. Tu nie czuję się samotna.

Stanisław spojrzał na nią i po raz pierwszy w życiu zrozumiał, iż może być komuś potrzebny.

Zostań u mnie powiedział prosto. Pokój po mamie stoi pusty. Będziesz gospodynią. A ja… niczego nie będę wymagał. Ani słowa, ani spojrzenia. Po prostu bądź.

Ludzie zaczęli szeptać.

Garbus i piękność? Toż to śmieszne!

Ale czas mijał. Kinga sprzątała, gotowała, uśmiechała się. A Staś pracował, milczał, dbał.

Gdy urodziła syna, cały świat się przewrócił.

Na kogo on wygląda? pytali we wsi.

A chłopiec, Krzysiek, patrzył na Stasia i mówił: Tato!.

I Stanisław, który nigdy nie myślał, iż zostanie ojcem, poczuł, jak coś ciepłego rozkwita mu w piersi jak małe słońce.

Uczył Krzysia naprawiać gniazdka, łowić ryby, czytać. A Kinga, patrząc na nich, mówiła:

Powinieneś znaleźć kobietę, Stasiu. Nie jesteś sam.

Jesteś mi jak siostra odpowiadał. Najpierw ciebie wydam za mąż. Za dobrego człowieka. A potem… zobaczymy.

I taki człowiek się znalazł. Młody, z sąsiedniej wsi. Pracowity.

Wesele się odbyło. Kinga wyjechała.

Ale pewnego dnia Stanisław spotkał ją na drodze i powiedział:

Chcę cię o coś prosić… Oddaj mi Krzysia.

Co? zdziwiła się. Po co?

Wiem, Kinga. Gdy rodzi się dziecko, wszystko się zmienia. Ale Krzysio… nie jest twój. Zapomnisz o nim. A ja… ja nie potrafię.

Nie oddam go!

Nie zabieram odpowiedział cicho. Przyjeżdżaj, kiedy chcesz. Po prostu pozwól mu zostać ze mną.

Kinga zamyśliła się. Potem zawołała syna:

Krzysiu! Chodź tu! Powiedz, z kim chcesz żyć ze mną czy z tatą?

Chłopiec podbiegł, oczy mu błyszczały:

A nie można, jak dawniej? Żeby mama i tata byli razem?

Nie smutno powiedziała Kinga.

Więc zostaję z tatą! krzyknął Krzysio. A ty, mamo, przyjeżdżaj w gości!

Tak się stało.

Krzysiek został. I Stanisław po raz pierwszy naprawdę został ojcem.

Ale pewnego dnia Kinga znów przyszła:

Wyjeżdżamy do miasta. Zabieram Krzysia.

Chłopiec rozpłakał się, objął Stasia:

Nigdzie nie jadę! Zostaję z tatą!

Stasiu… szepnęła Kinga. On… nie jest twój.

Wiem odpowiedział. Zawsze wiedziałem.

I tak ucieknę do taty! krzyczał Krzysiek.

I uciekał. Znowu i znowu.

W końcu Kinga się poddała.

Niech będzie powiedziała. On wybrał.

Potem zaczęła się nowa historia.

U sąsiadki, Marysi, utopił się mąż. Pijak, tyran. Bóg nie dał im dzieci bo w ich domu nie było miłości.

Stanisław zaczął przychodzić po mleko. Potem naprawiał płot, krył dach. A później

Idź do oryginalnego materiału