Przez oczko siatki ogrodzenia przebija się drobna rączka, sięgając po dojrzałe truskawki. Udaję, iż nie widzę, i pielęłam cebulę.
Dzień dobry, ciociu Haniu! woła cienkim głosikiem Leszek.
Witaj, słoneczko uśmiecham się. Chodź tu, pomożesz mi zebrać truskawki.
Siatka nieco się ugina, uniosłam dolną część, i do mojego ogrodu wkracza Anioł tak nazywam Leszka. Za nim, sapiąc i wzdychając, przeciska się wielki pies Burek, prawie dwa razy większy od swojego pana. Stawiam na środku truskawkowej grządki dużą miskę. Leszek zbiera największe i najsłodsze owoce. Ma jasne włosy, błękitne oczy i wystające łopatki, które przypominają skrzydła. Stąd to przezwisko. Ma pięć lat. Jest interesujący świata i dobry jak chleb.
Leszku, czemu mama rano krzyczała?
No bo chciała pomalować stołki, a ja rozlałem farbę odpowiada chłopiec. Chciałem Burkowi dom pomalować i niechcący upuściłem słoik.
Nic się nie stało. Napijemy się herbaty, a potem kupimy nową farbę.
Mój mały Anioł bez przypominania myje ręce i siada przy stole. Uwielbia miejsce przy oknie. Z proponowanych smakołyków wybiera truskawki z mlekiem i jeszcze ciepłą drożdżówkę, posypaną cukrem pudrem. Nad górną wargą Leszka zostaje biały, słodki wąsik. Na dywaniku przy drzwiach leży Burek. Zna zasady i cierpliwie czeka na smakołyk. Dostaje sernik. Pies patrzy żałośnie na samotną racuchę, potem wyraźnie rozczarowany na nas, jakby pytał: Tyle? Liczyłem na więcej. Śmiejemy się, a ja stawiam przed kudłatym przyjacielem miskę z zupą. Burek nam wybacza i zabiera się do jedzenia.
Godzinę później wracamy we trójkę ze sklepu z dwiema puszkami farby: białą i zieloną. Niebo jest błękitne, słońce wysoko, gorąco. Wchodzę do domu, by się przebrać, pakuję resztę truskawek i drożdżówek. Na ganku domu Leszka siedzi babcia. Ociemniała dwa lata temu. Mały Anioł troskliwie poprawia jej chustkę, by leżała równo i ładnie, wsuwa niesforny kosmyk włosów. Kładę babci na kolana miseczkę z truskawkami wiem, iż je uwielbia.
Na werandzie razem z Leszkiem malujemy stołki na biało, a potem z drugiej puszki budę Burka. Teraz będzie zielona. Leszek jest zadowolony, Burek obojętny.
Z pracy wraca Lena, mama Anioła. Chwali syna za robotę, zaprasza wszystkich do stołu. Leszek bierze babcię za rękę i prowadzi do domu. Potem karmi ją ryżową kaszą, cierpliwie i delikatnie. Herbatę staruszka pije sama, z karmelkiem. Porusza się po domu bez pomocy, wie, która deska zaskrzypi. Lena pracuje w przydrożnej karczmie, dwa kilometry od domu. jeżeli ma drugą zmianę, wraca późno. Cała nadzieja w synu.
Zerkam na Leszka zajada kaszę z masłem, popija słodką herbatą, potem idzie oglądać bajki. Dziecko, a już mężczyzna? Czy też mężczyzna, ale jeszcze dziecko?
Zamiata podłogę, potrafi umyć naczynia, pomaga babci się ubrać, nosi do domu drewno (po dwa polana) i wodę (małym wiadrem). Kocha też swojego psa, a czasem gorzko płacze, gdy mama niesprawiedliwie nakrzyczy. Potrafi się radośnie śmiać, gdy pluska się w rzece, a krople wody błyszczą w słońcu jak diamenty.
Lena odprowadza mnie do furtki. Proszę, by nie krzyczała na Leszka. To mężczyzna nie upokarzaj go. Chroń. Szukaj powodów, by chwalić.
Lena zaczyna narzekać na ciężkie życie, na ślepą matkę, na małą pensję.
Odpowiadam: masz własny dom, matkę przy sobie, pracę, pomocnego syna, zdrowie. Umiej docenić, co masz, i nie patrz na innych.
Lena uśmiecha się i macha na pożegnanie.
Moje lekcje z Leszkiem nie idą na marne w pięć lat czyta babci Królową Śniegu płynnie jak dorosły. A w ciche, bezwietrzne wieczory idziemy z wędkami nad rzekę. Słońce, niby dojrzały słonecznik, powoli chowa się za lasem, rzucając ostatnie ciepłe promienie. Chmury, podświetlone od spodu, mienią się złotem. Wszystko wokół cichnie, odpoczywając od zgiełku. Nasze rozmowy nie płoszą ryb niedługo para błyszczących okazów pluska się w słoiku. Kolacja dla mojego kota zapewniona
Dziś przyleciał do mnie Anioł. Już dorosły, ma 42 lata. Szanowany lekarz, chirurg. Kilka razy w roku odwiedza groby matki i babci, a potem, obładowany smakołykami, zagląda do mnie. Wszyscy mówią na niego pan doktor Łukasz Nowak, ale ja wiem, iż to Anioł! Wielki, szeroki w barach i niezwykle dobry. Zawsze stawia na stół koszyk z truskawkami, siada na swoim ulubionym miejscu przy oknie i uśmiecha się szczęśliwie. Pije herbatę z ciepłymi drożdżówkami, pali papierosa na ganku, a na pożegnanie otula mnie dwoma wielkimi, ciepłymi skrzydłami