Sekret doskonałych kotletów

polregion.pl 5 godzin temu

Nie wiem jak u innych samotnych kobiet, ale do mnie ciągnie wszelkie dziadostwo. Wczoraj późnym wieczorem, na przykład, leżę na łóżku, wzdycham. Naczytałam się newsów, najadłam kotletów, cierpię ile sił, krótko mówiąc.

Słyszę, iż za szafą coś cichutko zaczyna wyć. Głosik cienki, żałośliwy.

„Pluskwy czy co?” – myślę. – „W Paryżu pisali, iż istna plaga tych pluskiew. Czyżby dotarły aż do Łodzi? Zmęczone pewnie.”

Po jakichś dziesięciu minutach „pluskwy” zmęczyły się wyciem i zaczęły coś drapać po podłodze.

„Zaraz wstanę i walnę w łeb” – skłamałam.

Nie wstanę po misce kotletów. Nie daj Boże zachce mi się siusiu w nocy, będę musiała się turlać.

„Nie trzeba w łeb” – uprzejmie poprosiły „pluskwy”.

„Gadające” – pomyślałam przez kotletową mgłę. – „Więc nie pluskwy. Znaczy, sąsiad oszalał. Z drugiej strony, kto teraz nie oszalał? No dobra, ja. Mi choćby nie z czym oszaleć, a inni ludzie się męczą.”

Potem „pluskwy” przestały drapać i w półmroku do mnie zaczął się skradać ktoś kudłaty i długi. Wzrok mam taki sobie, więc mrużyłam oczy, próbując ogarnąć trzy rzeczy: Może kotlet okazał się idealnym środkiem nasennym i już od dawna śpię?

To trzy uszy czy trzy rogi? Skąd u nas w klatce taki wysoki, nieznajomy sąsiad? Wszystkich wysokich od razu zapisuję w notesiku, mam kolekcję.

„Wiesław Januszewicz?” – próbowałam zidentyfikować przybysza.

„Zimno” – odpowiedziała wieża i momentem walnęła czołem w żyrandol. – „Ałłłł!”

„A kto?”

„Dziad Mróz” – zachichotał długi, wyciągnął do mnie długie, czarne łapska i powiedział: „Uuuuuuu!”.

„Ja też na Halloween czarne paznokcie robiłam. To u was żel czy samemu pomalowane?”

„Sam” – obraził się długi.

„Niewygodnie pewnie z takimi pazurami w nosie dłubać.”

„Nie rozumiem! Nie boisz się czy jak?”

Wtedy przysunął swoją straszną mordę prawie na wyciągnięcie ręki i okazało się, iż to trzy uszy. Dwa po bokach, a trzecie, dziwne, na skroni. Bardziej jak ogromna guzina.

„Muszę w tym tygodniu oddać książkę, a napisałam tylko trzy strony. Do tego kredyt i rozwód. Jestem dorosłą kobietą, wybacz. Strasz mnie tam jakimś ptozą, faflunami.”

„U nas mówią, iż choćby jak miałaś pięć lat, to nie darłaś się. Zakatrupiłaś jednego garnkiem. Do dziś ma łeb w drugą stronę.”

„To po coś przyszedł?”

„U ciebie przytulnie.”

„To przez kotlety. Chcesz?”

„Chcę.”

„No to sam se przynieś, ja nie wstanę.”

Strasznomordy gość mignął czarnym cieniem do kuchni, wrócił z herbatą (nalał, uwaga, do mojego ulubionego kubka!), kotletami i kanapkami. A w pysku trzymał jabłko. Jak ja, tylko włosy gęstsze.

„Żeś?” – podał mi talerz.

„Co?”

„Pytałem, czy będziesz. Poczęstuj się, wziąłem dużo.”

„Chętnie, ale już nie wejdę.”

„A wyglądasz na kobietę pojemną, jak pyton w okularach.”

„Dzięki za komplement. Kładź się obok.”

Przesunęłam się i trochę tak razem poleżeliśmy. Było dobrze. Noc, chrupanie, zapach kotletów. Czego więcej trzeba do uspokojenia duszy i ciała?

„Może zejdziesz do sąsiadki z trzeciego piętra? Ona starsza, nie potrzebuje dużo.”

„Wczoraj u niej byłem. Rzuciła we mnie stołkiem.”

„A, stąd ta guzina.”

„Nom.”

I poleżeliśmy jeszcze pół godziny obok siebie, każdy wzdychając o swoim.

Chyba się do nich przymknę. Fajnie pewnie tak łazić po cudzych mieszkaniach i żreć darmowe kotlety. Tylko trzeba coś na głowę. Garnek, na przykład…

Idź do oryginalnego materiału