Staszunko to moja najtańsza przyjaciółka. Staszuś, moja Zofia, stała u okna i patrzyła, jak sąsiadziny dzieciaki biegały po podwórku. W dłoni trzymała liścik, który właśnie przyniósł przezwoznik. Proste słowa, napisane znajomym pismem, zaczęły odwracać życie od wewnątrz na zewnątrz.
Staszunko, przyjedź. Musimy porozmawiać. Nalka złapała poważną chorobę. Justyna.
Czterdzieści lat przyjaźni. Czterdzieści lat dzieliły wszystko po równo radości, smutek, tajemnice. Ale jedną tajemnicę Zofia nigdy nie mogła pokazać swojej najtańszej przyjaciółce. Tajemnicę, która paliła jej serce przez dwadzieścia trzy lata.
Autobus do wsi jeżdził dwa i pół godziny. Staszuś siedziała przy oknie i wspominała, jak to się zaczęło. Wtedy Justynie było 28, a Zofii 25. Obie pracowały na fabryce szewskiej, mieszkały w budynku poprzeciwko. Wieczorami pili herbatę, rozmawiały do późna, planowały życie.
A potem pojawił się Michał Kowalski.
Wysoki, uroczy, z ciemnymi włosami i szarymi oczami. Przyjechał do fabryki nowym mistrzem, a wszystkie dziewczyny natychmiast zaczęły robić mu oko fruwały, przyWSCzepiały się do szafy, kombinowały, co zrobić, by go zauważyć. Ale spojrzania금 went only na Staszę.
Staszunko, mówiła Justyna w nocy, leżąc na łóżku, myślę, iż się zakochałam. Po prawdzie zakochałam. Przypadkiem na tej fabryce
Zofia milczała i myślała: I ja też. I ja też się zakochałam. W tego samego człowieka.
Michał Kowalski spotykał Justynę jak pod maską kwiaty, film, spacer w parku. A Zofia chodziła z nimi trzecia, uśmiechała się, wspomagała rozmowę i powoli gał biła. Bo widziała, iż on to dobry, uczciwy, pewny chłopak. Takiego właśnie mężczyzny marzyła się spotkać.
Staszko, mówiła Justyna, wiążące się na szyję po randce, jakam się szczęśliwa! Dzisiaj powiedział, iż kocha mnie. Spójrz tu, to prawdziwe dziadki?
Spójrzę, odpowiadała Zofia, odwracając oczy.
Świetniczki przeprowadzono prosto, ale wesoło. Zofia była świadkiem, zaaranżowała piesni i dansy, a cały czas czuła, jak serce rozdzierał jej ból. Gdy młodzi wyjechali na miłość, trzy dni płakała w poduszkę.
Gdy Nelce skończyło się 3 lata, Michał Kowalski dostał ofertę pracy w Warszawie. Dobra posada, dobra pensja. Cała rodzina ruszała się.
Pojedź ze mną, błagała Justyna. Co tu robisz? Roboty badziew, życie nudzi. W Warszawie będzie inaczej.
Zofia męczyła się przez miesiąc. Z jednej strony, nie chciała zostawać bez najbliższych ludzi. Z drugiej, rozumiała, iż więcej nie wytrzyma tej porywki. Że widzieniem ich szczęścia, grając rolę najlepszego przyjaciółki, kiedy dusza rozrywała się od boli.
Nie mogę, Staszko, powiedziała w końcu. Mam tu babcię, jest chora. Spęp z nią.
To była nieprawda. Babka była związana, ale nie na tyle, by nie pojechać. Zofia zrozumiała trzeba puścić. I ich, i swoją bezjarną miłością.
Pożegnania były pod łzawą. Justyna płakała, Nalka sięgała po ramię kumy, nie chcąc jej puszczać. A Michał Kowalski milcząco uściskał ręce Zofii i patrzył, jakby chciał coś powiedzieć.
Dziękuję za wszystko szepnął. Panie Zofio, Panie Zofio to wyjątkowa kobieta.
W tym momencie Zofia poczuła, jak w jego oczach błysnęła coś podobnego do żałoszy. Ale to pewnie milady.
Pierwsze lata po ich wyjeździe były najtrudniej. Zofia pracowała, piekła babce, próbowała poszukać miłości. Chłopaki się pojawiali, niektórzy choćby zaczynali zgadzać się z wyjściem. Ale wszystkich myślanie porównywała z Michałem Kowalskim i nikt nie przetrwał tej wagi.
Listy od Staszki dotykały regularnie. Potem pojawiły się telefony, i kobiety zaczęły rozmawiać. Justyna opowiadała o warszawska życie, o tym, jak wzrasta Nal, jak samotnie się rozwija. Michała Kowalskiego powoływała mało, chwilowo.
Jak Michał Kowalski? spytywała czasem Zofia, starając, by głos brzmiał swobodnie.
No pracuje dużo, odpowiadała Staszko. Wylicza się. My z nim przez to jako sąsiedzi. Każdy sam po sobie żyje.
Zofia słuchała i myślała: Czyżby oni byli nieszczęśliwi? Czyżby to, co jej się wydawało idealną miłością, okazało się sama zwykłą małżeństwem z przyzwyczajeniem?
Ale nie mówiła tego głośno. Tylko wspierano, mówiła, iż to chyba rozumiemy, by więcej uwagi druga po sobie wygasać.
Z babką pochowano siedem lat temu. Zosia została całkowicie sama w rodowym domu. Pracowała w lokalnym gimnazjum, prowadziła spokojne, ciszyjne życie. Czasami myślała może powinno się wtedy zdecydować, jechać do Warszawy? Ale gwałtownie wypychała te myśli. Co było, to było.
Staszko i Michał Kowalski rozeszli się cztery lata temu. Nelka wtedy sama była zamężna i zapewniła dwoje dzieci. Justyna przeniosła się do córki, opiekowała się wnukami.
Wiesz, Staszko, mówiła w jednej z rozmów, może to dobre. My z Michałem udrowyli się do siebie. Życie w jednym mieszkaniu, jakbyśmy się nie znali. On w pracy, ja z wnukami. O czym mówić?
A gdzie on teraz mieszka? nie wytrzymała Zofia.
Wyszukiwany apartament na peryferiach. Spotykamy się tylko, gdy do Nala przychodzi. I to rzadko. Ma taką pracę, wiele takich jazd.
Zofia słuchała i czuła mieszankę współczucia i… radości? Nie, radości. Raczej ulgi. Okazuje się, iż to, co uznawała za idealne małżeństwo, idealną miłość, na samym czerni nie zostało.
Autobus zjechał u znajomego przystanku. Zofia zabrała torbę i wyszła. Do domu Staszki było piętnaście minut pieszo. Wioska zmieniła się pojawiły się nowe domki, pomalowano dróżkę. Ale dom przyjaciółki był stary mały, porządny, z przedsionkiem wisiący za oknami.
Justyna spotkane na progu. Stłumiona, chuda, włosy już do szarości. Ale oczy te same dobre, uczciwe.
Staszko! rzuciła się na uściśnięcie. Jak się cieszę, iż przyszłaś! Wejdź szybko, herbatę postawimy.
Siedziały na kuchni, pili herbatę gospodarskiego z miodem i na początek rozmawiali o banalach. O pogodzie, o podróży, o tym, jak zmieniła się wioska. Ale Zofia widziała przyjaciółka znieczyliła, mruczyła ręce, odwracała oczy.
Stelko, co Nal? od razu spytała. W wiadomości pisałaś, iż babika z poważną chorobą.
Justyna zaczęła płakać. Cicho, bezszelestnie, łzy przelewały się po policzkach.
Raka, Staszko. Raku sutka. Już czwarta stopień. Lekarze mówią nie dociągnęła zwrotu.
Zofia poczuła chłód w sercu. Nelka. Jej krymka, którą podnosiła, uczyła chodzić, czytać. Piękna, mądre dziecko, później kobieta, matka.
Ile czasu? spytała cicho.
Może pół roku. Może mniej. Justyna wyczyściła oczy. Ona wie. My wszyscy wiemy. Ona prosiła Ona prosiła ciebie, byś przyszła. Chce Cię zobaczyć.
Koniecznie, otwórma Zofia. Jutro wsiadamy do niej.
Zaczekaj. Justyna położyła dłoń na jej ramieniu. pozostało coś. Miś przyjechał. Teraz mieszka tutaj, w domu. Nalka go zaprosiła, powiedziała chcę, by w ostatnich miesiącach cała rodzina była razem.
Zofia serce zaczęło szybciej biec. Dwadzieścia trzy lata nie widzieli się. Dwadzieścia trzy lata udało się nie pamiętać jego twarz, głos, manierę mówienia, mruczenia oczami. A teraz…
On Cię pamięta, kontynuowała Justyna. Wczoraj spytał, czy przyjedziesz. I wiesz, czym dziwnym? Kiedy powiedziałam, iż tak, był… szczęśliwy. Jakby złoty o dwadzieścia lat.
Wieczorem siedziały trzy w pokoju i pili herbatę. Michał Kowalski też zmienił się, włosy całkiem zrobiły, pojawiły się zmiany wokół oczu. Ale spojrzenie pozostało stałe spostrzegawcze, dobre.
Panie Zofio, powiedział, gdy Justyna wyszla do kuchni za ciasteczkami. Jakie cieszę się, iż pani tu jest. Tyle lat minęło.
Ja też się cieszę, Michał Kowalski, odpowiedziała, starając mówić spokojnie.
Wie pani, nachylił się bliżej i zaczął mówić ciszej, często o Pani myslę. Ostatnimi laty. Kiedy z Justyną co opadało, miałem świadomość, iż czegoś ważnego zabrakło. I to coś własnie z Panią było.
Zofia poczuła, jak się rumieni. Co on miał na myśli? Czyżby zapracował, iż jej uczucia były prawdziwe?
Pani zawsze była… jak to powiedzieć… duszą naszej rodziny, kontynuował. Kiedy pani została tutaj, a my pojechali, coś ważnego zerwało się. Zrozumie pani?
Skinęła głową, nie ufając swojemu głosowi.
A teraz, kiedy Nelka… zapadł. No w każdym razie, chcę, by wszyscy najbardziej bliscy ludzie byli razem.
Justyna wróciła z herbatą, i rozmowa zmieniła się na inne tematy. Ale Zofia cały czas myślała o jego słowach. Co miał na myśli? Tylko przyjacielskie uczucia, czy jakieś gorsze?
Słuchaj, jutro wsiadamy do Nala. Leży w szpitalu, w pokoju za dwie osoby. Ugrzyzła bardzo, ale się uśmiechnęła, widząc krymkę.
Tatuś Zofio założyła cienki ręka. Jakie cudo, iż pani przyjechała. Myślałam, iż już się nie spotkamy.
Zofia pochwaliła ją, starając nie jeżyć się. Opowiadały o dzieciach Nal, o wnuczkach Justyn, o przeszłości. Nalka wspominała dzieciństwo, jak Zofia uczyła ją czytać, jak bawili się w park, kupili mrożone.
Wie pani, tatus Zofio, powiedziała przed ich odjazdem, zawsze czułam, iż pani nas bardzo kocha. Nas wszystkich. Szczególnie tatusia. Prawda?
Zofia zaniemoczała. Czyżby choćby dziecko Nal zrozumiał coś?
Głupstwa, droga, szeptnęła. Wy wszystko, co najcenniejsze, dla mnie to.
Nie, nie głupstwa. Nalka delikatnie przytrzymała jej rękę. I wie pani co? Wydaje mi się, iż tatuś również Cię kochał. Inaczej. Tylko nie mówił. Zawsze.
Wieczorem tego samego dnia Zofia nie wytrzymała. Justyna wcześnie spieszyła się spać, a one z Michałem Kowalskim zostali na kuchni. Milczeli długo, potem on niespodziewanie zapytał:
Panie Zofio, mogę zadać Pani jedno pytanie? Osobiste?
Skinęła głową.
Dlaczego pani wtedy nie pojechała z nami do Warszawy? Prawdziwą przyczynę powie mi Pani?
Zofia patrzyła przez okno na gwiazdy i myślała czy opowiedzieć prawdę? Po tylu latach milczenia?
Bo kochałam go, szeptała. Silnie. I zrozumiałam, iż tego Castillo nie wytrzymać.
Długo milczał. Potem wstał, podszedł do niej i położył ręce na ramieniu.
A ja kochałem Pani, powiedział. Pewnie silniej, niż Justynę. Ale Pani była jej najlepszym przyjacielem, a ja był żonaty. Zdawało się, iż nie ma prawa, by choćby myśleć o takim.
Stali tak, przytuleni, i płakali. Od żalu na Nelke, od bólu прожitanych lat, od zrozumienia, iż czas minął bezpowrotnie.
Cośmy to ze sobą zrobiły z życiem, szeptała Zofia. Cośmy to ze sobą zrobiły…
Żywiliśmy tak, jak potrafiliśmy, odpowiedział. Staraliśmy się być uczciwie, słusznie. Pewnie coś to znaczy.
Rano siedzieli razem na śniadaniu, i nikt nie mówił o tej rozmowie. Justyna opowiadała plany na dzień, Michał Kowalski czytał gazetę. Wszystko jak zwykle. Tylko Zofia czuła coś się zmieniło. Ciężar, który trzymała w sercu przez dwadzieścia trzy lata, stał się leższy.
Nelka umarła przez miesiąc. Zofia została w wiosce do pochówku. Pochowali ją całą rodziną Justyna, Michał Kowalski, zięć z dziećmi, i ona. Jak i należy krymce.
Po pogrzebie Michał Kowalski zebrał się, by wrócić do Warszawy.
Dlaczego? spytała Justyna pod kolację. Przerwał pracę, jest na emerytę. Później tutaj. Dom duży, miejsca dla wszystkich.
Spojrzał na Zofię.
A co pani myśli, Panie Zofio?
Myślę, iż Staszko ma rację, odpowiedziała. W Warszawie będzie sam. A tutaj jesteśmy wszyscy razem.
Został. Zofia wróciła do domu, ale za tydzień znowu. Powiedziała, iż w mieście brakuje, a tutaj, w wiosce, jest lepszy powietrzym, przyroda.
Teraz mieszczą się w sąsiednich domkach. Justyna w swoim, oni z Michałem Kowalskim w domu, który on kupił obok. Oficjalnie nie zamężni, nie potrzeba to w tym wieku. Po prostu życie, euforia każdego dnia, opieka o mogile Nal.
Justyna wie o ich półmłodości. Nie zgrywa, nie zazdrości. Mówi ważne, by wszystko był szczęśliwych. A ona szczęśliwa z wnukami, zawsze im potrzebna babinia.
Czasami, wieczorami, siedzą trzy w trójce na tarasie, piją herbatę i wspominają przeszłość. I Zofia myśli może właśnie tak i miał być. Może czasam miłość nie zawsze musi być młoda i straszna. Może czasem przychodzi w swoim czasie, kiedy dusze są gotowe.
A kochała go cały ten czas? Oczywiście, kochała. I on ją. Po prostu nie wiedzieli, co z tą miłością zrobić. Teraz już wiedzą.