Biznesmen szesnaście lat szukał swojej zaginionej córki, nie wiedząc, iż od dawna mieszka i pracuje w jego domu…
Krysia szlochała, wtulona w poduszkę. Jej rozdzierające łzy wypełniały ciszę pokoju. Mirosław nie mógł znaleźć sobie miejsca — nerwowo chodził od kąta do kąta, próbując pojąć, jak to w ogóle mogło się stać.
— Jak można zgubić dziecko? — zapytał, starając się powstrzymać gniew.
— Ja jej nie zgubiłam! — wykrzyknęła Krysia. — Siedziałyśmy na ławce, Zosia bawiła się w piaskownicy. Wokół było mnóstwo dzieci, sam wiesz. Nikt nie może pilnować każdego przez cały czas! A potem wszyscy się rozeszli… Od razu przeszukałam wszystko dookoła, każdy metr, potem zadzwoniłam do ciebie!
Głos kobiety znów się załamał, a ona rozpłakała się jeszcze głośniej. Mirosław zatrzymał się, usiadł obok, delikatnie położył dłoń na jej ramieniu.
— Przepraszam — powiedział już łagodniej. — Rozumiem. To nie jest zwykłe zaginięcie. Zabrali ją. Znajdę ich. Na pewno znajdę.
Poszukiwania pięcioletniej dziewczynki zaczęły się natychmiast. Policja pracowała non-stop, przeczesując podwórka, piwnice, parki, lasy. Wszystkie siły rzucono na poszukiwania, ale nie znaleziono żadnego śladu. Wydawało się, iż dziecko zniknęło bez wieści, jakby zapadła się pod ziemię.
Mirosław zmienił się nie do poznania w ciągu jednej nocy. Pamiętał przysięgę złożoną chorej żonie: uczynić wszystko, by Zosia była najszczęśliwszą dziewczynką na świecie, iż będzie jej strzegł bardziej niż własnego życia. Dwa lata po śmierci pierwszej żony ożenił się z Krysią. Nalegała, twierdząc, iż Zosi potrzebna jest kobiece ciepło. Relacje między dziewczynką a macochą nie układały się, ale Mirosław wierzył — to tylko kwestia czasu.
Przez cały rok był jak człowiek nieprzytomny. Raz wpadał w ciąg alkoholowy, innym razem nie tknięty choćby kropli. Firmą w międzyczasie zarządzała młoda żona, i Mirosław nie miał nic przeciwko. Jedyną rzeczą, którą robił codziennie, były telefony na policję. I za każdym razem słyszał to samo: „Brak nowych informacji”.
Dokładnie rok po zniknięciu córki Mirosław przyszedł na plac zabaw, gdzie wszystko się zaczęło. Łzy spływały mu po policzkach.
— Rok… Cały rok bez niej…
— Dobrze, popłacz. Łzy oczyszczają duszę — odezwał się głos obok.
Mirosław drgnął. Obok siedziała babcia Jadzia — miejscowa sprzątaczka, mieszkająca tu od czasu, gdy powstało to ekskluzywne osiedle. Wydawała się wieczna — ani starzejąca się, ani młodniejąca, po prostu część krajobrazu.
— Jak teraz żyć?
— Nie tak, jak teraz. choćby nie wyglądasz już na człowieka. A jeżeli Zosia się znajdzie — jak jej się tak pokażesz? No i co ty w ogóle wyprawiasz z ludźmi?
— O czym ty mówisz? Jacy ludzie?
— O tych, których twoja żona wyrzuca na bruk. Firma się rozpada. Ludzie tracą pracę. Dałeś im nadzieję, a teraz pozbywasz się ich jak śmieci.
— To niemożliwe…
— A jednak. I może jeszcze cię otruć, wtedy córce nie będzie do kogo wracać.
Babcia Jadzia wstała i, nie żegnając, odeszła, obojętnie szurając miotłą po asfalcie.
Mirosław posiedział jeszcze chwilę, po czym powoli wrócił do domu. W ciągu godziny doprowadził się do porządku. Gdy spojrzał w lustro, wzdrygnął się — przed nim stał starzec: wychudzony, wynędzniały, obcy.
Wszedł do samochodu, którego nie prowadził od roku, i pojechał do biura. W środku wszystko drżało — czuł, iż zaczyna wracać do życia.
Na parterze zamiast znajomej twarzy recepcjonistki siedziała młoda dziewczyna, wgapiona w telefon. choćby na niego nie spojrzała. Na piętrze zamiast wiernej sekretarki Bożeny — nowa, mocno umalowana osoba. Zobaczywszy Mirosława, próbowała go zatrzymać:
— Tam nie można!
Ale on tylko odsunął ją i wszedł. W gabinecie czekała niespodzianka: Krysia siedziała na kolanach młodego mężczyzny. Zobaczywszy męża, zerwała się, poprawiając pospiesznie ubranie.
— Mirku! Mogę wszystko wyjaśnić!
— Wynoś się. Masz dwie godziny, żeby zniknąć z miasta.
Krysia uciekła, a jej towarzysz, blady i spocony, wysmyknął się za nią. Mirosław dodał zimno:
— Dotyczy to również pana.
W ciągu kilku minut wezwał wszystkich kierowników działów. Zadzwonił do Bożeny, która odeszła, gdy Krysia wymieniła kluczowych pracowników.
— Dzwoniłam, ale nie odbierałeś — powiedziała.
— Wracaj. Czekamy na ciebie.
Tak zaczęło się odrodzenie firmy. Mirosław nie wychodził z biura prawie dwa dni, układając wszystko na nowo, odczytując kontakty, zwalniając tych, którzy zdradzili. Wróciwszy do domu, uśmiechnął się — Krysia wyniosła wszystko, co cenne. Ale nie żałował. Tylko niech się nie przepracuje. Już w południe zablokował jej dostęp do kont bankowych.
Znajomi kręcili głowami: gdzie podział się ten łagodny, skłonny do kompromisów człowiek? Teraz na jego miejscu stał twardy, bezkompromisowy biznesmen, który nie zmieniał zdania.
Pięć lat później firma kwitła. Po dziesięciu — stała się regionalnym liderem, przejmując większość konkurencji. Nie tylko go szanowano — bali się go. Ale byli trzej ludzie, którym pozwalał widzieć siebie prawdziwego: Bożena, gosposia Weronika i babcia Jadzia. Wiedzieli, iż za k