**Rany zdrady**
Weronika kończyła zmywać naczynia, gdy telefon rozdarł ciszę kuchenki w małym miasteczku pod Poznaniem. Otrząsając dłonie z wody, sięgnęła po słuchawkę.
— Weroniko, kochanie, jak się masz? — rozległ się słodki głos ciotki Krystyny.
— Dobry wieczór — odpowiedziała powściągliwie.
— Weroniu, mój syn przenosi się do Poznania, szuka miejsca na parę tygodni. Mogłabyś go przyjąć? — zagaiła ciotka melodyjnie.
— Nie! Nie przyjmę! Sami sobie radźcie! — odcięła ostro, czując, jak krew napływa jej do twarzy.
— Jak to… Przecież jesteśmy rodziną — wydukała zmieszana Krystyna.
— Po tym, co zrobiliście, nie chcę was znać! — wyrzuciła z siebie wyraźnie, sylaba po sylabie.
— O czym ty mówisz? Co ja zrobiłam? — głos ciotki zadrżał, jakby spodziewała się zarzutów.
— Weronika, nie odmówisz, prawda? — ton Krystyny był mdły, jakby to ona robiła łaskę, a nie prosiła o przysługę.
Weronika stała przy oknie, zagryzając wargi. Te rozmowy powtarzały się zbyt często. Znów miała poświęcić swoje plany dla „rodziny”.
— Co się stało? — spytała, choć już znała odpowiedź.
— Twoja kuzynka ma problem z matematyką! — zasypała ją Krystyna. — Egzaminy tuż-tuż, a nauczyciel surowy, stawia same dwóje. Ty jesteś taka zdolna, może byś jej pomogła?
Weronika zgrzytnęła zębami. Już uczyła za darmo czworo dzieciaków z rodziny. Ale odmówić nie potrafiła — tak ją wychowano.
— Dobrze — wyszeptała, nienawidząc siebie za tę słabość.
W ich domu pomaganie krewnym było świętością. Rodzice Weroniki od dziecka wpajali jej, iż rodzina to podpora, iż swoich się nie zostawia. Nie żałowali ani czasu, ani grosza. Gdy ktoś potrzebował pomocy, zawsze byli pierwsi.
— Kiedyś i nam się odwdzięczą — powtarzała matka.
Weronika wierzyła.
Jej rodzice nie byli bogaczami, ale prowadzili mały sklep. Żyli skromnie, ale stabilnie. To wystarczyło, by stać się „bankiem” dla całej familii. Jedni przyjeżdżali do Poznania i mieszkali u nich, oszczędzając na hotelu. Inni pożyczali pieniądze, obiecując zwrot, ale długi rozpływały się w powietrzu. Gdy trzeba było komuś załatwić pracę, szli do ojca.
Weronika też nie stała z boku. Po studiach została darmową korepetytorką dla brataniców, wujecznych i dalszych kuzynek. Latami poświęcała im wieczory, rezygnując z własnego życia. Była pewna: gdy ich rodzinie będzie ciężko, krewni odpłacą tym samym.
Ta wiara rozpadła się w proch.
— Jest pan pewien? — głos Weroniki zadrżał, palce wpiły się w blat stołu.
Lekarz patrzył na nią ze współczuciem, przyzwyczajony do takich rozmów.
— Sprawdzaliśmy wielokrotnie — szepnął. — Leczenie trzeba zacząć natychmiast.
Skinęła, czując, jak ziemia ucieka spod nóg. Myśl, iż nie są sami, była jedyną deską ratunku.
W domu panowała martwa cisza. Ojciec wpatrywał się w ścianę. Matka krążyła po pokoju, ściskając telefon, ale nie odważyła się zadzwonić. Weronika patrzyła na nich i wiedziała: nie mają prawa się poddać.
— Damy radę — przerwała milczenie. — Jest nas wielu. Wytrwamy.
Ojciec westchnął ciężko.
— A pieniądze? To kosztowna terapia…
— Pieniądze się znajdą — odparła matka stanowczo.
Zaczęli sprzedawać: mieszkanie Weroniki, samochód, biżuterię, choćby meble. Rodzice wycofali oszczędności z firmy. Wciąż brakowało. Wtedy zrobili to, co wydawało się oczywiste: zwrócili się do rodziny, której tyle lat pomagali.
— Kochani, mamy kłopoty — głos matki się załamał. — Potrzebujemy wsparcia. Choćby symbolicznej kwoty.
W odpowiedzi — cisza, potym wymijające westchnienia.
— Trzymajcie się — rzuciła jedna ciocia. — Chcielibyśmy pomóc, ale sami ledwo wiążemy koniec z końcem…
— Strasznie nam przykro — dodał wujek. — Właśnie remont, długi po uszy…
— Dałabym, ale mam lokatę, nie mogę wypłacić — oznajmiła obojętnie kuzynka.
Weronika słuchała i nie wierzyła. Ci, którzy latami korzystali z ich gościny, pożyczek, znajomości, teraz nie potrafili dać choćby tysiąca złotych.
Odezwał się tylko jeden daleki krewny. Przesłał skromną sumę, tłumacząc, iż to niewiele. Weronika wiedziała, iż dla niego to było dużo, i była wdzięczna.
— Dziękuję — powiedziała, tłumiąc łzy.
Po tym wyłączyła telefon i zaci”Teraz wiedziała już na pewno – prawdziwa rodzina to ci, którzy realizowane są przy tobie w trudnych chwilach, a nie tylko wtedy, gdy coś od ciebie potrzebują.”