Od pierwszych dni znajomości między Bogną a jej teściową, Wandą Kazimierą, powiało chłodem. Niby niewidzialny mur wyrósł między nimi, oddzielając Bognę od ciepła, na które tak liczyła w nowej rodzinie. Teściowa patrzyła na nią jak na przypadkową intruzkę, która wtargnęła w ich idealny świat. W jej przestronnym domu na obrzeżach nadmorskiego Sopotu wszystko krzyczało zamożnością: marmurowe podłogi, obrazy w pozłacanych ramach, kryształowe żyrandole. Ale pod tym połyskiem kryła się pustka – wyrachowana, zimna jak wiatr znad Bałtyku w styczniu.
Bogna starała się unikać spotkań. Jej mąż, Bartosz, namawiał na poprawę relacji, przekonując, iż matka po prostu „nie od razu przyzwyczaja się do ludzi”. Ale każda wizyta stawała się próbą charakteru. Rozmowy niezmiennie schodziły na pieniądze: ile kosztuje remont, jak lepiej ulokować kapitał, kto komu ile jest winien. Dla Wandy Kazimiery wszystko na świecie miało cenę, choćby więzi rodzinne. Bogna czuła się jak towar, który się wycenia, ale nie akceptuje.
Minęło kilka lat. Pewnego późnego wieczora zadzwonił telefon. Głos teściowej, zwykle ostry i pewny siebie, drżał: ciężko zachorowała. Wanda Kazimiera prosiła Bognę o pomoc. Bogna zastygła, ściskając słuchawkę. W pamięci przewinęły się lata obojętności, uszczypliwe uwagi, spojrzenia pełne wyższości. Jechać czy nie? Serce rozdarte między urazą a obowiązkiem. W końcu obowiązek wygrał. Spakowała torbę i ruszyła do domu nad morzem.
Bogna zastała teściową w sypialni. Wanda Kazimiera leżała przykryta cienkim kocem, twarz miała zapadniętą, oczy przygaszone. Narzekała na ból, na słabość, na samotność. Bogna patrzyła na nią, próbując rozgryźć: to szczera słabość czy kolejna manipulacja? Ale wątpliwości pierzchły, gdy teściowa nagle złapała ją za rękę, błagając, by nie zostawiała jej samej. Bogna wezwała lekarzy, zorganizowała hospitalizację, godzinami siedziała przy łóżku w szpitalu, dogadywała się z pielęgniarkami.
Leczenie trwało tygodniami. Wanda Kazimiera powoli wracała do sił. Gdy ją wypisali, Bogna pomogła jej wrócić do domu, sprzątała, gotowała. Czekała chociaż na słowo podziękowania, na jakiś znak, iż jej wysiłek nie poszedł na marne. Ale zamiast tego Wanda Kazimiera, siedząc w swojej skórzanej fotelu, zimno spytała:
— Ile jestem ci winna za to wszystko?
Bogna zastygła, czując, jak coś w niej pęka.
— Jak pani może tak mówić? Pomagałam, bo… bo to było słuszne! — głos jej drżał z obrazy.
— Nie bądź naiwna — uśmiechnęła się teściowa, ale uśmiech był pusty jak jej słowa. — Zawsze płacę za usługi. To moja wdzięczność. Pieniądze najlepiej pokazują, iż coś cenię.
— Naprawdę myśli pani, iż wszystko da się kupić? — Bogna zaci— Tak jak drobne kupuje się w Żabce — westchnęła Bogna, odchodząc i zostawiając teściową samą z jej portfelem i pustymi ścianami.