Cisza za oknem

newsempire24.com 9 godzin temu

Cisza za oknem

Po latach jej głos przebił się przez ciszę. Był słaby, niemal obcy, jak echo z odległej przeszłości:

— Dzień dobry.

Słowa drżały, jakby bały się naruszyć kruchą równowagę. Należały do innego życia — tego, w którym rankiem rozbrzmiewał dziecięcy śmiech, trzaskała pokrywka garnka, a małe rączki ciągnęły ją do okna, by pokazać, jak groch w starej słoicznej puszce wyciąga się ku słońcu.

Aleksandra otworzyła oczy w półmroku. Sufit nad nią był szary jak wyblakłe niebo nad nadmorskim miasteczkiem. W pokoju było ciepło, ale lodowaty przeciąg leniwie poruszał brzegiem zasłony — znowu zapomniała zamknąć okno. Albo zostawiła je otwarte celowo, jakby czekając, iż z ulicy doleci znajomy głos. Albo kroki. Albo stuknięcie drzwi. Leżała, wpatrzona w sufit, szukając w pęknięciach odpowiedzi — jak wydostać się z tej pustki. Głód ukłuł ją w brzuchu. Wstała, nasłuchując: mieszkanie oddychało samotnością, uparcie i cicho, jakby stała się jego częścią jeszcze przed nią.

W kuchni wszystko zatrzymało się w czasie. Filiżanka ze śladem kawy stała na parapecie jak niemy świadek wczorajszego dnia. Na desce leżała połówka gruszki, ściemniała, zapomniana — Aleksandra nie pamiętała, kiedy zaczęła ją kroić, ale pamiętała, jak zastygła w bezruchu, jakby wtedy coś w niej pękło. Na lodówce wisiało zdjęcie: chłopiec około sześciu lat, w jaskrawym pirackim stroju, uśmiechał się tak, jakby za chwilę miał coś powiedzieć, a jego oczy błyszczały jak morze w słońcu.

Nie dotykała tego zdjęcia od ponad dwóch lat. Palce sięgały — i zatrzymywały, jakby bały się zetrzeć jego uśmiech. Zdjęcie trzymał magnes z lokalnej apteki — gorzka ironia. Wtedy jechali sprawdzić jego wzrok: mówił, iż literki w książce „skaczą”. A skończyło się nie w szpitalu. Nie diagnozą. Skonczyło się drogą, której nie ma na mapach, której nie wyznaczy żadna aplikacja.

Przy drzwiach stały jego adidasy. Małe, z wytartymi sznurówkami. Pył osiadł na nich jak cienka warstwa czasu. Mogły wydawać się zapomnianym śmieciem, ale dla niej były relikwią. Omijała je, wstrzymując oddech, jakby przypadkowe spojrzenie mogło zburzyć kruchy porządek jej poranka. Chciała je sprzątnąć — i nie mogła. To tylko buty, kawałek materiału i gumy. Ale w nich — cały wszechświat. Jakby ktoś mógł wrócić i zapytać: „Mamo, gdzie moje buty?” I musiała być gotowa — nie dla niego, dla siebie.

Aleksandra zaparzyła herbatę. Bez cukru, bez miodu — tylko wrzątek z czarną herbatą. Woda smakowała goryczą, jakby wchłonęła jej myśli. Za oknem miasteczko żyło swoim życiem — obojętne jak morze po burzy, gdzie w głębi wciąż szaleje chaos, a powierzchnia jest spokojna. W niej wszystko zastygło, jakby ktoś wyciągnął wtyczkę z kontaktAleksandra podeszła do okna, otworzyła je szeroko i wpuściła do środka pierwszy promień wiosennego słońca, który odbił się w łzie spływającej po jej policzku.

Idź do oryginalnego materiału