– I znowu mnie musisz ratować? – zapytał Krzysztof, zalewając wrzątkiem kolejnego chińczyka.
– Pyzy i puree! – radośnie odparł Marek.
– Znowu? – sztucznie się uśmiechnął kolega.
– Znowu!
– W zeszłym tygodniu też były te twoje pyzy! Ile można?
– Właśnie to samo pytam żonę, ale ona choćby słuchać nie chce! No dobra, bierz!
***
Tomasz, ich nowy współpracownik, patrzył ze zdziwieniem na nowych znajomych, nie rozumiejąc, dlaczego Markowi nie smakuje domowe jedzenie. Krzysztof postanowił wyjaśnić.
– Chodzi o to, iż Marek tęskni za byle czym – chińczyki, pizza, kebaby – a żona pakuje mu codziennie obiad, żeby jadł zdrowo. Ja go ratuję. Nie wyrzucać przecież jedzenia! On je mojego chińczyka, a ja pałaszuję to, co mu żona ugotowała.
– A ona tak źle gotuje? – spytał Tomasz, wyjmując kanapkę z mikrofalówki.
– Nie, w sumie gotuje całkiem nieźle. Po prostu nie zawsze ma się ochotę na te pyzy, kluski z mięsem czy schabowego! – roześmiał się Krzysztof, otwierając pojemnik kolegi. – No i trzeba mu pomóc jak bratu.
– A może po prostu powiedzieć żonie, żeby się nie męczyła? Pewnie by się ucieszyła! – zauważył Tomasz.
– Marek próbował, ale ona choćby słuchać nie chce!
– A ty się cieszysz z pomagania.
– No a po co marnować dobre jedzenie?
– Jakbym miał żonę, która by mi obiady pakowała, to bym nikomu nie oddał! – westchnął Tomasz, odgryzając kanapkę.
– To o co chodzi? Żeń się! Kto ci broni?
– No nie znalazłem jeszcze swojej drugiej połówki!
– Spokojnie, znajdziesz! – klepnął go po ramieniu Krzysztof. – Dopiero co do naszego miasta przyjechałeś? U nas ślicznych dziewczyn nie brakuje!
Chłopaki zjedli lunch i wrócili do pracy. Wszyscy pracowali w tej samej firmie meblowej, choć na różnych stanowiskach. Marek był szefem działu sprzedaży, Krzysztof pracował na produkcji, a Tomasz niedawno zatrudnił się na magazynie.
Jakby przewidział nowy znajomy. Tego samego wieczora Tomasz poznał śliczną kobietę koło trzydziestki, może trochę młodszą.
Stała w supermarkecie i próbowała sięgnąć po paczkę makaronu z górnej półki. Niska, może metr pięćdziesiąt, ale bardzo ładna.
– Pomóc pani? – zaproponował Tomasz, stojąc za nią.
Sam był ponadprzeciętnego wzrostu, więc sięgnięcie na półkę nie stanowiło problemu.
– Byłabym bardzo wdzięczna! – uśmiechnęła się nieznajoma.
Ten uśmiech! Tomasz poczuł, jak ziemia usuwa mu się spod nóg. Wszystko się pomieszało – wczoraj, dziś, jutro. Chciał zostać w tej chwili na zawsze, ale gdy tylko podała jej makaron, ruszyła dalej między półki.
Otrząsnąwszy się, pobiegł za nią.
– Co pani gotuje? – zapytał, udając obojętność.
– A no, chciałam mężowi lazanię zrobić! Bo już mu się moje pyzy znudziły! – zaśmiała się.
– A ja jestem Tomasz! – przedstawił się. – A pani?
– Ania. Możemy mówić po imieniu.
Tomasz kompletnie zapomniał o rozmowie z kolegami w pracy, ale nagle przypomniał sobie.
– A nie szkoda ci zachodu, skoro sama musisz biegać po sklepach? – zażartował.
– Dlaczego? Przecież miło jest mężowi dogodzić!
– No tak, dzisiaj słyszałem ciekawą historię i teraz sam nie wiem, czy to dobrze, czy źle.
– Jaką historię? – zainteresowała się.
– No taki jeden kolega oddaje swoje obiady, które żona gotuje, najlepszemu kumplowi, a sam w zamian chińczyka żre. I jak tu zrozumieć facetów!
– Rzeczywiście, dziwny typ. Jakbym się o tym dowiedziała, to bym swojemu dała popalić! – oburzyła się Ania, jakby to jej dotyczyło.
– No jak żona Marka się dowie, to mu też się dostanie! – przytaknął Tomasz.
– Marka? – zdziwiła się. – A mógłbyś powiedzieć, gdzie pracujesz?
– Dopiero co przyjechałem do miasta. Nikogo jeszcze dobrze nie znam. Dostałem pracę na magazynie w fabryce mebli na lewym brzegu.
Usłyszawszy to, Ania stanęła jak wryta i spojrzała na niego z oburzeniem.
W głowie gwałtownie ułożyła dwa plus dwa. Mąż ostatnio ciągle narzekał na ciężkość, też się nazywał Marek i też pracował w tej firmie. To nie mógł być przypadek.
– A to łajdak! Więc to Krzysztof zawsze wyjada jego obiady, a mój się żywi tymi chińczykami! – wybuchnęła.
Tomasz zrozumiał, iż wpadł w tarapaty, ale skąd mógł wiedzieć, iż ta piękna nieznajoma okaże się żoną kolegi.
– Ups! – powiedział winowajczo, nie wiedząc, jak się tłumaczyć.
Ania rzuciła koszyk i ruszyła w stronę wyjścia, mrucząc pod nosem:
– Jak on śmiał! Będzie mu teraz lazania! I pyzy, i kotlety, i kluski. Ja się tak staram, a on!
Tomasz porzucił zakupy i pobiegł za nią. Dogonił ją dopiero przy samochodzie, gdy otwierała drzwi.
– Nie możesz teraz prowadzić w takim stanie! – powiedział stanowczo. – Chodź, postawię ci kawę, a jak się uspokoisz, pojedziesz, gdzie chcesz.
– Nie! – odparła, ale Tomasz nalegał.
W końcu się zgodziła. Weszli do kawiarni w supermarkecie, zamówili kawę i ciastka. Na jego zdziwienie, to zadziałało.
Ania zjadła ciastko i powoli się uspokajała, choć uraza jeszcze nie minęła.
– No po prostu! Ten Krzysztof to skończony cham. Okazuje się, iż ja tyle czasu dla niego się starałam. Wiesz, od dawna to trwa?
– Nie wiem naprawdę. Przepraszam, iż wygadałem cudzą tajemnicę. Proszę, nie wydawaj mnie. Twój mąż to szef, na pewno by mnie zwolnił!
– Nie zwolni. Nic mu nie powiem! Ale ja go nauczę rozumu!
– Dzięki wielkie, nie tak łatwo znaleźć pracę z dobrą pensją.
– Wiem, sama długo szukałam. No i jak? Biegam po pracy do sklepu, stoję godzinami przy garnkach, żeby go rozpieszczać, a on! A przecież dobrze gotuję!
– Dziś te pyzy pachniały naprawdę smakowicie! – przyznał TomasAnia w końcu wybaczyła Markowi, ale dopiero po tym, jak przez cały tydzień jadł tylko chińczyki i sam zaczął doceniać jej gotowanie.