„Czas na letni wypoczynek – zapraszamy na nowy początek!”

newsempire24.com 17 godzin temu

— No i co to ma znaczyć?! — wykrzyknęła Zofia, nie kryjąc irytacji, stojąc na środku salonu.

Jej głos drżał z gniewu. Rozejrzała się po pokoju, jakby szukając odpowiedzi na swoje pytanie wśród mebli lub ścian.

— Znowu?! Trzeci raz w tym miesiącu! Ile można?!

Na kanapie, rozwalony wygodnie na poduszkach, siedział Marek. W jednej ręce telefon, w drugiej pilot od telewizora. Powoli przeniósł wzrok na żonę, ale jego oczy pozostały obojętne, jak zawsze, gdy chodziło o jego matkę.

— Co znowu? — zapytał, mrużąc oczy. — Nie zaczynaj od razu histerii. Dopiero co wróciłem do domu, chcę odpocząć.

— Histerii? — Zofia zrobiła krok do przodu, jej głos stał się wyższy. — Ty nazywasz to histerią? Pięć tysięcy! Ot tak! Bez wyjaśnień, bez pytań! choćby nie spytałeś, na co ich potrzebuje! Po prostu przelałeś!

Marek odłożył telefon na bok, cicho wzdychając. Jego twarz wyrażała raczej zmęczenie niż zdziwienie.

— No i co z tego? To moja mama. Potrzebuje pieniędzy — pomogłem. W czym problem?

Zofia podeszła bliżej, jej policzki płonęły.

— Problem w tym, iż oszczędzamy na działkę! Przecież się umawialiśmy! Każda złotówka — na nasz wspólny projekt! A ty co miesiąc wysyłasz pieniądze w siną dal! Raz na leki, potem na remont, teraz na te “nieprzewidziane wydatki”! Może potrzebuje nowego telefona?

Marek znów westchnął, pocierając nasadę nosa.

— Jest starsza, Zosiu. Trudno jej samodzielnie sobie radzić. Czasem łatwiej pomóc, niż tłumaczyć.

— Starsza? Ma tylko sześćdziesiąt pięć lat! Biega więcej niż ty! To teatr, to klub wiejski, to kolejna wycieczka! A my? My mamy rezygnować z własnych planów przez jej kaprysy?

— Zofia! — głos Marka po raz pierwszy zabrzmiał niechęcią. — Tak nie mów o mojej mamie. Ona nas wychowała.

— Ona wychowała ciebie, Marku, nie mnie. I tak, jestem jej wdzięczna. Ale to nie znaczy, iż może ciągle domagać się pieniędzy! Żyjemy z jednej pensji. Moje zlecenia są niestabilne. Przecież wiesz!

I rzeczywiście wiedział. Po tym, jak agencja reklamowa, w której Zofia pracowała jako dyrektor kreatywny, została zamknięta, musiała przejść na freelancing. Praca była, ale dochody były różne. Ich budżet był kruchy jak szkło. Każde niepotrzebne wydanie — to jak uderzenie w nie.

Marzyli o działce. Ta marzyła żyła w nich już prawie trzy lata — domek za miastem, taras opleciony różami, grill z przyjaciółmi, przytulne wieczory przy ognisku. Ale za każdym razem, gdy kwota zbliżała się do upragnionej sumy, coś się wydarzało: remont u teściowej, leczenie zębów, nowe tapety, nowy sprzęt… I znów wracali do punktu wyjścia.

— Po prostu jestem zmęczona — cicho powiedziała Zofia, podchodząc do okna. — Zmęczona bycią drugą po kimś. Zmęczona tym, iż oszczędzamy na sobie, a twoja mama żyje pełnią życia.

Marek podszedł od tyłu, ale nie przytulił jej.

— Jest chora, Zosiu. Potrzebuje pomocy.

— Na co jest chora? Na zachcianki? Ty kiedykolwiek sprawdziłeś, na co idą te pieniądze? Lata nad morze, kupuje sobie rzeczy, chodzi do restauracji, a my nie byliśmy na urlopie od dziesięciu lat!

— Przestań — stanowczo powiedział Marek, choć jego głos znów stał się obojętny. — Nie chcę o tym rozmawiać.

— Oczywiście, iż nie chcesz! — Zofia gwałtownie odwróciła się do niego. — Ty nigdy nie chcesz rozmawiać, gdy chodzi o twoją mamę. Dla ciebie ona święta, a ja — zła macocha, która jej nie życzy dobrze. Nie chcę jej źle! Chcę sprawiedliwości! I naszej działki!

Marek zamilkł. Jego ramiona się przygryzły, wzrok utkwił w podłodze. Zofia znała ten wyraz twarzy. Nie zamierzał się kłócić. Po prostu będzie milczać, jak zwykle. I za kilka godzin wyjdzie, jakby nic się nie stało.

— Dobrze… — mruknął. — Pójdę spać.

I wyszedł, zostawiając ją samą na środku pokoju.

Zofia została przy oknie, patrząc w ciemne niebo. Gwiazdy migotały zimno i obojętnie. Wiedziała: dopóki Marek sam nie podejmie decyzji, nic się nie zmieni. Zbyt przywykł być synem, by stać się mężem. I zbyt kochał swoją matkę, by usłyszeć własną żonę.

***
Poranek przyniósł nie tylko kawę i poranny jogging, ale też ciężką mgłę zmęczenia. Zofia wyszła na ulicę, mając nadzieję, iż ruch oczyści jej myśli. Biegała czasem, by zapomnieć, czasem — by zrozumieć. Dziś wybrała to drugie.

Gdy wróciła, Marek już szykował się do pracy. Jego twarz była trochę złagodzona, ale nie do końca.

— Posłuchaj, Zosiu — zaczął, poprawiając krawat. — Pogadam z mamą. Obiecuję.

Zofia zatrzymała się, wpatrujac się w niego.

— O czym konkretnie zamierzasz z nią rozmawiać? Żeby mniej wydawała naszych pieniędzy? Przecież wiesz, iż to bez sensu. Ona umie się tłumaczyć lepiej niż niejedien polityk.

— Spróbuję — wciąż unikał jej wzroku. — Może tym razem naprawdę coś ważnego. Po prostu nie spytałem.

— Oczywiście. Zawsze ważne. Zwłaszcza gdy chodzi o jej marzenia — Zofia westchnęła, czując, jak w środku narasta znajome zmęczenie.

— Dobrze, muszę już iść. Wieczorem pogadamy — gwałtownie pocałował ją w czoło i wyszedł.

Zofia została sama. W mieszkaniu zawisła cisza, gęsta i duszna.

***
Poznali się na imprezie u wspólnego znajomego. Wtedy wszystko było inne. Marek był uważny, pewny siebie, trochę romantyczny. Zofia pełna energii, pomysłów i wiary w miłość. Uzupełniali się jak dzień i noc.

Z Haliną Konstantyńską poznała się jeszcze przed ślubem. Kobieta okazała się surowa, ale inteligentna, z przenikliwym wzrokiem i głosem, który potrafił przygasić samą intonacją.

— Mam nadzieję, iż uczynisz mojego syna szczęśliwym — powiedziała wtedy, uważnie przyglądając się Zofii. — On jest wyjątkowy.

Wtedy Zofia pomyślała, iż to tylko matczyna troska. Teraz rozumiała — to było ostrzeGdy Marek wrócił wieczorem, zastał Zofię pakującą walizkę, a jej zdecydowany wzrok powiedział mu więcej niż tysiąc słów – w końcu zrozumiał, iż czas wybrać między byciem synem a byciem mężem.

Idź do oryginalnego materiału