Ewa Kowalska siedziała przy kuchennym stole, przeglądając zdjęcia w telefonie. Czterdzieści lat – okrągła rocznica. Chciała zorganizować prawdziwą imprezę, zaprosić znajomych, może choćby zamówić tort w cukierni. Po raz pierwszy od dawna miała ochotę świętować urodziny na całego.
„Ewka, ty chyba kompletnie odleciałaś?” – głos Teodory Stanisławowy przeciął ciszę mieszkania jak nóż. Teściowa stanęła w drzwiach kuchni, trzymając w ręku bukiet z własnego ogródka.
„Dzień dobry, Teodoro Stanisławo” – Ewa nie oderwała wzroku od telefonu. – „Zapraszam, herbata na kuchence.”
„Jaką herbatę! Wytłumacz mi lepiej, jakie bzdury nagadałaś Szymonowi o tych urodzinach? Czterdziestka to zły znak!”
Ewa odłożyła powoli telefon i spojrzała na teściową. Stała w swoim szarym swetrze, który nosiła od dziesięciu lat, i patrzyła na synową, jakby ta proponowała tańczenie nago na Rynku Głównym.
„To moje urodziny i mam prawo zdecydować, jak je spędzę” – powiedziała spokojnie.
„Masz prawo!” – Teodora Stanisława załamała ręce. – „Czterdziestki się nie świętuje! To pech, wszyscy to wiedzą. Moja babcia mawiała: jeżeli obchodzisz czterdziestkę, życie zaczyna się sypać.”
Ewa uśmiechnęła się lekko:
„Pewnie twoja babcia wiele rzeczy mawiała. Czasy się zmieniły.”
„Czasy, czasy…” – Teodora Stanisława podeszła do kuchenki, nalała sobie herbaty do ulubionego kubka – tego, którego Ewa nie znosiła, bo teściowa przyniosła go z domu i postawiła w ich szafce bez pytania. – „Wiesz, iż sąsiadka Danusia rok temu świętowała czterdziestkę? Miesiąc później mąż jej umarł.”
„Teodoro Stanisławo” – Ewa wstała i podeszła do okna – „Danusia straciła męża, bo pił jak szewc przez dwadzieścia lat. A nie dlatego, iż świętowała urodziny.”
„Zawsze musisz być mądrzejsza!” – głos teściowej stał się piskliwy. – „Nie po to wychowałam syna, żeby trafił na taką… nowoczesną.”
Słowo „nowoczesna” wypowiedziała tak, jakby to była obelga.
Ewa odwróciła się do niej:
„A co adekwatnie złego w tym, iż jestem nowoczesna? Pracuję, zarabiam, prowadzę dom…”
„Prowadzisz dom!” – prychnęła teściowa. – „Wczoraj przyszłam – kurz na półkach, koszula Szymona nie wyprasowana wisi, a ty siedzisz przy komputerze i coś tam stękasz.”
„Pracowałam. Zdalnie. To się nazywa kariera.”
„Kariera…” – Teodora Stanisława pociągnęła łyk herbaty. – „A rodzina? A dom? A gdzie wnuki?”
To pytanie o wnuki powracało za każdym razem, gdy teściowa przychodziła w gości. A przychodziła często – prawie codziennie. Miała swój klucz do ich mieszkania, który Szymon dał jej „na wszelki wypadek” w pierwszym roku małżeństwa. Wypadek, jak się okazało, stał się normą.
„Teodoro Stanisławo, staramy się” – Ewa wróciła na krzesło. – „Ale na razie nam tak dobrze.”
„Dobrze! W twoim wieku już czas się zastanowić. Czterdzieści na karku, a ty wciąż się zabawiasz.”
„Właśnie dlatego chcę to uczcić. Elegancko, ze znajomymi, z dobrym jedzeniem.”
Teściowa postawiła kubek tak mocno, iż herbata rozchlapKiedy Ewa zamknęła drzwi za sobą i ruszyła w stronę przystanku, poczuła, iż po raz pierwszy od lat jej życie naprawdę należy tylko do niej.