Czy naprawdę się rozstaliśmy?

polregion.pl 3 tygodni temu

Zdawało się, iż nigdy się nie rozstali…

Każdego dnia Ewa wracala do domu z nadzieją, iż Tomek wróci. Wieszala, iż nie ma kluczy – zostawił je, odchodząc. Mimo to marzyła, iż otworzy drzwi i w przedpokoju zobaczy jego adidasy. Tym razem cud nie nastąpił.

Spędzili razem dwa lata. Wypełnił pustkę po śmierci mamy. Dlaczego w ogóle zaczęła tę rozmowę? Od początku nie było między nimi namiętności. Było po prostu dobrze. Ale Tomek nie proponował małżeństwa, nie mówił o przyszłości, o ich wspólnej przyszłości.

— Co dalej? — spytała pewnego dnia Ewa.

— Chodzi ci o pieczątkę w dowodzie? Co to zmieni?

— Dla kobiety to ważne. jeżeli dla ciebie nie, może się rozstaniemy? — powiedziała półżartem, chcąc go przestraszyć, zmusić do decyzji.

— No to się rozstańmy — odparł nagle i wyszedł.

Minął tydzień. Mieszkała sama. Czekała. Zadzwonić? Poprosić, żeby wrócił? Ale jeżeli mężczyzna odchodzi tak łatwo, znaczy, iż nie kochał.

Pojawił się w jej życiu właśnie wtedy, gdy została zupełnie sama. Dwa lata temu kierowca busa dostał zawału, stracił panowanie nad pojazdem i wjechał w przystanek. Mama i jeszcze jedna kobieta zginęły na miejscu, reszta pasażerów miała więcej szczęścia. Kierowca zmarł w szpitalu, gdy dowiedział się, iż przez niego zginęli ludzie. Rozległy zawał.

Wiadomość obiegła wszystkie media. Po pogrzebie Ewa chodziła jak we śnie. Prawie wpadła pod samochód Tomka. Zdążył zahamować, wysiadł, zaczął krzyczeć, ale gdy zobaczył jej twarz, zamilkł. Zawiózł ją do domu i został.

Był trzy lata młodszy. Różnica nieznaczna, a Ewie wydawało się, iż dzieli ich cała dekada. On nie planował, żył dniem dzisiejszym, unikał rozmów o dzieciach. „Jakie dzieci? Zdążymy. Ewka, czy nam źle we dwoje?” — śmiał się Tomek.

A ona pragnęła normalnej rodziny, dzieci, wspólnego wybierania wózka i śpioszków. Takie rozmowy go irytowały.

W domu celowo nie wyciągała telefonu z torebki, by nie sprawdzać co chwilę wiadomości. Ledwo powstrzymywała się, żeby nie zadzwonić. Każdego ranka przed pracą z zapartym tchem sprawdzała powiadomienia. Tomek nie pisał.

Kolejny pusty wieczór. W telewizji leciał jakiś film. Ewa myślała o swoim, nie widząc ekranu. Dlatego dopiero po chwili usłyszała cichą melodię z przedpokoju. Długo grzebała w torbie, przeszkadzał portfel, grzebień, drobiazgi. W końcu wyciągnęła telefon, ale dzwonił nie Tomek. Odebrała, myśląc, iż może padła mu bateria albo miał wypadek…

— Ewa? — spytał starszy kobiecy głos.

I nagle przestało ją obchodzić, kto dzwoni i po co.

— To sąsiadka twojej cioci Hanki. Henryka zmarła dziś rano.

Jaka ciocia Hanka? Jaka sąsiadka? O czym w ogóle mówi ta kobieta? Nagle w głowie błysnęło wspomnienie z dzieciństwa. Niska, okrągła kobieta, przypominająca Kopciuszka. Zakrywała usta dłonią, gdy się uśmiechała. Nie miała przednich zębów — mąż wybił je w pijackiej awanturze. Pachniała piecem i ciastem.

Ewa nie mogła doczekać się lata, by jechać do cioci Hanki. Ale mama powiedziała, iż już tam nie pojedzie. Nie pamiętała dlaczego. A potem zapomniała choćby o samej ciotce.

— Słyszysz mnie? — spytał obcy głos.

— Tak. Z czego zmarła?

— Lekarz powiedział, iż oderwał się zakrzep. Szpital w mieście powiatowym, nie taki jak w dużym mieście. Można było zostawić ją w domu, ale upał… Przyjedziesz?

— Kiedy pogrzeb? — spytała Ewa. Nie miała zamiaru jechać.

— Pojutrze, trzeciego dnia, jak zwykle. jeżeli nie możesz, powiedz, przeniesiemy…

— Nie trzeba, przyjadę. Powiedzcie, jak dojechać, nie pamiętam — przyznała się z trudem.

— Jasne — ucieszyła się kobieta. — Skąd miałabyś pamiętać? Wieś Zalesie. Autobusem dwie godziny, samochodem szybciej.

— Autobusem — powiedziała Ewa, przypominając sobie, iż Tomka i jego samochodu już nie ma.

— Bilet do wsi Bukowo, do nas nie dojeżdża, trzeba iść pieszo. Może cię odebrać?

— Nie trzeba.

— Przyjeżdżaj. Poza tobą nie ma już nikogo…

„Nie pojadę. Po co? Prawie nie pamiętam cioci Hanki. Skąd w ogóle ta sąsiadka wzięła mój numer?” — Ewa otworzyła szafę. Wpadła jej w oko sukienka, w której chowała mamę. „Mamo… Ty byś pojechała”.

Wyjęła długą granatową spódnicę w drobne kwiatki i czarną bluzkę. Reszta ubrań była zbyt jaskrawa na pogrzeb. Spakowała rzeczy do torby.

Rano poszła do pracy i napisała podanie o trzy dni urlopu bezpłatnego. Jak należy.

— jeżeli potrzeba więcej, dzwoń — powiedziała szefowa ze współczuciem.

Ewa wróciła do domu, spakowała resztę i pojechała na dworzec. Autobus już odjechał, na następny trzeba było czekać dwie godziny. Nie miało sensu wracać. Zabijała czas w kawiarni i sklepach przy dworcu. Kupiła cukierki, ciastka, wino. Nie przyjedzie przecież z pustymi rękami. Na stypie się przyda.

Przez całą drogę myślała o bezsensie tej podróży. Gdy wysiadła z autobusu, słońce chyliło się ku zachodowi, ale prażyło niemiłosiernie. Ewa gwałtownie spociła się, ubranie przykleiło do ciała. niedługo wyprzedził ją samochód. Zatrzymał się nieopodal, wysiadł młody mężczyzna.

— Ewa? — spytał.

— Tak. Skąd…

— Nie pamiętasz mnie? Jestem Krzysiek.

W pamięci zamajaczył chuderlawy chłopak z wiecznym katarem. Niemożliwe, by z takiego niezdary wyrósł taki przystojniak.

— Wsiadaj, podwiozę. Czekali na ciebie.

— Na mnie? — zdziwiła się Ewa.

— No tak. Twoja ciotka umarła. O matce wiemy. Współczuję. Ciocia Marta martwiła się, iż nie znajdzie żadnych krewnych. A jednak znalazła.

— Ta, co dzwoniła? Skąd wzięła mój numer?

— Może mama zostawiła, gdy przyjeżdżała. Jesteśmy na miejscu — powiedział,I wtedy Ewa zrozumiała, iż śmierć cioci Hanki nie była końcem, a początkiem czegoś nowego, czegoś, co zawsze miało do niej wrócić.

Idź do oryginalnego materiału