*«Ty już za mnie zdecydowałeś?!» — historia jednego nierozegranego wesela*
Ewa siedziała przy stoliku w przytulnej restauracji w centrum Krakowa, czekając na swojego narzeczonego, Krzysztofa. Był jakoś spięty, co chwilę sięgał po telefon i nerwowo zerkał na ekran.
— Krzysiu, dzisiaj jesteś dziwny. Co się dzieje? — zapytała, starając się nie pokazać niepokoju.
— Poczekaj chwilę, zaraz wszystko wyjaśnię. Czekamy tylko na rodziców… — odparł wymijająco.
— Na jakich rodziców?
— Na moich. I jeszcze kilka osób z nimi. Nie przyszliśmy tu tylko na kolację — musimy coś omówić.
Ewa zesztywniała. Znała Krzysztofa od pół roku i nauczyła się rozpoznawać jego „ważne rozmowy” po tonie. Nigdy nie kończyły się dobrze.
Po dziesię minutach do stolika podeszli rodzice Krzysztofa — Jan i Barbara, a za nimi dwie obce osoby.
— Poznajcie: to Marek i Agnieszka — oznajmił Krzysztof z szerokim uśmiechem. — Interesuje ich twoje mieszkanie. Chcą je wynająć długoterminowo.
— Moje… mieszkanie? — Ewa ledwo utrzymała widelec.
— Oczywiście. Mają poważne zamiary — są w stanie płacić 3000 złotych miesięcznie. A my po ślubie przeprowadzamy się do moich rodziców. Mają dom pod Warszawą, miejsca nie brakuje. Po co marnować mieszkanie? Będzie przynosić dochód!
Ewa poczuła, jak lodowacieje. Krzysztof, nie zauważając jej stanu, wyjął z teczki dokumenty.
— Proszę, już wszystko omówiłem z bankiem. Przeniesiemy twoją hipotekę na nas oboje — rata będzie niższa. Łatwiej nam się spłaci.
— Ty… już wszystko załatwiłeś? — głos Ewy zadrżał. — choćby mnie nie pytając?
— No weź, nie bądź dziecinna! — wtrąciła się Barbara. — Krzysiek dba o waszą przyszłość. Przecież już prawie jesteście rodziną!
Marek i Agnieszka wymienili spojrzenia.
— Przepraszam, a mieszkanie jest na was? — zapytała Agnieszka Krzysztofa.
— Jeszcze nie, ale…
— W takim razie przepraszam, ale to nie dla nas — powiedział Marek sucho. — Nie wiedzieliśmy, iż właścicielka choćby nie wie o umowie. Miłego wieczoru.
Wstali i wyszli, zostawiając przy stole kłopotliwą ciszę.
— No i proszę — oburzyła się Barbara. — Takich porządnych ludzi wystraszyliście! I to wszystko przez twoją scenę, Ewo!
— Scenę? — Ewa powoli wstała. — To nie scena. To moje prawo — decydować, co zrobić z moim mieszkaniem.
— Żartujesz?! — Krzysztof zbladł. — Przecież wszystko zaplanowaliśmy!
— Ty wszystko zaplanowałeś. Za nas oboje. Beze mnie. I nie zamierzam budować przyszłości z kimś, kto uważa to za normalne.
— Ewa, uspokój się…
— Nie. Ślubu nie będzie.
Wyszła z restauracji, nie oglądając się za siebie. I nigdy nie odpowiedziała na żadną wiadomość.
A w domu, siedząc na parapecie z kubkiem gorącej herbaty, pomyślała tylko:
*„Lepiej sama — ale z szacunkiem do siebie, niż z kimś, kto tego nie rozumie”*.