**Dziennik**
Dziś znów przyszła przesyłka z kwiatami. Stałam przy oknie, wpatrując się w ten uroczy bukiet róż, który kurier wręczył mi pół godziny temu. Nie było wątpliwości – były dla mnie. Na kopercie widniały tylko dwa słowa: „Drogiej Małgorzacie”.
Od rozwodu z Arturem minęły już miesiące, a wciąż nie mogłam się pozbierać. Nie tyle z powodu uczuć, ile z powodu tego, ile brudu wylała na mnie teściowa. A Artur, teraz już były mąż, zawsze stał po jej stronie.
Wszystko potoczyło się tak dziwnie. Tamtego wieczoru, kiedy wróciłam do domu z dokumentem o rozwodzie, zadzwonił dzwonek. Zobaczyłam te przepiękne róże i pomyślałam, iż to Artur się ze mnie naśmiewa. Ale kwiaty były drogie, zwłaszcza taki okazały bukiet. Artur tylko raz okazał mi hojność – i to dawno temu.
Od tamtego dnia zaczęłam dostawać kwiaty dwa, może trzy razy w tygodniu. Za każdym razem do bukietu dołączona była krótka wiadomość. Zastanawiałam się, kto może mi je przysyłać, ale nie mogłam dojść do żadnego sensownego wniosku.
Patrząc dziś na te cudowne kwiaty, przypomniałam sobie tę jedną sytuację, gdy Artur przyniósł mi bukiet. Stało się to po okropnej kłótni. Jego matka, Halina Stanisławówna, zrobiła wszystko, by pokłócić syna ze mną.
„Roztrząsasz pieniądze!” – wrzeszczał, gdy dowiedział się, iż zrobiłam paznokcie w drobnym salonie.
„To nie są aż takie ogromne sumy” – odparłam. – „W końcu też pracuję i mam prawo wydawać na siebie.”
„Umówiliśmy się, iż większe wydatki omawiamy!” – denerwował się dalej. – „A twoje paznokcie kosztują majątek. Matka mi powiedziała, ile to bezguście kosztuje!”
Uśmiechnęłam się gorzko. Oczywiście, znowu teściowa miała w tym swój udział. Halina Stanisławówna nie znosiła mnie od pierwszego wejrzenia i ciągle czepiała się bez powodu.
Artur nigdy nie stanął w mojej obronie. Zawsze słuchał matki. Ona zaś wciąż mu „kapała do ucha” – czy to o brudnych oknach, czy o moim wyglądzie. Kiedyś wpadła, gdy wracałam z pracy, i zaczęła twierdzić przed synem, iż moja sukienka jest zbyt wycięta, a szef – mężczyzna – pewnie patrzy na mnie „złym wzrokiem”.
Artur nie tylko nie uciął tych bredni, ale jeszcze sam zaczął mnie obrażać. Tamta kłótnia, gdy „ośmieliłam się wydać swoje pieniądze na paznokcie”, skończyła się awanturą. Nazwał mnie rozrzutnicą, utrzymanką, a na koniec wykrzyczał, iż jeżeli tak bardzo mi zależy na „paznokciach za ciężkie pieniądze”, to mogę wynosić się z *jego* mieszkania.
Jego matka zawsze powtarzała, iż nigdzie ode mnie nie odejdę, iż on jest „wyjątkowym mężczyzną”, a ja „jedną z wielu”. Więc tamtego dnia Artur, pamiętając te słowa, wyrzucił mnie z domu. Nie serio – tylko tak, żeby mnie nastraszyć.
Nie spodziewał się jednak, iż spakuję rzeczy i wyjdę. Miałam maleńkie mieszkanie po babci – stare, zniszczone, ale dające schronienie. Tam zamieszkałam.
Artur wpadł w panikę. Biegał do matki, narzekał, iż „tylko chciał postraszyć”, a ja „naprawdę wyszłam”. Ale ja nie miałam zamiaru wracać.
A potem… zaczęłam dostawać te kwiaty.
***
Halina Stanisławówna wpadła w szał, gdy znalazła w kieszeni męża paragony z kwiaciarni.
„Całe życie byłeś niedojdą, a teraz jeszcze mi się zmieniasz?!” – wrzeszczała.
Jan Kazimierz nie zaprzeczył. Wzruszył ramionami i wyznał, iż kocha inną kobietę. Od lat nie czuł nic do żony, ale trwał przy niej, bo tak był wychowany.
„Gdzie ty pójdziesz?!” – krzyczała, gdy pakował rzeczy.
„Wynajmę coś albo zamieszkam w domku letniskowym” – odparł spokojnie.
Halina nie bała się o niego – bała się o siebie. Jan przez lata utrzymywał rodzinę. Jego pensja głównego inżyniera w fabryce była znacznie wyższa niż zarobki krawcowej w małym zakładzie.
„Mieszkanie zostawiam tobie” – powiedział na odchodnym. – „Ja zabieram auto i domek.”
Coś jeszcze krzyczała za nim, ale to już nie miało znaczenia.
***
Pewnego dnia przypadkiem spotkałam się z Weroniką, daleką kuzynką Artura. Opowiedziała mi, iż Jan i Halina się rozwiedli.
„Wujek Jan mieszka teraz sam” – dodała. – „Mówią, iż wciąż wysyła kwiaty jakiejś tajemniczej kobiecie. Anonimowo.”
Serce zamarło mi w piersi. Nagle wszystko stało się jasne.
Tamtej nocy nie mogłam zasnąć. Układałam fakty w głowie. Jan nigdy nie uczestniczył w kłótniach, czasem choćby dyskretnie mnie bronił. Gdy zadzwoniłam do niego i zapytałam wprost, przyznał się.
„Tak, Małgosiu. To ja.”
„Po co? Dlaczego?”
„Kocham cię. Od dawna. Byłaś żoną mojego syna, więc milczałem. Ale teraz…”
Nie odpowiedziałam mu wtedy. Ale kiedy w mojej starej kamienicy pękła rura, to właśnie do niego zadzwoniłam. Przyjechał, pomógł, został na herbatę. I tak to się zaczęło.
Najpierw przyjaźń. Potem coś więcej.
Próbowaliśmy trzymać to w tajemnicy, ale gwałtownie się wydało. Artur atakował nas wiadomościami, jego matka rozpowiadała plotki. Moi rodzice krzyczeli, iż „związałam się ze starcem”.
Ale Jan zawsze mnie bronił. Zaproponował choćby Halinie, iż odda jej mieszkanie, jeżeli tylko przestanie plotkować.
A ja po raz pierwszy w życiu poczułam, iż mam przy sobie kogoś, kto naprawdę mnie wspiera. Nie takiego, który tylko wymaga i krytykuje.
Wzięliśmy ślub. Otoczyli nas tylko ci, którzy nas rozumieli. Kupiliśmy mieszkanie, zaczęliśmy nowe życie.
I choć świat miał nam wiele do zarzucenia, w końcu nauczyłam się go nie słuchać. Bo wreszcie byłam szczęśliwa.