„Dlatego mój syn powiedział, iż nie jestem zaproszona na jego ślub” – próbował mnie pocieszyć, obiecując, iż następnego dnia przyjdą z żoną w odwiedziny i przyniosą tort.
Kiedy Kacper miał zaledwie sześć lat, jego ojciec po prostu zniknął z naszego życia. Pewnego dnia – i puste drzwi. Zostałam sama z małym dzieckiem i głuchą ciszą zamiast rodzinnego ciepła. Nie miałam wsparcia znikąd, więc musiałam być matką, ojcem, opoką i żywicielką w jednej osobie. Pracowałam na dwie zmiany, łapałam dodatkowe zlecenia, nocne dyżury i nie pozwalałam sobie chorować. Najważniejsze, żeby mój syn miał wszystko. Żeby nie czuł się gorszy od innych dzieci, które miały oboje rodziców.
Nigdy nie myślałam o sobie. Ani razu nie postawiłam swojego życia na pierwszym miejscu. Tak, zdarzali się mężczyźni. Byli choćby tacy, którzy proponowali wspólne życie. Ale nie mogłam. Bałam się, iż Kacper poczuje się niepotrzebny, iż ktoś inny zajmie w jego życie moje miejsce. Wystarczała mi jedna miłość – do niego. Całe ciepło, cała uwaga, całe serce – tylko dla niego. Żyłam jego zainteresowaniami, jego sukcesami, jego śmiechem.
Kacper wyrósł na przystojnego, mądrego, niesamowicie dobrze wychowanego chłopaka. Dostał się na uniwersytet, skończył z wyróżnieniem. Znalazł dobrą pracę, stał się pewnym siebie mężczyzną. I wtedy w jego życiu pojawiła się Kornelia. Opowiedział mi o niej, gdy byli już razem pół roku. Wydała mi się miła, grzeczna, dobrze wychowana. Ale powściągliwa. Zbyt powściągliwa.
Kilka tygodni po kolejnej wizycie Kacper oznajmił, iż postanowili się pobrać. Cieszyłam się jak dziecko. Już wyobrażałam sobie, jak wybiorę sukienkę, jak powitam gości, jak przytulę syna przed Urzędem Stanu Cywilnego, pogratuluję pannie młodej, jak będziemy wszyscy razem śmiać się, fotografować, wznosić toast… To przecież jeden z najważniejszych dni w życiu matki – ślub jej dziecka!
Ale Kacper jakoś zwlekał z szczegółami. Ciągle pytałam: kiedy data? Gdzie ślub? W czym mam przyjść? W pewnym momencie ciężko westchnął i powiedział:
— Mamo, nie będzie wesela. Tylko my w urzędzie. Bez gości. Bez przyjęcia. Tylko my we dwoje. Tak zdecydowała Kornelia.
Najpierw choćby nie zrozumiałam. Jak to – bez wesela? Bez mnie? Wyjaśnił, iż Kornelia nie chce wydawać pieniędzy na imprezę, iż ważniejsze jest oszczędzanie na własne mieszkanie. Że jeżeli kogoś zaproszą, to trzeba będzie też jej rodzinę, a to już skala. A jeżeli wszystkich – to potrzebne są pieniądze. A jeżeli tylko mnie – będzie niezręcznie. Więc postanowili po prostu podpisać się we dwoje.
A potem Kacper powiedział coś, co rozłupało mnie od środka:
— Mamo, nie jesteś zaproszona. jeżeli przyjdziesz, zaczną się pytania. A nie chcemy urazić rodziny Kornelii. Więc proszę, po prostu zostań w domu.
Stałam w milczeniu. W środku – jakby nożem. Jak to? To przecież mój syn. Urodziłam go, wychowałam, oddałam mu całą siebie. A w najważniejszym dniu jego życia – nie ma dla mnie miejsca?
Zaproponowałam, iż zapłacę za przyjęcie, choćby częściowo. Powiedziałam, iż to będzie mój prezent – skromnie, ale od serca. Ale odmówili. Stwierdzili, iż i tak już podjęli decyzję.
— Przyjdziemy do ciebie następnego dnia, przyniesiemy tort, posiedzimy – dodał cicho Kacper. — Po prostu po domowemu.
A ja stałam i myślałam: to teraz tak się robi po domowemu? To teraz modne – odcinać matkę od ślubu, jak niepotrzebny detal? Gdzie miejsce dla wszystkich moich lat zmartwień, nieprzespanych nocy, straconych szans, żeby on miał wszystko? Jak można było w ogóle pomyśleć, iż mogłabym nie być obok?
Nie potępiam Kacpra. Nie jest zły. Po prostu wybrał spokój. Wybrał, żeby nie burzyć wody. Nie kłócić się z żoną. Nie psuć relacji z nową rodziną. A ta stara – moja – może poczekać. choćby jeżeli to ta, która dała mu życie.
Serce się kraje.
I nie wiem, jak ich przyjąć z tym tortem. Nie wiem, jaką zrobić minę – radosną czy wymuszoną. Bo wewnątrz mam łzy, żal i puste miejsce przy weselnym stole, gdzie powinnam siedzieć ja. Matka…